Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Na wszelki wypadek ubrała się po ludzku, uznawszy, że biały puchaty sweter oraz niebieskie dżinsy i tenisówki będą w sam raz. Dłuższą chwilę spędziła w łazience, usiłując doprowadzić do porządku rozwichrzoną czuprynę. Sprzątnęła ze stołu. Włączyła telewizor 141 1 i przeleciała po stacjach; nie miała jednak cierpliwości ani do mydlanych oper, ani do gadających głów. Poszperała wśród najnowszych nagrań. Nastawiła Candy Dulfer, gdy zabrzmiał dzwonek. Myśląc wciąż o Błażeju, pofrunęła do przedpokoju, choć na zdrowy rozum nie mógł to być on. Zresztą przyszedłby z mamą, a ta miała klucz. W progu stała Irma. I Jacek. Krok za nią. Jakby wiedział, że dziewczyna wolałaby uciec, gdzie pieprz rośnie i postanowił temu zapobiec. - Wpuścisz nas? Irma! Jak ona śmie?! Duszka cofnęła się. Miała wielką ochotę zatrzasnąć im drzwi przed nosem. Irma błagalnie wyciągnęła ręce. - Nie gniewaj się! Masz prawo, przyznaję. Ale przyszłam cię przeprosić. Strasznie mi żal. Wybacz, jeżeli potrafisz... Duszka w milczeniu przyglądała się koleżance. Jacek przestąpił z nogi na nogę. Chrząknął. Nie zwracała na niego uwagi. Zastanowiła ją zmiana w Irmie. Trudna do określenia. Coś w wyrazie oczu, w tonie. Jak gdyby porzuciła swoje zwykłe gierki i sztuczki i zdecydowała się na szczerość. Trochę to do niej niepodobne. A jednak... Stała przemoknięta, mimo że Jacek mocował się obok z wielkim, czarnym parasolem. Duszce ni z tego ni z owego przypomniało się zdanie z listu Oleńki, że szczęście trzeba samemu tworzyć. Nieoczekiwanie uśmiechnęła się i z przyjaznym gestem zawołała: - Ależ przemokliście. Wskakujcie! W zamieszaniu spowodowanym rozbieraniem się i otrzepywa-niem przepadło bez śladu początkowe skrępowanie. Po chwili już tłoczyli się w kuchni, a Jacek, przesadnie szczękając zębami, zażądał 142 miodowego napoju, będącego specjałem Bernatów. Duszka natychmiast zapędziła go do ucierania miodu z żółtkiem, Irmie kazała wycisnąć sok z cytryn, a sama zajęła się komponowaniem całości. Zapachniało bosko. Podsuwając Irmie napój, zażartowała: - Pij śmiało. Na pewno ci nie zaszkodzi. Jacek nieco się skrzywił. - Mogłabyś sobie odpuścić. Duszka nagle pożałowała tych słów. - Właściwie... - zaczęła. Irma spojrzała Duszce prosto w oczy. Twarz jej oblała się rumieńcem wstydu. - Powiem ci. Miała być mała zemsta, nie wiadomo za co, a na-mieszało się co niemiara. Często mam ochotę komuś dokuczyć. Ale nie chciałam cię skrzywdzić. Słowo! Byłam zła... Wierzysz mi? - Chyba muszę - odparła po namyśle Duszka. - Inaczej nie mogłabym wytrzymać z sobą sam na sam. Potworne... - wzdrygnęła się — stale kogoś podejrzewać. Tak, wierzę ci. - A widzisz! - Jacek posłał Irmie triumfujące spojrzenie. - Nie mówiłem? - Cicho siedź! Wszystko przez ciebie! - A co masz do mnie? - Świętego mógłbyś wyprowadzić z równowagi tym nieustannym porównywaniem z Duszka... oczywiście na moją niekorzyść. - Mnie też by dołowało - przyznała Duszka. Jacek zatkał uszy. -Nie chcę was słuchać. Obie jesteście przewrotne. - Ale każda na swój sposób - zaśmiała się Duszka. Irma wstała. - Pójdziemy już. Wpadliśmy tylko na minutkę. Chorowałaś, więc nie należy cię zamęczać. Duszka zamrugała. Irma czy nie Irma? Odkąd interesują ją dolegliwości i potrzeby innych? Prawdziwe cuda. Skąd ta troska? 143 I - Dobrze, że przyszłaś - objęła ją ramieniem. - Ciążyła mi ta sprawa, bo zastanawiałam się, co ja ci takiego zrobiłam. - Ty? Nic. Po prostu mam ochotę gryźć i drapać, kiedy zauważam, że prawdziwe życie mnie omija. Powiało chłodem, gdy Bernatowa otworzyła drzwi. Zaskoczył ją widok Irmy. Goście również nieco zesztywnieli. Wmieszała się Duszka. Podbiegła do matki. - Mami! Nie wyobrażasz sobie jaka radość. Wyjaśniłyśmy sobie te nieporozumienia. Irma zawahała się i podeszła. Krok. Dwa kroki. Trzy. - Drogo mnie to kosztowało. Nigdy więcej. Bernatowa zobaczyła w oczach dziewczyny rozterkę i żal. - Możesz tu przychodzić, kiedy zechcesz. Irma bąknęła coś niezrozumiale, dygnęła i wypadła na schody, byle dalej, prosto w ulewę. Jacek z parasolem pognał za nią. - Czemu jesteś taka smutna? - zaniepokoiła się Duszka, pomagając matce zdjąć mokrą pelerynę. - Zastanawiałam się nad tym, jak wielką pustkę powoduje sieroctwo. - Mówisz o Irmie? Przecież ma rodziców! - Formalnie. Nie widać, żeby mieli ze sobą wiele wspólnego. - Uważam, że więcej w niej chłodu niż głodu. - Moja ty filozofko! A skąd ten chłód? Bo otoczenie jest bez serca! Zęby cierpną. - Niosłaś listy do Derynga w taki deszcz, bo mnie kochasz? - Wreszcie pojęłaś! -I co? -1 pstro. - Nie zastałaś go? - Był. Ćwiczył. Chłopaczysko haruje jak wyrobnik. Pan Krauze, u którego mieszka, pilnuje go z zegarkiem w ręku: tyle i tyle godzin i ani minuty krócej