Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Otrzyma ją, musi ją otrzymać, było to dla niej kwestią życia, czymś nieodzownym, koniecznym dla dobra jej i Piotra. Nagle ze ściśniętym sercem podniosła oczy - panna Tinto schodziła ze schodów. Drżąc cała, podniosła się z krzesła. Twarz tamtej nie zdradzała niczym doniosłej decyzji, którą miała jej za chwilę zakomunikować. - A zatem - rzekła panna Tinto powoli - mówiłam z panem Rattrayem. - I co? - cicho spytała Łucja myśląc w duchu: O Boże, jeśli mi się znów nie powiedzie, to co się ze mną stanie? Jeszcze nigdy w czasie swoich poszukiwań nie była tak bliska sukcesu. - On jest kierownikiem firmy - ciągnęła dalej panna Tinto. Nie spieszyła się wcale, by podać wynik swej rozmowy, dodała: - "Henderson i Shaw" to tylko nazwa firmy. Naprawdę należy ona do pana Rattraya. - Tak? - szepnęła Łucja. I znów poczuła, że drży. - Właściwie prowadzenie całego interesu pozostawia mnie - rzekła panna Tinto trochę wyniośle. - Pracuję tu od trzydziestu lat. Ma do mnie pełne zaufanie. - Tak? - Łucja ponownie wyszeptała to słowo. Czyż nigdy się już nie dowie? Nastało krótkie milczenie. - Postanowiłam więc oprzeć się na pani referencjach - powiedziała wreszcie panna Tinto, niemal życzliwie uśmiechając się spoza okularów. - Jeśli będą zadowalające, może pani rozpocząć pracę w przyszłym tygodniu. Coś dziwnego stało się z Łucją. Chciało się jej płakać, śmiać i łkać głośno. Przyjęli ją. Znów może rozpocząć normalne życie, przyszłość, którą kształtować będzie swymi dzielnymi rękami, należy do niej. Niby zły sen pierzchły wspomnienia niepowodzeń ubiegłego miesiąca. Spojrzała na potążną postać panny Tinto i w dziwnym przypływie uczucia zapragnęła nagle przytulić się do jej macierzyńskiej piersi. Szybko opanowała się jednak. - Dziękuję pani - powiedziała prawie szeptem. - Jestem... jestem bardzo wdzięczna... - więcej powiedzieć nie mogła. 14 W miesiąc później siedziała w swoim nowym mieszkaniu, jedząc śniadanie - kromkę chleba z masłem i herbatę. Gaz syczał głośno w lampie. Dochodziła ósma, nad miastem wisiała gęsta mgła nie pozwalając przedrzeć się blademu światłu nadchodzącego dnia i ponuro nacierając na okna pokoju. Nie był to pokój miły, o czym wiedziała od pierwszej chwili, ale miał pewne zalety. Na wprost niej pod oknem znajdował się wyszczerbiony zlew pod kurkiem wodociągu, z którego wciąż kapało, ale niemniej był bardzo wygodnym źródłem wody; po prawej stronie starannie wyczyszczona kuchenka, a na niej maszynka gazowa połączona wężem gumowym z lampą. Po lewej stronie przytwierdzony do ściany stał spaczony drewniany grat - skrzynia na opał, służąca ewentualnie jako ława. Tak przedstawiało się skromne urządzenie pokoju, a sprzęty - kwadratowy stolik, przy którym siedziała, dwa wyplatane krzesła, stary bujak i małe żelazne łóżko w alkowie - wyglądały równie beznadziejnie. Przez otwarte drzwi tej kuchni_sypialni widać było dalszą część mieszkania - ponury przedpokój łączący się z drugą sypialnią, w której nie było żadnych mebli prócz szafy i żelażnego łóżka, oraz małą łazienką, w której znajdowała się popękana brudnozielona wanna w butwiejącej drewnianej skrzyni. Ściany tych pokoi tak samo jak ściany kuchni obite były brązowymi tapetami o zatartym wzorze, a w tym mglistym świetle miały wygląd zdecydowanie melancholijny. Takie było zatem jej nowe mieszkanie - owo "gniazdko", na które czekała z taką radością. Zrobiła jednak, co mogła