Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
A kamienna nieruchomość planety dodatkowo pobudzała tę kipiącą w nim żywotność. Kto powiedział, że człowiek nie jest wieczny, że jest skazany na tęsknotę, starość, smutek? Kto? Wukołow czuł w sobie zapas sił na wieki; kipiała w nim, przepełniała go radość. — Nix Olimpica — wymamrotał z rozkoszą. — Śniegi Olimpijskie… a więc takie jesteście… Rozjarzony radością odwrócił się do Omrina. Ten stał bez ruchu. Jego melancholijna twarz była surowa i triumfująca. Jak skamieniały wpatrywał się uważnie w coś nad głową Wukołowa. — Hej, luuudzie! — ile siły w płucach wrzasnął Wukołow. — Zdobyliśmy ją! Zdobyliśmy jednak!!! Omrin wzdrygnął się, spojrzał na Wukołowa oszołomiony, jak wyrwany ze snu. Ale na widok zachwyconego, wymachującego rękami kolegi jego spojrzenie zmiękło. — Dodaj jeszcze, że jesteśmy pierwsi — rzucił z dziwnym uśmieszkiem w głosie. Wukołow uśmiechnął się jasno, dziecinnie. — To jasne samo przez się i nie takie ważne! — potrząsnął głową. — A co jest ważne? — Nic. Wszystko! — Usiądźmy — zaproponował niespodziewanie Omrin. Wukołow posłusznie usiadł, poderwał się, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca i znów usiadł. Omrin stał nieruchomo. — Szczyt, co? — powiedział z zagadkową intonacją. — Szczególny szczyt — zaakcentował. — Śmigłowiec nie zdoła tu dotrzeć — nie ma powietrza. Dla rakiety nie starczy miejsca na lądowanie. Żeby się tu dostać, potrzebne są nogi. — Naturalnie — wesoło zgodził się Wukołow. — W tym jest cała uroda! — W czym? — W tym… Przecież sam to Rozumiesz. Co za przestwór! — Machnął niedbale ręką. — Chce mi się śpiewać i śmiać. I skrzydła rosną. Tyle, że śniegu nie ma. „Śniegi Olimpijskie”, a śniegu nie ma. Bałagan, no nie? Zresztą i tak jest ładnie. Nie chce ci się pofrunąć? Tak bym sobie chętnie polatał. Zupełny irracjonalizm. „Rozkosz znajduje się w walce, na mrocznej otchłani skraju”. Dlaczego? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. — A ja przyszedłem tu po odpowiedź. — Co za nudny pedant! — Wukołow parsknął śmiechem. — Mam dość odpowiedzi. Całe życie szukamy odpowiedzi, nie robimy nic innego. No, rozejrzyj się, rozejrzyj dokoła. Ależ potęga! Przy tym jakby niczego szczególnego tu nie było. No, wysokość, no, odległość. Powietrze w dole, planeta pod stopami. A wzroku nie można oderwać. Wszystko na maksimum, wszystko ponad maksimum — i Słońca można ręką dotknąć! — Właśnie — poważnie powiedział Omrin. — Weszliśmy, radość cię ponosi, jesteś jak pijany i, jak słusznie zauważyłeś, chciałoby się śpiewać. A przecież radość nigdy nie przychodzi bez powodu, zawsze jest nagrodą. Ale za co tutaj? Głos Omrina brzmiał tak, że Wukołow cały się sprężył. — O co ci chodzić — spytał niechętnie. Ton Omrina psuł nastrój chwili. — Nie zauważyłeś tu niczego… szczególnego? — Szczególnego? Wukołow rozejrzał się z niedowierzaniem. Znowu, ale teraz inaczej poraziła go dzika moc przyrody, tak że nawet poczuł się zbyteczny. Wszystko tu było nadmiernie wielkie. Cała ludzkość mogłaby zejść do otchłani krateru, ustawić się w nim i nie zmieniłoby to w niczym krajobrazu. Może tylko na dnie przybyłaby szara plamka. A nawet gdyby tu było powietrze, krzyk miliardów zamarłby w przestrzeni, nie dosięgnąwszy nigdzie brzegów. — Niczego szczególnego tu nie ma. — Wukołow mimowolnie zniżył głos. — A zarazem wszystko jest szczególne. Rzeczywiście! Ta góra mogłaby stać się tronem boga albo szatana, ale na szczęście wyrośliśmy już z dzieciństwa. Wspięliśmy się na najwyższy z dostępnych nam szczytów Układu Słonecznego, no i co? Cieszże się, człowieku! — Wspięliśmy się ryzykując wszystko — rzucił niecierpliwie Omrin. — Czy zadałeś sobie pytanie — po co? Wukołow wzruszył ramionami, czego prawie nie było widać przez skafander, i oparł się o skałę. — Zadałem — odparł niechętnie. — Co dalej? — Trzeba się zastanowić. Postępowanie istot żywych, w tym i człowieka, określają dwie zasadnicze potrzeby. Pierwsza — potrzeba jedzenia i sprzyjających warunków życia, druga — potrzeba zachowania gatunku. Czy te potrzeby określają nasze działanie? — Po diabła ci ten alfabet teorii psychogenezy? — Wukołow zrobił zdziwioną minę. — Dobry jesteś! Znalazłeś sobie czas i miejsce! Dobra, dobra, odpowiem — nie określają. Jesteś zadowolony? Czy wspomnieć też o tym, że prócz tych potrzeb bazowych… — Są i inne. Dla istot prowadzących życie społeczne znalezienie się poza wspólnotą oznacza degenerację i śmierć. Ale jasne jest, że nie przygnało nas tu dążenie ku podobnym sobie. Zostaje ostatnia potrzeba bazowa