Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

W łonie kołatał jej się niewidoczny, niewypowiedziany sekret, a ona wychwalała motłoch: - Co za bohaterowie! Przysięgam, istni bohaterowie! Tylko was pięćdziesięciu przeciwko temu straszliwemu potworowi w ludzkiej skórze! O, Allah, aż mi oczy rozbłysły dumą. ... Z tyłu dogaduje Zohra: - Wracaj, siostrodźi! I tłusty kosmyk: - Begam sahiba, po co brać tego gundę w obronę? Tak się nie godzi. Amina odpowiada: - Znam tego pana. To porządny człowiek. Wynocha stąd, nie macie nic innego do roboty? W muzułmańskiej mohalli gotowiście rozerwać człowieka na strzępy? Usuńcie się stąd. Zaskoczenie minęło, tłum znów przystępuje bliżej... i teraz. Teraz nadchodzi oświadczenie. - Słuchajcie - krzyczy matka - a słuchajcie uważnie. Jestem w ciąży. Jestem matką, spodziewam się dziecka i udzielam schronienia temu oto człowiekowi. A teraz proszę, jeśli chcecie go zabić, zabijcie i matkę, pokażcie całemu światu, jacy to z was mężczyźni! W ten właśnie sposób moje narodziny - przyjście Salima Sinai - zostały obwieszczone zgromadzonej ciżbie, zanim dowiedział się mój ojciec. Już więc od chwili poczęcia byłem niejako własnością publiczną. Chociaż matka powiedziała w tym publicznym oświadczeniu prawdę, zarazem się jednak myliła. Albowiem dziecko, które nosiła pod sercem, okazało się nie być jej synem. Matka przyjechała do Delhi; sumiennie rozbudzała w sobie miłość do męża; Zohra, khićri i tupot nóg nie pozwoliły jej wyjawić mężowi nowiny; usłyszała krzyki; wygłosiła oświadczenie publiczne. No i udało się. Obwieszczenie mojego nadejścia ocaliło ludzkie życie. Kiedy tłum się rozproszył, stary sługa, Musa, wyszedł na ulicę i uratował fotoplastikon Lifafy Dasa, tymczasem Amina poiła młodzieńca o pięknym uśmiechu świeżą limonadą. Najwidoczniej cały ten incydent pozbawił go nie tylko płynu, ale i cukru, bo Lifafa Das dolewał do każdej szklanki po cztery łyżki melasy. Obok na kanapie przycupnęła Zohra w nie lada przestrachu. Wreszcie Lifafa Das (dowodniony limonadą, dosłodzony melasą) odezwał się: - Begam sahiba, wielka z pani dama. Jeśli pani pozwoli, pobłogosławię ten dom i to nie narodzone dziecko. Ale też proszę pozwolić mi zrobić dla pani coś jeszcze. - Dziękuję - odrzekła matka - ale nic pan nie musi robić. On jednak nalegał (a słodycz melasy oblepiała mu język). - Mój kuzyn, Śri Ramram Seth, jest wielkim jasnowidzem, begam sahiba. Wróży z ręki, z gwiazd, przepowiada przyszłość. Proszę się do niego udać, a wyjawi pani przyszłość syna. Zapowiedzieli mnie wróżbici... w styczniu 1947 mojej matce Aminie Sinai zaoferowano dar przepowiedni w zamian za jej dar ocalenia życia. Mimo więc nalegań Zohry: - Amino, siostro, to czyste szaleństwo, ani przez chwilę o tym nie myśl, w takich czasach trzeba się mieć na baczności - mimo wspomnień sceptycyzmu ojca i jego zaciśnięcia kciuka-oraz-palca na uchu maulawiego, propozycja dotarła do takiego zakamarka w duszy matki, który odpowiedział: „Tak”. Zaskoczona przy irracjonalnych rozważaniach swojego świeżego macierzyństwa, o którym dopiero co się dowiedziała, odparła: - Dobrze, Lifafo Dasie, spotkamy się za kilka dni przy bramie do Czerwonego Fortu. Wtedy zaprowadzisz mnie do swojego kuzyna. - Będę tam czekał codziennie - złożył ręce w geście uszanowania i wyszedł. Zohra była tak zdumiona, że kiedy Ahmed Sinai wrócił do domu, pokiwała tylko głową i rzekła: - Oj, wy młodożeńcy; pomyleni jak sowy; muszę zostawić was sobie samym! Stary sługa Musa też nie puścił pary z ust. Zawsze się trzymał na zapleczu naszych spraw, zawsze, wyjąwszy dwa przypadki... raz, kiedy od nas odszedł, i drugi raz, kiedy wrócił, żeby niechcący zniszczyć świat. Wielogłowe potwory Jeżeli przypadek nie istnieje; a w takim razie Musa - mimo swego podeszłego wieku i służebności - był zaledwie bombą zegarową tykającą cicho w oczekiwaniu wyznaczonej pory; a w takim razie powinniśmy albo - zdjęci optymizmem - wiwatować na stojąco, bo skoro wszystko jest zaplanowane z góry, życie nas wszystkich bez wyjątku ma pewien sens i oszczędza się nam lęku przed świadomością własnej daremności, braku przyczyny, albo możemy - owładnięci pesymizmem - poddać się tu i teraz, pojmując bezcelowość myśli decyzji czynu, gdyż wszelka nasza myśl nic i tak nie zmieni; wszystko potoczy się tak, jak nam jest sądzone. Gdzież tedy miejsce na optymizm? W przeznaczeniu czy w chaosie? Czy mój ojciec był więc opty- czy pesymistą, kiedy matka oznajmiła mu nowinę (którą poznała już cała okolica), a on odpowiedział: - Przecież mówiłem ci, że to tylko kwestia czasu. - Jak widać ciąża matki była przeznaczeniem; jednakże moje narodziny wiele zawdzięczały przypadkowi