Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ktoś go wołał. Odwrócił się. Przed nimspiczasta ciemnoblond bródka, policzki wystające;ak jabłka papierówki, nos odzimna w czerwonych żyłkach, daszek czapki zsunięty na czoło, podniesiony kołnierzburki. Kostuś! Co ty tu robisz? ' Brat starszy o latczternaście,Konstanty Kulczyba, od dawna magazynier w Banku Handlowym, wziąłStefana podrękę. Wołam i wołammówił zadyszany nic nie słyszysz. Gdzieidziesz? Do Saskiego Ogrodu. Poco? No, po co? Po co? Poco chodzisię do Saskiego Ogrodu? Kostuś zmrużył jedno oko, drugie ciemne, małe śmiałosię, aw kącikach ust uśmieszek jak uPauliny. Ładna? Stefan poczuł piekący żarw policzkach. Wiedział, żeKostuś ma przyjaciółkę i nie żeni się. Wszyscy wiedzą, ale niktnie mówi głośno. Niczegosobie. Ale nie mów Paulinie, dobrze? Kostuś roześmiał się. Przycisnął ramię brata. Nic nie powiem. A gdziebyłeś? Nie w banku? 9S JA Daleko. Aż za Lubartowską, aż pod kirkutem. A po co tam? Coś sięmoże szykuje, nie chcę jeszcze mówić, ale trafiasiędzierżawa, może i Paulina. Ahapowiedział, myślał: On chyba zarazprzejdzie nadrugą stronę i pójdzie na Szopena i potem na Namiestnikowską. No to co? pochylił się do Stefana. Ładna? Mhm. Ładniejsza niż Tereska? Przestałbyś, Kostuś, Ja tylko tak, nic nie miałem namyśli. Ale, poważnie,Stefan,to możebyć dobra rzecz. Co? A, ty nic nie słuchasz. Tadzierżawa. Pewnie. Ale ja nie wiem. A co ty wiesz? Powiedzieć Kostusiowi o zebraniumłodzieży? Zapytać? A może on wie, może on sam. Nie! Tajne. Kostuś nie zrozumiałby. Brat, a nie zrozumiałby. On tylko: Okazje. Zarobić,kupić, sprzedać. Już nie ziemiajak u rodziców, nie gospodarstwojak u Dominika:handel ziemią, zysk, okazje. I tamtasprawa: Sprawa, o której tylko szeptem. Ajednak jakaś ważna, bo ciągniesię, trwa. Słyszeliście? To mężatka, nie mógłsobie kogoś innego? Katarzyna Kulczybowa cierpiała,zasłaniała sobie uszy. Nic nie chcę słyszeć, nie chcę wiedzieć,dla mnie to nie istnieje. Nie plotkujcie, nie donoście. Dominik nie pytał. Tylko Paulina w zamkniętym pokoju, pochylonaku Kostusiowi, szeptała. Jej się zwierzał, do niejztym przychodził. No co powiedziałStefan co ja mogę wiedziećo interesach? Uczę się. Chcesz iść na księdza? , Nie wiem jeszcze. Ty wiesz. Nie chcesz. Przeszli już koło pomnikaUnii Lubelskiej. Na Placu Litewskim, gdzie przeszło dwa wieki temu obozowała litewskaszlachta duża, kopulastacerkiew. Dochodzili do kościołaewangelickiego. Stare lipyw alei prowadzącej do kościołastulone już były mgłą pierwszej zielem. To nie jesttaka prosta decyzja. Trzebamieć powołanie. I różni sąksięża. Był na przykład jeden,Ściegienny. Słyszałeś o nim? 97 ^ Cień księdza Piotra ^. Tak. Ten, co umarł u Bonifratrów, Nasza mamunia ściszył głos ma tam coś jeszcze. ale lepiej o tym cicho. Co ma? szepnął. Nie wiem. Będziesz wdomu, popytaj. Tylko nie przyojcu. Dawnow domu nie byłeś. Pojadęna wakacje. Noi co ty o nim wiesz? O księdzu? Później kiedyś,zostaw teraz,nie mieszajsięw to. Chodź, pójdziemy na ciastka do Rutkowskiego. Kiedy no nie mogę. Taki mi przyszedł apetyt. Chcesz chałwy? A masz? Dawaj! Skąd masz? Kupiłem u Goldberga. Ty wiesz Kostuś przełknął kawałek chałwy, pokiwałgłową:dobra ty wiesz, Goldberg kupił kamienicę za Krakowską Bramą. Coty powiesz? Na Olejnej, dawną kamienicę Mincarską. Tam wszystkie kamienice żydowskie. A co ty, handlujesz z nimi? Pewnie. Z