Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

A jak na wiosnę gospodarna pszczoła, Gdy się sad bieli i wonnieją zioła, Niesie w ul siostrze uzbierane miody, Tak niesie” młodzian z rodzinnej zagrody Kubek słodyczy przy życzliwej chęci Tej, której serce niewolne poświęci. Bo równa pszczole jest miłość wieśniacza, Słodycz i zgodę, i pracę oznacza”. Podała matka kubek na te słowa; Poszła do serca wszystkim Jana mowa. Bóg go też wielkim rozumem obdarzył, Już on niejedno krewieństwo skojarzył, Starostą bywał na każdym weselu I chrzestnym ojcem zwią go w domach wielu, Przeto, .gdziekolwiek przyjdzie w odwiedziny, Jest jakby w domu, u swojej rodziny. W podany kubek nalał Wiesław miodu: „Przyjmij tę kroplę z obcego ogrodu, Piękna Halino! jak tobie słodyczy Na całe życie serce moje życzy”. Na to Halina pytającym okiem Patrzy na matkę; odwrócona bokiem, Białe odzienie zarzuca na głowę, Tak zasłoniona wypełnia połowę, Połowę Wiesław wypełnił aż do dna; A jako zorza za gajem pogodna Kryjąc się błyszczy rumieńcem Halina. Jan dziewosłęby w te słowa zaczyna: „Kiedy tak córka chęć życzliwą dzieli, Już do was, matko! mówić mię ośmieli; Gdzie młodzież idzie za serdeczną władzą, Niech ją z namysłem starsi doprowadzą; Młodość nie widzi, przyszłości nie bada, Jako w kochaniu ufność w losie składa, A to odmienne, nieprzyjazne rzeczy! Szczęście więc starsi muszą mieć na pieczy, Wszystko przewidzieć, w szczerości pogadać, A z resztą ufność na Bogu zakładać. Poczciwych ojców widzicie tu syna; Chociaż pod ziemią śpi jego rodzina, Ma przecie ojców, co litością zdjęci, Mając kumostwa powinność w pamięci, Nie żałowali dla sieroty chleba, Uczyli pracy i bojaźni nieba; Sprawiał się godnie, że go synem zowią I część chudoby dla niego stanowią; Nie jest ci u nich gospodarstwo liche, Praca sierpowa nie idzie pod wichę, Co tydzień wniesie, nie straci niedziela, Bóg też rządności pomocy udziela. Czystą pszenicę niesie czarna rola, Wełniste owce zabielają pola, W schludnych stajenkach bydełko się chowa, A [w] cztery konie jeżdżą do Krakowa. Z ich to poręki ja do was przychodzę; Poznał się Wiesław z Haliną na drodze, Jak pewno wiecie - i ojcom wyjawił, Że swoje serce w jej sercu zostawił. Na to Stanisław rzekł mu słowem takiem: „Lecz jeśli miła serce tobie święci, Jeśli rodziny poznasz dobre chęci, Uproszę Jana, niechaj zacznie swaty, Jak syn synową przywiedź mi do chaty”. Te słowa, matko! wiernie wam odnoszę I w imię ojców o córkę was proszę. Niechaj Bóg dobre rodziny jednoczy. Nie chcę młodego wychwalać wam w oczy; Często pochwała, choć i słuszna, szkodzi, Bo lepiej, kiedy nie znają się młodzi, Za wcześnie już się u celu być mienią, Raz pochwaleni - przestrogi nie cenią. Choć pracowity, choć posłuszny w domu, Bywał i Wiesław szpakiem po kryjomu: Zajechać drogę, choćby wojewodzie, Rej nad muzyką prowadzić w gospodzie, Z karczmy rozpędzać cesarskie wojaki, Wyśmiać wędrownym góralom chodaki - Toć były dotąd jego obyczaje. Młodemu wszystko zarówno się zdaje, Bo jak na wiosnę pędzi potok w biegu, Pieni się, szumi i wylewa z brzegu, Aż dalej cicho płynie w swym korycie, Tak młodzian siłą udarzon obficie Musi wyszumieć, aż w troskach stateczny, Jak jabłoń z czasem traci kwiat zbyteczny. Zawsze też dobra