Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Ja jestem Sigor Belle Yella. - Więc możesz je sobie zabrać z powrotem - mruknął Remy. - I tak nie przypuszczam, żeby wasi przodkowie wpuścili mnie do raju er’kresha. Wódz ponownie zamachnął się, by go uderzyć i Belle Yella ponownie go powstrzymał. - Skąd wziąłeś ten pergamin? - spytał spokojnie po raz drugi. - Zabrałem go wojownikowi, którego nasłałeś, żeby zabił Yambę - odparł Remy. - On przebywa teraz wśród swych przodków - powiedział prorok - a Yamba smaży się w piekle południowego skwaru. Jego brat wkrótce do niego dołączy. - Może - mruknął Remy, wzruszając ramionami. - Dla mnie możecie go sobie zabić. Opuściłem Ziarat. - Oczywiście - wyszeptał prorok. - To bogowie cię tu nam zesłali z darami dla kreshów. Oddali cię w nasze ręce tak jak obiecali. - Obiecali? - zdziwił się Remy. - Zostało obiecane, że wszyscy wrogowie wpadną w nasze ręce. Zostało obiecane, że zalejemy ziemie Ziaratu, by odzyskać to, co prawnie nam się należy i nikt nie będzie mógł stawić nam czoła. Przyniosłeś nam w darze nową broń i samego siebie, to jest znak. Remy był niemal pewien, że słyszy nutę ironii w jego głosie, nie dlatego, by prorok nie wierzył w to co mówi, lecz dlatego, że rozkoszował się niewiarą Remy’ego. - Przecież mówiłem, że jestem posłańcem - powiedział Remy. - Wydawałoby się, że mógłbym być traktowany z nieco większym szacunkiem. - Będziesz traktowany z całym szacunkiem, jaki ci się należy - zapewnił go Belle Yella. - Pokażemy cię ludowi, by on także zobaczył znak bogów i w twym cierpieniu i śmierci ujrzał zapowiedź swego zwycięstwa. Wielu z naszych wojowników cię rozpozna; niektórzy z tobą walczyli, a wszyscy znają twoje imię, tak jak znają imiona Yeremy, króla Hellena Grygli i jego bękarciego brata Yamby. Obiecano nam, że umrzecie wszyscy czterej i że wierni na własne oczy ujrzą waszą śmierć, tak by mogli poznać sprawiedliwość naszych przodków. - Coś mi się zdaje - zauważył Remy - że zgrabnie dopasowujesz te boskie obietnice do zaistniałych okoliczności. - Wszystkie obietnice zostaną spełnione - oświadczył prorok z uśmieszkiem błąkającym się po ustach. - Odebranie tej podarowanej wam przez bogów broni nie będzie wcale takie proste - mruknął Remy. - Kiedy mój lud ujrzy znak zesłany mu przez bogów, uwierzy w swoje przeznaczenie. Nic nie będzie w stanie go powstrzymać. Bogowie osłonią er’kresha przed ogniem i ciosami wrogów. - A ci, których nie osłonią, pójdą wprost do nieba? Tym razem prorok opuścił wyciągniętą rękę i wojownik natychmiast uderzył Remy’ego latarką w twarz. Cios nie był bardzo silny, a Remy poddał mu się, uchylając lekko do tyłu i pozwalając przewrócić się na ziemię, ale latarka głośno zgrzytnęła na jego zębach i ból głowy, powrócił. Belle Yella wykręcił się na pięcie i opuścił namiot, a drugi kresh poszedł jego śladem. Remy z wysiłkiem usiadł. - Kiedy twój ojciec powiedział mi, że er’kresha zbierają się tu po to, by ujrzeć cud - odezwał się do Valli - nie przyszło mi do głowy, że sam wystąpię w tej roli. - Dlaczego on ci to wszystko powiedział? - spytał Myszka. - Chciał udowodnić jaki jest sprytny - odparł Remy. - Nie mnie, sobie. To nie było zwykłe puszenie się, nie w potocznym tego słowa znaczeniu. On wierzy w to co mówi, ale jego wiara wymagała podbudowy. Kłopot w tym, że uwierzą w to także jego wyznawcy. Kiedy odegra to