Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

"Ona też się o mnie wciąż boi" - pomyślał. A Jego nocny gość mówił dalej: - Nawiązuję do tego, co w swoim toaście powiedział przełożony synagogi. Bo on miał rację. Gdy Ty zaczniesz głosić oficjalnie swoje poglądy, występując w charakterze samozwańczego nauczyciela... - zamilkł, czekając na odpowiedź, którą zresztą powinien znać. Nie chciał go zbyć i powiedzieć chociażby: już jest późno, idź spać, jutro na spokojnie pogadamy, teraz jesteś i ty zmęczony, i ja. Tym bardziej, iż wiedział, że to może już jedna z ostatnich rozmów, że trzeba traktować każdą z takich okazji zupełnie zasadniczo. Niespodziewanie Kuba wybuchnął: - Ja sobie nie wyobrażam życia w Nazarecie bez Ciebie. - Ach, o to ci chodzi - powiedział uśmiechając się. Ale on ciągnął dalej: - Chwileczkę, czy sobie z tego zdajesz sprawę, jak bardzo Tyś wrósł w horyzont tego miasta, jak bardzo do niego należysz. Gdy Ty z niego znikniesz, czym my będziemy żyli? Zapanuje marazm. Dzięki Tobie coś się działo. Pod każdym względem. Przecież nie było tematu, który byśmy pomijali. A teraz, co? - Czy ty myślisz, że nie mam takich pokus, by zostać w domu. Czy naprawdę sądzisz, że ja nie zdaję sobie sprawy, co mi grozi, gdy będę tego nauczał. Czy ty nie domyślasz się, że nie raz straszy mnie po nocach moja śmierć przez kamienowanie czy też krzyżowanie. Czasem - przyznam ci się - wolałbym mniej wiedzieć niż wiem, mniej czuć niż czuję. - A więc zostań - przerwał Mu Jego rozmówca. - W Nazarecie jesteś naprawdę potrzebny. Dla tego środowiska naprawdę jesteś jak drożdże w cieście. Ale on kontynuował swoją myśl: - Może tu wrócę do zarzutu pierwszego, jaki mi jeden z naszych kolegów dziś wieczorem postawił. Otóż przyznaję: korzystniej byłoby, gdybym zaczął publiczne nauczanie przed kilkoma laty. Ale on zapomniał, że Józef długo i ciężko chorował. Nie mogłem odejść z domu pozostawiając go opiece Marii. Lata płynęły, choroba trwała. Ograniczyłem moją działalność do kontaktów z wami. Na nic innego więcej nie miałem po prostu czasu. Pracowałem od rana do wieczora. Lekarze są drodzy. Lekarstwa też. - A więc Pan Bóg w ten sposób Ci wskazywał, że chce Cię mieć u nas, w Nazarecie. Nie dał się wytrącić z toku myśli i mówił dalej: - I ja do takiego wniosku doszedłem. Poza tym - może właśnie z tego powodu, że tak byłem obciążony pracą, jak i chorobą Józefa - długo dorastałem do tego, co teraz jest dla mnie oczywiste. Chyba nawet za długo. Ale pytałem wciąż siebie, czy się nie mylę. Czy to nie wybujała fantazja, czy nie pretensje bez pokrycia. Wciąż wracałem do Pisma Świętego, szukając w nim potwierdzenia. Dopiero teraz - zresztą już od długiego czasu - jestem przekonany, że tak to jest i że nie mogę już dłużej czekać. - Chwileczkę, na co nie możesz dłużej już czekać? - Czy mam ci powtarzać to, o czym tyle razy mówiliśmy: jest źle z naszym narodem i wciąż coraz gorzej. To, że nazywamy się wciąż jeszcze "narodem wybranym", jest fikcją czy nawet parodią. Odeszliśmy dawno od tego, co nazywa się Przymierzem z Bogiem. - Przyznasz, że to ta praca u nas dała Ci takie możliwości. - Dokładnie tak. Dopiero przez to wędrowanie jako cieśla mogłem poznać, co ludzie myślą, w co wierzą, jak postępują, jaka motywacja nimi kieruje. Moimi klientami byli ludzie prości, inteligencja, biedni i bogaci, również faryzeusze. - Ale tym złym duchem, który Cię od nas wyciąga, jest Jan. To jego wina, że Ty idziesz w świat, od nas. - Jan pomógł mi przede wszystkim zobaczyć, jak przedstawia się sytuacja w Jerozolimie i w Judei. Przecież w tamtych stronach się urodził i ma wciąż kontakty z ludźmi, zwłaszcza z Jerozolimy. - Z tym, że on ma większe znaczenie w Twoim życiu niż tylko informatora. Znowu uśmiechnął się do niego: - Tak, masz rację. On zawsze bardziej niż ja sam widział, że jestem potrzebny naszemu narodowi. On więcej się po mnie spodziewa niż ja sam. - Toteż w tym sensie rację mieli kuzynkowie, że go tak ostro zaatakowali. - Tak jest. Mają nosa. Tylko nie mają racji. Jan to mąż Boży, to człowiek opatrznościowy. Tylko powtarzam ci, gdybym nie wiedział, w jakim stanie znajduje się nasz naród, mógłbym ze spokojnym sumieniem siedzieć do śmierci w Nazarecie. Ale wiem. Dlatego nie mam wytłumaczenia. Muszę go ratować. Muszę. Choćby za cenę własnego życia. Muszę. To mój obowiązek zawrócić go z drogi błędu. - Chwileczkę, ale czy to masz być akuratnie Ty? - powiedział Jego rozmówca prawie z rozpaczą w głosie. - Widzisz, każdy człowiek dla czegoś się narodził i dla czegoś żyje. Ja już teraz wiem dokładnie, że po to się narodziłem i po to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Naszej prawdzie