Żydami, popami, pośredniczę. No to js jużidę. A niechcesz na ciastka, to masz! Sięgnął dokieszeni,wyjął pięciorublówkę,wsunął Stefanowi doręki. Fundnijjej ciastka i wodęz sokiem malinowym. Roześmiałsię. Uścisnęli sobie ręce. Kostuś odwrócił się, przebiegł nadrugą stronę Krakowskiego. Długiebuty trzaskałyo kamieniejezdni. Stefan patrzył: Kostuś szeroki w barach, krzepki,okrąglejący, dostały. Bliskiter-au miastu, miastem ogarnięty,uwijający się, ostro penetrujący, jak wiatr na Świętoduskiej: po wierzchu. Myśli teraz o nowychtransakcjach, pośrednictwie,procentach,oblicza. Terazpójdzie do Pauliny, zostawiłtam konie, będą mówili o wszystkim, bo Dominika nie maw domu, pojechał sprzedawać lasy. Tylko on samzaplątanyw tajne. "Nie mieszaj się w to. " Wieczór łagodniał, ociepliłosię, coraz więcej ludzi. Mignęły mu znajome twarze, udawał,że nie widzi. żeby mnie teraz nikt nie zaczepił, nie pytał. O, już kamienicaRudnego. Znał ją: najwyższa na Krakowskim Przedmieściu. Minął ją. Zarazblisko żelazna brama parku. Park ten wydawał się niezmierzony. Szedł główną aleją. Na zegarze słonecznymbyło już po wpół do szóstej. Parkzałożony w początkach ubiegłego stulecia był falisty,rozległy,odnieforemnychplacykówrozbiegały się małe alejkii tamStefan przychodził często. sam, wyszukiwał samotną ławkę,czytał. Zawrócił w głębiod bramyparkowej i tuż przy murze oddzielającym ogródod Alej Racławickichniewielki pom. nik. Podobno było to dla upamiętnienia zarazy jeszcze w XVII-wieku, ale Paulina mówiła mu, że stałatam szubienica. Wzdrygnął się, zawrócił znów do głównej alei-Ale byłotamzbyt wiele ludzi. To już pójdę myślał już czas-Wyszedłzparku. Ostrożnie, oglądającsię doszedł do kamienicy Ciemnawy łuk bramy. Brukowane małe podwórkootoczoneztrzech stronmurami kamienicy. Na wprostparterowy drewniany domek dozorcy, długiezabudowania wozowni i stajni. Ogarnęło go nagle zwątpienie:po co ja tu? Po co wtym- mieście? Dlaczego w gimnazjum? Trzy ściany kamienicynapierałyna niego, szklany ich wzrok przytłaczał. Czułsięjak przychwycony w studni, za chwilę niezłapie oddechu. Wieś, za którą dotąd tęsknił mało,o której myśleć nie miałczasu, wydala mu się upragniona. Tam nikt nie ograniczał" przestrzeni, lasy ścieliły się bez granic, możnabyłoiść kilometramii nie spotkać nikogo. To wrócićna wieś, zostać tam tak jak ojciec, jak najstarszy brat Jaś, jak Bronek? Niel Ja się po prostu boję. Bojęsiętu wejść, bo wiem, że jak raz zacznę, tojuż nie będzieodwrotu. I boję się nowych ludzi. Boję się wejść. A jeżelito za wcześnie, jeśli nikogojeszcze nie ma? Stefan! Za nim stałPaweł. Wrozpiętym palcie, chudy i wysoki,bez czapki. Nie był sam. Dziewczyna, która stała przy nim,sięgała mu głową do ramienia i wydawałasię bardzo wiotka. Była w wiosennym krótkimpłaszczu i plisowanej szkolnejspódniczce. Uśmiechnęła siędo Stefana długimiczarnymioczami. Było to spojrzenie, którezłagodziło jego lęk i jakbyustawiło wszystko w innych proporcjach. Świat stał się bardziej po prostu wiosennym wieczornym spotkaniem. To jest Marynka powiedział Pawełmoja narzeczona. Podała mu rękę. Pomyślał: Jest wwieku Tereski. Uściskręki byłszybki,chłodny, spojrzenie teraz penetrujące, jakbygo chciała odczytać. Przez boczne drzwi weszli do korytarzai na klatkę schodową. Było ciemnawo, pachniało wilgocią. Nadrzwiach tabliczka mosiężna, ledwo widoczne w półmroku litery: Tymoteusz Żuk, adwokat