Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Musiała ukryć uśmiech, kiedy stanęła przed lady Osbaldestone w czerwono-brązowej sukni z piórami i jeszcze jakąś inną damą. – Jestem lady Horatia Cynster, moja droga – przywitała się z nią dama. – Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać. – Przeniosła wzrok na Gylesa. – Chillingworth. – Podała mu dłoń i patrzyła, jak się nad nią pochyla. – Wielki szczęściarz z pana. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, milordzie. Gyles uniósł brwi. – Oczywiście. – To dobrze. Proszę więc przynieść mi orszadę. Jej lordowska mość też prosiła o kieliszek. Harry pójdzie z panem. Machnęła na nich ręką. Francesca była wyraźnie zaintrygowana, kiedy po chwili wahania Gyles skinął głową, spojrzał na Harry’ego Cynstera i obaj oddalili się. – Proszę, siadaj, złotko. – Lady Osbaldestone przesunęła się. Lady Horatia również i Francesca mogła usiąść pomiędzy nimi. – Nie musisz się nimi przejmować. – Lady Horatia skinęła w stronę, skąd przyszli. – Przejdzie im, kiedy zrozumieją że nie jesteś dla nich. – To i dobrze – orzekła lady Osbaldestone, pukając laską o podłogę i spoglądając uważnie na Francescę czarnymi oczyma. – Jeśli plotki o twoim mężu są choć w połowie prawdziwe, masz z nim dość roboty. Francesca poczuła, że się czerwieni. Szybko odwróciła się do lady Horatii. – To prawda, w takich sytuacjach najlepiej, żeby mąż był czymś zajęty, a wtedy nic nie będzie mu chodziło po głowie. Rozumiesz. Francesca zamrugała i skinęła głową bez przekonania. – Nie wiadomo, co może im zaświtać, kiedy za bardzo się skupiają na tych sprawach – dodała lady Osbaldestone stanowczo. – Jedną z podstawowych trudności, na jakie natrafia kobieta, która poślubiła Cynstera, jest wyznaczenie granic. Oni są zbyt skłonni do buntowania się, jeśli ich głaskać pod włos. – Ależ... nie rozumiem. – Francesca spoglądała to na jedną, to na drugą damę. – Gyles nie jest z rodu Cynsterów. Lady Osbaldestone prychnęła, a lady Horatia uśmiechnęła się. – Honorowym, pewnie dla żartu, ale to z pewnością był pomysł Diabła. – Poklepała Francescę po dłoni. – Twierdzimy po prostu, że wszyscy są tacy sami. Cynsterowie zachowują się tak samo jak Chillingworth. – Jeśli już o tym mowa – dodała lady Osbaldestone – to wszyscy Rawlingsowie są tacy, ale Gyles najbardziej przypomina Cynsterów. – Znacie panie innych Rawlingsów? – Sporo – przyznała lady Osbaldestone. – Dlaczego pytasz? Francesca opowiedziała jej o swoich planach. Gyles i Harry powrócili z dwoma kieliszkami orszady i szampanem dla Franceski. Wszystkie damy rozmawiały, siedząc głowa przy głowie, i omawiały powiązania rodzinne Rawlingsów. Harry zerknął na Gylesa i odszedł. Minęło piętnaście minut, nim udało się Gylesowi wyrwać Francescę z kozetki. – Zobaczymy się u mnie w przyszłym tygodniu – zarządziła lady Horatia, kiedy w końcu Francesca wstała. – Ja też tam będę – przypomniała lady Osbaldestone. – Dam ci znać, czego się dowiedziałam. Gyles ucieszył się tylko, że stara jędza nie miała zamiaru odwiedzać go w jego domu. – Mama i ciotka Henni są przy głównych drzwiach – powiedział do Franceski i zaprowadził ją w tę stronę. Po kolejnych piętnastu minutach spędzonych z jego matką i ciotką poczyniła wielkie plany. W końcu udało mu się ją oderwać od damskiego towarzystwa. – Wygląda na to, że nie będziesz miała ani chwili dla siebie. Francesca zerknęła na niego i w myślach powtórzyła jego słowa, analizując ton. Uśmiechnęła się. – Ależ nie. – Rozejrzała się i westchnęła. – Jednak sądzę, że jak na jeden wieczór wystarczy zaproszeń. – Spojrzała na niego i dodała. – Może powinniśmy wracać do domu? – Do domu? – Hm... do domu, do łóżka. – Przechyliła głowę. – Oczywiście, jeśli wolisz, możemy pójść do biblioteki. – Do biblioteki? – Wallace na pewno rozpalił w kominku. Powinno być tam przyjemnie. – Przyjemnie. – Mmmm... ciepło – mruczała. – Przyjemnie... będzie można się odprężyć. Namiętna obietnica w jej głosie sprawiła, że zrobiło mu się gorąco. Zatrzymał się, zmienił kierunek i ruszył do wyjścia. Rozdział 18 Dwa tygodnie później Gyles stał pod ścianą w sali balowej lady Matheson, zastanawiając się, co go podkusiło, żeby sprowadzić Francescę do Londynu. Podkusiła go, oczywiście, potrzeba chronienia jej. Tu była bezpieczna, z dala od dziwnych wydarzeń w Lambourn. A jednak jej pojawienie się na londyńskich salonach przyniosło inny rodzaj niebezpieczeństwa. Taki, który sprawiał, że przez maskę eleganta, którą pokazywał ludziom, zaczynała przezierać jego prawdziwa osobowość. – Gyles? – usłyszał i odwrócił się, by pocałować ciotkę Henni w policzek. – Nie wiedziałem, że tu jesteście. – Cóż, oczywiście, że jesteśmy, kochanie. Mathesonowie są skoligaceni z rodziną Horacego, nie pamiętasz? Ostatnio niewiele myślał o kimkolwiek prócz swojej żony. – Gdzie jest Francesca? – Henni spojrzała na niego pytająco, jakby się spodziewała, że znał odpowiedź. – Siedzi z jej wysokością księżną St. Ives – rzekł i skinął głową w jej stronę. – Nawiasem mówiąc, kolacja naprawdę świetnie się udała, a to małe przyjęcie tydzień temu również było wspaniałe. Gyles skinął głową. Henni zostawiła go i zaczęła przeciskać się przez tłum w stronę Franceski. Kolacja była ich pierwszym oficjalnym wystąpieniem towarzyskim. Młoda hrabina po raz pierwszy wydawała przyjęcie w Londynie, a on po raz pierwszy przyjmował gości jako człowiek żonaty. Oczekiwanie i przygotowania bardzo ich zbliżyły. Pracowali wspólnie bardziej intensywnie niż kiedykolwiek wcześniej. Kolacja okazała się wielkim sukcesem