Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Do widzenia! Nie mogę nic więcej. M. Oto był kolejny dowód na to, jak złym doradcą jest pośpiech. Gdybym sam odprowadził wierzchowca na pocztę, miast posyłać tam pachołka z gospody, otrzymałbym ten liścik bez zwłoki. Sprytna i ostrożna Mel bała się powierzyć sekret oberżyście; może zresztą otrzymała jakieś specjalne instrukcje od swej pani. Dość, że zostawiła wiadomość na poczcie, skąd brała konia i gdzie - jak sądziła - stawię się na pewno. Ale druga strona medalu była taka, że gdyby nie mój pośpiech, gdyby nie niepokój o dziewczynę, na pewno nie wybrałbym się z wizytą do bladego szlachcica, a tym samym nie dowiedział się, kim jest i dlaczego baronowa Sa Tuel ucieka przed nim. Gdy teraz wiedziałem, a przynajmniej wydawało mi się, że wiem. Ten człowiek istotnie mógł być posłem wicekrólowej Wanesy, lecz poza tym bez wątpienia był emisariuszem, mającym odebrać od Renaty Sa Tuel specjalne instrukcje dotyczące - no przecież, kawalera Del Wares... Miała mnie pozyskać dla sprawy Egaheer, dla sprawy związanej z Valaquet, niezbędny więc był ktoś stamtąd, kto posłużyłby mi za przewodnika, doradcę i zresztą protektora, skoro miałem bawić się w spiski pod bokiem takich pierwszorzędnych intrygantek jak księżna Se Potres, a bardziej jeszcze pani Dorota Atheves. Ktoś taki jak poseł wicekrólowej bez żadnych trudności mógł mnie wprowadzić na jej dwór, przedstawiwszy chociażby jako królewskiego wysłannika i obserwatora. Lecz moja odmowa zabrzmiała tak stanowczo, że Renacie Sa Tuel pozostało tylko uznać całkowite fiasko swojej misji, przynajmniej do czasu, aż wymyśli jakiś nowy sposób i spróbuje mnie przekonać ponownie. Gdy tymczasem człowiek z Valaquet, którego miała powiadomić o powodzeniu lub niepowodzeniu przedsięwzięcia, stawił się w gospodzie ,,Przy Gościńcu" - może być, że wcześniej, niż to było ustalone, o czym donieśli ludzie pozostający w jej służbie. Cóż więc miała uczynić? Pamiętając o groźnym ostrzeżeniu Egaheer, spotkać się z nim i przyznać do porażki, pokazując, jak jest nieprzydatna? Ależ, mógłbym dać głowę, że ten uroczy młody człowiek miał się stać - zależnie od okoliczności - gorliwym wykonawcą poleceń pani Sa Tuel lub jej katem. Egaheer nie rzucała słów na wiatr; któż przestraszyłby się jej pogróżek, gdyby ich nie spełniała? Chorowity młodzian jeszcze tego samego wieczoru siłą wtłoczyłby truciznę do gardła pięknej baronowej i pojechał dalej swoją drogą, bo w jaki sposób trup takiej kobiety mógł obciążyć posła wicekrólowej Valaquet? Galopując gościńcem, budowałem i tworzyłem sobie całe historie - lecz czy nie były to dywagacje oparte na zbyt kruchych przesłankach? Tak i nie zarazem, bo przesłanki zaiste były kruche, lecz przecież rozważania dotyczyły kobiety, z którą niegdyś spędzałem więcej czasu niż niejeden mąż z żoną, i nie dość, żem jej sposób myślenia znał tak dobrze jak własny, to jeszcze wybornie rozumiałem sprawy, w kręgu których się obracała. Postawiłbym sto dublonów, żem odgadł całą prawdę albo chociaż znaczną jej część. Grzeszyłem, nieustannie nazywając pocztowe konie chabetami albo szkapami. Pewnie, że nie mogły się równać z rasowymi biegunami, jakie miałem we własnej stajni - przecież jednak wierzchowiec radził sobie nadzwyczaj dobrze i ujrzałem (bom wybornie znał okolicę), że do stacji pocztowej dotrę wcześniej, niż mi się najpierw zdawało. Pokrzepiony odkryciem, dałem nieco odetchnąć zwierzęciu. Jąłem rozmyślać, co zamierza moja piękna uciekinierka. Trudno uwierzyć, by gnała bezmyślnie przed siebie, niczym kura na widok przechodnia. Musiała jechać dokądś. Ale dokąd? Zabudowania poczty z daleka już wabiły dobrym światłem, bo i w rzeczy samej nie szczędzono tam latarń. Niespiesznie i z udaną obojętnością zajechawszy na podwórze, nie dostrzegłem nigdzie śladu karety. Alem nie omieszkał zajrzeć tu i tam; prowadząc zdawkową rozmowę z pachołkiem, który zajął się moim koniem, towarzyszyłem mu, pozornie mimochodem, aż do stajni. Rzuciwszy okiem, ujrzałem między zwierzętami pocztowymi sześć świetnych koni zaprzęgowych, a nieco dalej wierzchowca, z którego stajenny ściągał właśnie derkę; snadź zwierzę ostygło już i było napojone, skoro powiedziono je do stajni. Dało mi to wyobrażenie, jak dalece wyprzedziła mnie nie tylko Renata, ale i Melania. Uśmiechnąłem się lekko, bom wiedział, że ruda ślicznotka jeździ konno niczym duch wiatru we własnej osobie. Zamówiłem wierzchowca na zmianę i zajrzałem do gospody przy poczcie, by przepłukać usta szklanką wina, bom czuł na języku nader przykry smak kurzu. Oberża nazywała się "Przy Trakcie", co dało mi poczucie niejakiej monotonii; bez wahania przyjąłbym zakład, że następną mianowano: "Przy Drodze"... Lecz mimo podobnie brzmiącej nazwy speluna, do której wkroczyłem, niewiele miała wspólnego z wybornym zajazdem "Przy Gościńcu", prowadzonym przez mojego gospodarza (zapisałem sobie w pamięci, żem winien temu człowiekowi trzA, lub cztery talary). Z poczty korzystałem raz i drugi, lecz za$r wsze dotąd omijałem sławetną jadłodajnię. Teraz przyszło mi żałować, żem złamał tak dobrą zasadę. W izbie siedziały typy spod ciemnej gwiazdy, albo raczej spod wszystkich ciemnych gwiazd, jakie są, bom nie znalazł dwóch podobnie szpetnych powierzchowności. Bez żadnej wątpliwości trafiłem na jakiś turniej, gdzie bezzębny szedł o lepsze z bezuchym, a obaj przegrywali do strasznego pirata z drewnianym szczudłem zamiast nogi. Owa kolekcja brzydaków zdała mi się aż humorystyczna, tak żem musiał na chwilę zwrócić się ku ścianie, by ukryć uśmiech, który mógłby inaczej stać się zarzewiem awantury. Nie chciałem awantur i w ogóle żadnego rozgłosu. Przemknąwszy do wolnego miejsca pod ścianą, usiadłem tak, by nie rzucać się w oczy, i czekałem na kogoś, kto przyjmie moje zamówienie. Poczyniłem kilka obserwacji. Uderzyło rrinie, już na progu, że w żadnej okolicznej norze, obojętne jak paskudnej, nie spotykają się podobne łapserdaki. O dwa kroki była stolica; tutaj nie lubiano włóczęgów. Ale jeszcze dziwniejsze zdało mi się, że obecne w izbie rzezimieszki wcale się nie znają