Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Joe nie widział czy czarny facet pchnął poecinę nożem w gardło, czy dosięgnął go tam ciosem karate, a może zastosował marsjański „podwójny palec”, czy tylko go dotknął. Tak czy siak, gość zatrzymał się jak trafiony ze strzelby na słonie i zwalił się na podłogę. Kilku czarnych podbiegło odciągnąć ciało, przy czym nikt nie zwrócił na zajście większej uwagi, najwyraźniej takie sytuacje były w „Kościńcu” na porządku dziennym. Poruszyło to Joego mocno, o mało nie wyrzucił Phoebe przedwcześnie. Lecz fale bólu przestały już płynąć w górę po lewym przedramieniu i nerwy miał teraz jak nowe, metalowe struny gitarowe, więc trzy rzuty później uzyskał piątkę oraz punkt i zabrał się do zgarnięcia stołu. Rzucił dziewięć kolejnych wygrywających, pięć siódemek i dwie jedenastki, podnosząc w ten sposób wartość jednego postawionego żetonu do ponad czterech tysięcy dolarów. Żaden z Grzybasów nie wycofał się jeszcze, ale niektórzy zaczęli się wyraźnie niepokoić, a kilku pocie. Wielki Uracz nie obstawił jeszcze żadnego z rzutów Joe’ego, jednak z głębi przepaścistych oczodołów przyglądał się grze z dużym zainteresowaniem. Wtedy Joe’emu wpadła do głowy szatańska myśl. Nikt nie mógł go ograć tej nocy, wiedział to, ale jeśli będzie trzymał kości aż do oczyszczenia stołu, nigdy nie będzie miał okazji zobaczyć umiejętności Wielkiego Gracza, a ciekawiły go bardzo. Poza tym, pomyślał, powinien odpłacić uprzejmością za uprzejmość i sprawić wrażenie, że też jest dżentelmenem. — Wycofuję czterdzieści jeden dolarów bez piątaka. Rzut za penny. Tym razem nikt nie syknął, a okrągła gęba Pana Bonesa nie zachmurzyła się. Lecz Joe miał świadomość, że Wielki Gracz patrzy na niego z zawodem, smutkiem czy może tylko zastanawiając się. Joe natychmiast wypadł, rzucając wagon4, raczej ciesząc się z widoku dwóch najlepiej wyglądających czaszek szczerzących zęby obok siebie. Kości przeszły do Grzybasa po jego lewej ręce. — Wiedział, kiedy kończy mu się passa — usłyszał mruknięcie innego Grzybasa, przepełnione niechętnym podziwem. Gra toczyła się szybko wokół stołu, nikt się zanadto nie rozpędził, stawki nie przekraczały średnio wysokich. „Rzucam pole”, „Turlam za dychę”, „Za Andrewa Jacksona”5, „Turlam za trzydzieści dudków”. Od czasu do czasu Joe obstawiał któryś rzut, wygrywając więcej, niż tracił. Zanim kości dotarły do Wielkiego Gracza miał ponad siedem tysięcy dolarów, żywą gotówką. Ten trzymał kostki przez długą chwilę w kamiennie nieruchomej dłoni, przyglądając im się w zadumie, choć nawet ślad zmarszczki nie zagościł na jego brunatnym czole, po którym nigdy nie spłynęła najmniejsza kropelka potu. — Turlam za dwie dychy — mruknął, a kiedy ktoś wszedł do gry, zgiął palce, lekko potrząsnął kośćmi — rozległ się dźwięk jakby wielkie nasiona obijały się we wnętrzu na pół wyschniętej tykwy — i niedbale posłał kości w stronę końca stołu. Joe nigdy wcześniej nie widział takiego rzutu przy żadnym stole. Kostki przecięły powietrze płaskim torem, nie obracając się w trakcie lotu, uderzyły dokładnie w spojenie blatu ze ścianką i zamarły tam, pokazując siódemkę. Joe poczuł się głęboko zawiedziony. Przy swoich rzutach zwykł prowadzić obliczenia w rodzaju: „Wyrzut trzy stopnie w górę, pięć na północ, dwa i pół obrotu w powietrzu z ćwiartką śruby w prawo, uderzenie krawędzią jeden — dwa, pół obrotu wstecz i trzy czwarte śruby w lewo, lądowanie na ściance pięć, dwa przewroty na stole, wychodzi dwa”, a to tylko dla jednej kostki, w dodatku prościutka sekwencja, bez dodatkowych odbić. W porównaniu z tym, technika Wielkiego Gracza była śmiesznie, bezdennie, przerażająco prosta. Oczywiście Joe mógłby ją skopiować z łatwością. Przecież to nic więcej niż najprostsza forma jego starej rozrywki polegającej na wrzucaniu kamieni z powrotem do dziur w ścianie. Lecz nigdy nawet nie pomyślał by zastosować tak dziecinny trik przy stole. Cała gra stałaby się zbyt prosta i pozbawiona całego uroku. Poza tym nigdy nawet nie śnił, że ujdzie mu to na sucho. Z tego co słyszał na temat reguł, taki rzut budził najwięcej wątpliwości. Zawsze istniała możliwość, że jedna z kości nie dotarła do samego końca stołu albo leżała lekko przechylona w stronę ścianki. Poza tym, przypomniał sam sobie, czy kości nie powinny odbić się od ścianki, choćby na ułamek cala? Jednakże, na ile Joe był w stanie sprawdzić to swym bystrym wzrokiem, obie kostki leżały idealnie płasko i równo oparte o ściankę. Co więcej, wszyscy przy stole najwyraźniej zaakceptowali rzut, krupierka podjęła kostki, a Wielki Grzybas, który wszedł do gry przeciwko facetowi w czerni, przegrał. A jeśli chodzi o odbicie, no cóż, najwyraźniej „Kościniec” nieco inaczej interpretował tę zasadę, a Joe głęboko wierzył w niekwestionowanie reguł kasyna, chyba że w ostateczności — obie, i Matka, i Żona dawno nauczyły go, iż w ten sposób najłatwiej uniknąć kłopotów. Poza tym, w tej stawce nie było jego pieniędzy. Głosem brzmiącym jak wiatr wiejący przez Cypress Hollow, albo na Marsie, Wielki Gracz oznajmił: — Turlam za wiek. Była to najwyższa stawka tej nocy, dziesięć tysięcy dolarów, a wypowiedzenie jej w taki sposób, jak zrobił to Wielki Gracz sugerowało, że tkwi w niej coś więcej. W „Kościńcu” przycichło, jazzmani założyli tłumiki na instrumenty, słowa krupierów padały dyskretniej, karty bardziej miękko opadały na stoły, zdawało się, że nawet kulki ruletki usiłowały robić mniej hałasu przy wpadaniu do przegródek. Tłum wokół Stołu do Kości Numer Jeden powoli gęstniał. Chłopcy i dziewczyny ze świty Wielkiego Gracza utworzyli wokół niego podwójne półkole, zapewniając mu dużo przestrzeni. Joe zdał sobie sprawę, że ta stawka „za wiek” była o trzydzieści dolców większa niż cały jego stosik. Trzech czy czterech Wielkich Grzybasów musiało się porozumieć, zanim doszli jak wejść do gry