Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Do sypialni weszła Jeanette Rhodes, jej sprzątaczka. – Znów pani wyjeżdża, panno Stevens? – Tak. – Dokąd pani jedzie tym razem? – Na Arubę. – Gdzie to jest? – To piękna wysepka na Morzu Karaibskim, na północ od Wenezueli. Prawdziwy raj: piękne plaże, piękne hotele i wspaniałe jedzenie. – Brzmi wspaniale. – Przy okazji, Jeanette, kiedy wyjadę, chciałabym, żebyś przychodziła trzy razy w tygodniu. – Oczywiście. O dziewiątej następnego ranka zadzwonił telefon. – Panna Stevens? – Tak. – Tu doktor Elgin. – Dzień dobry, doktorze. Czy może mi pan powiedzieć, kiedy odbędzie się zabieg? – Panno Stevens, właśnie dostałem wyniki cytologii. Chciałbym, żeby pani do mnie przyjechała... – Nie. Chcę usłyszeć to teraz, doktorze. Wahał się przez chwilę. – Nie lubię mówić o takich sprawach przez telefon, ale wstępne wyniki wskazują, iż ma pani raka. Jeff redagował właśnie swój sportowy komentarz, kiedy zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę. – Jeff... – wyszlochała. – Rachel, to ty? Co się stało? – Mam... mam nowotwór piersi. – O Boże. Złośliwy? – Jeszcze nie wiem. Muszę zrobić mammografię. Jeff, nie poradzę sobie sama. Wiem, że proszę o wiele, ale czy nie mógłbyś tu przyjechać? – Rachel... obawiam się... – Tylko na jeden dzień. Do czasu aż... aż będę wiedziała na pewno. – Znów się rozpłakała. – Rachel... – Serce mu się krajało. – Spróbuję. Zadzwonię do ciebie później. Szlochała zbyt gwałtownie, by odpowiedzieć. Dana wróciła ze spotkania z producentami i powiedziała do sekretarki: – Olivio, zrób dla mnie rezerwację na poranny samolot do Aspen w Kolorado. Załatw też miejsce w hotelu... Aha, chcę też wynająć samochód. – Dobrze. Pan Connors czeka w pani biurze. – Dziękuję. – Dana weszła do środka. Jeff wyglądał przez okno. – Witaj, kochanie. Odwrócił się. – Cześć, Dano. Jego twarz miała dziwny wyraz. Dana przestraszyła się. – Jeff, wszystko w porządku? – Niezupełnie – odparł z westchnieniem. – Tak i nie. – Siadaj – powiedziała Dana. Usiadła na krześle obok niego. – Co się stało? Westchnął. – Rachel ma raka piersi. – Och... bardzo mi przykro. – Dana była wstrząśnięta. – Czy wyzdrowieje? – Dzwoniła dziś rano. Mają sprawdzić, w jakim stopniu to poważne. Jest spanikowana. Prosiła, żebym przyjechał na Florydę, i pomógł jej stawić temu czoło. Ale chciałem najpierw porozmawiać z tobą. Dana podeszła do Jeffa i objęła go. – Oczywiście, że musisz pojechać. Pamiętała lunch z Rachel, pamiętała, jak wspaniałą osobą okazała się modelka. – Wrócę za parę dni. Jeff był w biurze Matta Bakera. – Nagły wypadek, Matt. Muszę wyjechać na parę dni. – Wszystko w porządku, Jeff? – Ze mną tak. To Rachel. – Twoja była? Jeff skinął głową. – Właśnie się dowiedziała, że ma raka. – Przykro mi. – W każdym razie potrzebuje duchowego wsparcia. Chcę polecieć na Florydę dziś po południu. – Jasne. Maury Falstein może cię zastąpić. Daj mi znać, czy wszystko dobrze się skończyło. – Oczywiście. Dziękuję, Matt. Dwie godziny później Jeff siedział w samolocie do Miami. Najbardziej palącym problemem Dany był w tej chwili Kemal. Nie mogę lecieć do Aspen, póki nie znajdę kogoś godnego zaufania, kto mógłby się nim opiekować – myślała. – Ale kto mógłby zająć się jednocześnie sprzątaniem, praniem i najbardziej zagubionym chłopcem na świecie? Zadzwoniła do Pameli Hudson. – Przepraszam, że zawracam ci głowę, Pamelo, ale muszę wyjechać na parę dni i potrzebuję kogoś do opieki nad Kemalem. Nie znasz przypadkiem jakiejś dobrej gospodyni o anielskiej cierpliwości? Pamela milczała przez chwilę. – Tak się szczęśliwie składa, że znam kogoś odpowiedniego. Nazywa się Mary Rowane Daley i pracuje dla nas już wiele lat. To prawdziwy skarb. Zadzwonię do niej i dam jej twój telefon. – Dzięki. Godzinę później Olivia powiedziała: – Dano, dzwoni niejaka Mary Daley. Dana podniosła słuchawkę. – Pani Daley? – Tak. We własnej osobie. – Ciepły głos z miłym, irlandzkim akcentem. – Wiem od pani Hudson, że potrzebuje pani kogoś do opieki nad pani synem. – Zgadza się – potwierdziła Dana. – Muszę wyjechać z miasta na parę dni. Czy mogłaby pani wpaść do mnie jutro wczesnym rankiem – powiedzmy o siódmej – żeby ustalić szczegóły? – Oczywiście, że mogę. Szczęśliwym trafem jestem akurat wolna. Dana podała pani Daley adres. – Będę punktualnie, panno Evans. Mary Daley dotrzymała słowa. Miała około pięćdziesięciu lat, była zażywna, jowialna i tryskała optymizmem. Uścisnęła dłoń Dany. – Bardzo się cieszę, że mogę panią poznać, panno Evans. Oglądam panią w wiadomościach kiedy tylko mogę. – Dziękuję. – A gdzie młody pan domu? Dana zawołała głośno: – Kemal! Po chwili chłopiec wyszedł z pokoju. Spojrzał na panią Daley i na jego twarzy ukazał się wyraz obrzydzenia: „Ohyda”. Pani Daley uśmiechnęła się. – Kemal, prawda? Nie spotkałam dotąd nikogo o takim imieniu. Wyglądasz jak młody szatan. – Podeszła do niego. – Musisz mi zdradzić, jakie są twoje ulubione potrawy