Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Catriona odłożyła słój na półkę i weszła do balii. Usiadła naprzeciw niego i wzięła do rąk miękką szmatkę. - Odwróć się - powiedziała, machnąwszy dłonią umyję ci plecy. Richard odwrócił się posłusznie i zamknął oczy, zadowolony, bo masowała mu zarazem obolałe mięśnie. Gdy sięgnęła dłońmi pod wodę, usłyszał, jak syknęła z bólu. Odwrócił się pośpiesznie i zobaczył, jak Catriona macha obolałą dłonią. Pochwycił ją i obejrzał poparzenia. - Ręce trzymaj nad wodą - rozkazał. Wziął szmatkę, szybko się umył, a potem sięgnął po kostkę mydła o zapachu, który lubiła najbardziej - cudownej mieszanki letnich kwiatów - i namydlił szmatkę. Ignorując słabe narzekania Catriony, umył ją dokładnie. Próbowała się opierać, ale po chwili się poddała. Była oszołomiona - oszołomiona pożarem, oszołomiona niespodziewanym powrotem męża. Nie wiedziała, co ma myśleć, nie wiedziała, jak zareagować, nie wiedziała, co powiedzieć. Mogła teraz jedynie pławić się w wodzie, zamknąć oczy, i rozkoszować się tym, co jej ofiarował - powolnymi, delikatnymi ruchami dłoni. Mył ją bardzo dokładnie. Rozsunął jej nogi i gładził miejsce między udami. Zaczął od twarzy, potem przesunął dłonie ku szyi, na ramiona, dokładnie, z czułością umył całe ręce aż po palce, omijając poparzenia. Następnie wrócił do ramion i pleców, i przeszedł do bioder i pośladków, gładząc je długimi, posuwistymi ruchami. Obserwowała go spod wpółprzymkniętych powiek. Był bardzo spokojny, przypominał staw w pogodny dzień. Spokój był raczej jej domeną, ale w rozgardiaszu i niebezpieczeństwie dnia straciła całe swoje opanowanie. Na szczęście jemu go nie brakowało. Tym razem Richard nie przybrał maski uprzejmości dżentelmena w każdym calu. Teraz był rycerzem z sercem pełnym uczuć, spokojny po wygranej bitwie. Zamknęła oczy i poddała się pieszczotom. Starała się odprężyć. Piła spokój z jego dłoni, z każdego delikatnego ruchu. Powoli przesuwał je coraz niżej, aż dotarł do palców nóg. A potem ją uniósł. Posadził ją sobie na udach, a ona odruchowo objęła go nogami w pasie. Usta Richarda dotknęły jej ust. Pocałował ją delikatnie, jej mokre piersi przylgnęły do jego torsu. Cienka warstwa wody pomiędzy nimi rozgrzewała ich ciała. Mimo podniecenia, pocałunek ją uspokoił. Oddała całus równie niezobowiązująco, okazując po prostu wdzięczność za to, że czuje znajomy smak jego warg. Richard wstał i jednocześnie ją podniósł. Sięgnął po garnek z ciepłą wodą, opłukał ją całą i to samo zrobił ze sobą. Już chciała wychodzić z balii, lecz on wyszedł pierwszy, znów ją uniósł i postawił na czystym ręczniku rozłożonym przed kominkiem. Podał jej drugi ręcznik, a ona przyjęła go z wdzięcznością. Zrelaksowana, pośpiesznie osuszyła się i pomogła mu wytrzeć plecy. Stojąc za nim, zastanawiała się przez chwilę, a potem owinęła jego biodra ręcznikiem i zawiązała go- - Siadaj - rozkazała, wskazując stołek. - Muszę coś zrobić z twoimi włosami. Odwrócił się i spojrzał na nią z niewysłowionym spokojem w oczach. Usiadł posłusznie. Znalazła grzebień i nożyczki i zaczęła odcinać fragmenty nadpalonych włosów. Zamarła na chwilę, przyjrzała mu się i zawołała: - Masz poparzone ramiona! - Nieznacznie. - Posiedź jeszcze chwilę, a ja je posmaruję. Wyjęła z szafki odpowiednią maść. Na szczęście palce miała zdrowe, więc bez trudu mogła nakładać ją na skórę Richarda. - Jeśli skończyłaś, mam jeszcze jedną część ciała, która potrzebuje ukojenia - powiedział. Ta wypowiedziana poważnym tonem uwaga sprawiła, że Catriona zadrżała. - Tak, cóż - szybko zamknęła słoik i odstawiła go na półkę. Wskazała sypialnię. - Chodźmy do łóżka. - Jeszcze chwilę. Chwycił jej dłoń i obejrzał dokładnie czerwone plamy, po czym podszedł do szafki z miksturami. - Gdzie ta maść? - Moim dłoniom nic nie dolega. - Tak, tak. Catriona zmarszczyła brwi i podała mu słoiczek. - Co się stało z tą potrzebującą ukojenia częścią ciała? - Mogę pocierpieć jeszcze kilka minut. Pokaż dłonie. - To zupełnie niepotrzebne. Spojrzał na nią pośpiesznie. - Podobno wszyscy znachorzy są okropnymi pacjentami. Mruknęła coś niezrozumiale, ale potem powstrzymała język, zaskoczona błogim uczuciem, jakie się pojawiło pod wpływem mikstury. Oglądała z uwagą dłonie, a Richard odstawił słoik do szafki. - Co ty tam robisz? Poczuła delikatny dotyk bandaża. - Richardzie! - jęknęła i próbowała wyswobodzić dłoń z jego uścisku, ale to nic nie dało. Richard robił opatrunek. Patrzyła na jego plecy. - Przestań! Nie przestał. Czynił to zaskakująco umiejętnie. Kiedy skończył zjedna, sięgnął pod drugą. - Nie! - krzyknęła, podskoczyła i ukryła dłoń za plecami. - Tak - powiedział stanowczo. - To ja jestem znachorką! - Jesteś po prostu upartą czarownicą. To on był uparty i mimo protestów, mimo oporu, druga dłoń również została zabandażowana. Pokonana, patrzyła na opatrunki. -Co...? Jak...? - Nic nie musisz z tym robić aż do rana