przedstawienie, naprawdę doda im skrzydeł. Nie będą nietykalni, ale uwierzą, że są. Uderzą na Scapaccia jak tajfun. Na Zemaka oczywiście też, zakładając, że zostało mu przy życiu dość veichów, by w ogóle mógł stawiać jakikolwiek opór. Wszystkie karabiny maszynowe i moździerze świata nie będą w stanie ich powstrzymać. - Tylko że dla nas nie będzie to już miało żadnego znaczenia - wychrypiał Myszka. - Dla mnie ma to znaczenie - odparł Remy. - Ciągle jeszcze nie doprowadziłem do końca pewnej sprawy, Valla też. Zastanawiam się, czy ten kościsty cudak wie, że gdzieś tu w okolicy kręci się jeszcze trzecia przesyłka darów, czy też może umknęła ona jakoś jego uwagi. Czy możecie sobie wyobrazić co by było, gdyby ta horda Belle Yelli najechała Ziarat uzbrojona w działo laserowe? - Chyba uda mi się rozplatać te węzły - powiedziała Valla, wykręcając za siebie głowę w próżnym wysiłku dojrzenia co robią jej ręce. Myszka z powątpiewaniem spojrzał na swoje kostki u nóg. Remy znów zaniósł się kaszlem. - Gdyby tu był Delizia - mruknął - próbowałby namieszać sobie w głowie rozmyślaniami, czy Belle Yella nie ma przypadkiem racji. Może bogowie rzeczywiście dostarczyli nas do jego drzwi, może to o to właśnie chodzi w całej tej zwariowanej krucjacie. Może nie ma tu żadnej bazy, a dysk informatyczny został podrzucony na Kilifi przez jakiegoś tamtejszego kumpla Ducha Wód kreshów. Gdybyśmy od razu sprowadzili tu oddział specjalny zamiast patrolować drogę do Piru, moglibyśmy roznieść er’kresha w puch; moglibyśmy teraz być władcami całego tego piekielnego terytorium i czekać spokojnie, aż Scapaccio i Zemak pojawią się na horyzoncie, żebrząc o odrobinę wody... To tyle na temat braku stanowczości w działaniu. Urwał raptownie, uświadomiwszy sobie, że jego mową próbuje zawładnąć jakiś nieprzyjemny przymus. Skoncentrował się na węzłach wokół kostek Myszki i szczupłych, zwinnych palcach próbujących je rozsupłać. W tym momencie płachta przesłaniająca wejście do namiotu uniosła się po raz drugi i po raz drugi do środka weszło dwóch wojowników. Nawet nie spojrzeli na Myszkę i Valle, chwycili natomiast pod ramiona Remy’ego. Nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że jego stopy ciągną się za nim po ziemi, wywlekli go na zewnątrz, w skwar południowego słońca. Remy zaczął mamrotać przekleństwa. 15. Wycięli głębokie szczeliny w twardych pniach dwóch wysokich drzew rosnących jakieś pięć metrów od siebie, na samej krawędzi urwistej ściany skalnej. Zrobili je trzy metry nad ziemią i do tej samej wysokości oczyścili drzewa ze wszystkich mniejszych gałęzi. Rozwiązali mu ręce, rozpostarli na boki i przymocowali je starannie do długiej żerdzi, przeciągniętej za plecami na poziomie bioder. Potem za pomocą długich drągów z rozwidlonymi końcami podnieśli żerdź i wsunęli jej końce w nacięcia na pniach drzew, zostawiając go zawieszonego w powietrzu na boleśnie wykręconych do tyłu rękach, z twarzą skierowaną w dół urwiska. Mniej więcej trzydzieści metrów niżej przepaść zmieniała się w rozległe rumowisko głazów i ostrych kamieni poprzerastanych licznymi kępami ciernistych krzewów. Opadało ono dalej pod coraz ostrzejszym kątem, by zakończyć się raptownie niemal pionową ścianą nagiej, zwietrzałej skały. To miejsce znaczyło najwyższy osiągany przez jezioro poziom wody, choć obecnie jej powierzchnia znajdowała się ledwie dwanaście metrów niżej