i stateczna żona Resztę wychowu w młodzieńcu dokona, Nauczy myśleć, jak dobytek zbierać, Jak się na przyszłość niepewną obzierać. To wam powiadam o naszym Wiesławie, Bom mu był świadkiem od dzieciństwa prawie”. Bacznie Halina, stojąca na boku, Śledziła prawdy w Wiesławowym oku; Jan, mówiąc prawdę, wiedział, że nie ranił: Dziewczęta lubią błędy, które ganił. Ale łza błysła w źrenicy młodziana, Potem się nisko skłonił do nóg Jana, Skłonił się matce, milcząc pełen sromu; I było długie pomilczenie w domu. Wtenczas Halinie także łzy wytrysły. Jako na wiosnę nad brzegami Wisły, Gdy wonny deszczyk obłoki wyleją, Kwiaty zroszone błyszczą się nadzieją, A razem słońce za górami świeci, Tak, gdy z otuchą łzę zroniły dzieci, Jan z matką na nie podglądali z boku; Miła pogoda jaśniała im w oku. Rzewniło matkę niespodziane szczęście, Lecz nie Halinie bogate zamęście, Która sierota, bez ojca i matki; Nie miała wiana ni rodzinnej chatki W szczerości zatem, jak każe sumienie, Takie Janowi czyni oświadczenie: „Jest Bóg widzący na niebieskim dworze, Doświadcza ludzi w szczęściu i pokorze, Czy kogo zniży, czy w górze osadzi, Patrzy, jak wszędzie człowiek sobie radzi. Halina moja, co w ubogim bycie Przepracowała dotąd ze mną życie, Nie wierzy słońcu, które niespodzianie Przed nasze teraz zabłysło mieszkanie. Na stan jej niski wysoka jagoda, Nie dla niej kmiecia ręka i zagroda; Bo nie ma ojców ani przyjacieli, Co by o wianie dla niej pomyśleli. Przeto, młodzieńcze! niech cię Bóg poświęci Za dobre serce i życzliwe chęci. Teraz słuchajcie o losie Haliny I to do waszej odnieście rodziny: Gdy się los zawziął na polską Koronę, Szedł mój mąż z kosą na spoiną obronę I już nie wrócił. - Obcy bez litości Grabili dwory, zapalali włości; Doznał, co trwoga, kto pomni te czasy. Starce i matki pokryły się w lasy; Ale i w lesie zajęły się sosny: Byłci to widok straszny i żałosny, Gdy ta ostatnia gorzała uchrona; Na milę wielka rozciągła się łona; Dzieci i matki błądziły tłumami. Przy drodze na to patrzyłam ze łzami, Aże mi dziecię zastąpiło drogę, Do serca płacząc. Utulam, jak mogę, Pytam o imię, rodzinę, mieszkanie, Ale daremna prośba i pytanie. Dziecię zaledwo znało swoje imię, Mówiło tylko, że w okropnym dymie Nieznani ludzie wiedli je do lasu; Więcej nic nie wiem aż do tego czasu. Ja, matka niegdyś, pamiętna na Boga, Wzięłam sierotę, choć sama uboga. Użyłam trosków, lecz była ich godna, Wyrosła zdrowa, pracowna, urodna; Obiedwie teraz pracujem na siebie, W jednych żyjemy troskach i potrzebie. Bez skiby ziemi, jałówka, dwie krówek, Kilka owieczek, cały nasz dochówek. Brzmią tu wesela na każde odpusty; Lecz to nie dla niej, nie dla niej zapusty, Na których pannom kupują pierścienie; Tam gdzie stodoły i bogate mienie, Tam zalotnicy; nie zwabi młodziana Przybysza córka bez ojców i wiana. Jak była dotąd niebieska opieka, Tak przeznaczenia u Boga niech czeka. Ufam, że póki niemoc mię nie strawi, Już mię Halina samą nie zostawi”. Na to Halinie łza z oczu wytryska, Klęka przed matką i kolana ściska: „O miła matko! tyś jest moje wiano; Choćby mi góry ze złota dawano, Choćbym mieszkała w malowanym dworze, Jedwabne szaty chowała w komorze, To bym bez ciebie przepłakała życie”. Tak się ścisnęły lejąc łzy obficie