Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Lehman Steiner go znalazł. Zaczekał, aż intruz z powrotem ukryje się w zaro- ślach, i zaczął działać. Musiał przejąć inicjatywę i ubiec tamtego. Zbiegł szybko po schodach i lekko ścisnął Tansy za ramiona. Powiedział, żeby zaryglowała za nim drzwi, nie wypuszczała Carrie z domu i nic nie robiła do jego powrotu. Sprawdził broń i wsunął do wewnętrznej kieszeni. Czuł przy- pływ adrenaliny. Kiedy wyszedł, Tansy zablokowała zamki i na moment oparła czoło o drzwi. Oddychała nierówno. Bała się. Wzięła się w garść, gdy poczuła na sobie wzrok Carrie. - Chodź, pomożesz mi w kuchni - powiedziała. MacLean dobiegł do końca ogrodu i przesadził parkan. Wylądował na zgię- tych kolanach i wstrzymał oddech. Na wprost od siebie coś usłyszał; ocenił odległość na dwadzieścia metrów. W porządku! Gdyby przeciwnik siedział ci- cho, oznaczałoby to, że sprawdza, czy jest śledzony. MacLean nie podejrzewał, żeby tamten wyczuł jego obecność, ale wolał brać pod uwagę każdą możli- wość. Stawka w tej grze była zbyt wysoka. Trzask gałązek upewnił go, że wciąż trzyma w ręku wszystkie asy. Mężczyzna kierował się ku ścieżce. MacLean zastanowił się, gdzie najle- piej go zaskoczyć. Wybrał miejsce za pierwszym kamiennym mostkiem. Zato- czy krąg i zaczeka, aż tamten nadejdzie. Dotarł tam i przywarł do zimnego muru. Ciche kroki na ścieżce zbliżały się. Wreszcie rozległy się głośniej; obcy wszedł na bruk pod mostkiem. MacLean sprężył się. Kiedy przeciwnik wyłonił się zza muru, błyskawicznie chwycił go za szyję, obrócił gwałtownie i przyci- snął twarzą do mokrych kamieni. Wykręcił mu rękę do tyłu i całkowicie unie- ruchomił. Przeszukał mężczyznę i znalazł broń. Tkwiła w kaburze pod prawą pachą. Miał rację, facet był leworęczny. - Pomylił się pan! - wykrztusił nieznajomy. Ledwo mógł mówić z twarzą rozpłaszczoną na ścianie. - Nie ja - wycedził MacLean. - To ty się pomyliłeś. I to bardzo. - Nic pan nie rozumie! - upierał się obcy. - Rozumiem aż za dobrze - warknął MacLean. - Chcę wiedzieć, kto w Leh- man Steiner ci zapłacił. Gdzie, kiedy i dlaczego. Jasne? Mam nadzieję, że mi powiesz, bo jeśli nie zaczniesz gadać w ciągu trzydziestu sekund, wetknę ci lufę do gęby i nacisnę spust. Krótko mówiąc, rozwalę ci mózg na miazgę. A może czegoś jeszcze nie rozumiesz? - MacLean nacisnął mocniej wykręconą rękę, aż obcy wrzasnął z bólu. - Nic pan nie rozumie - powtórzył. - W Glasgow... ocaliłem panu życie. Uratowałem pana... przed Der Amboss. To słowo wstrząsnęło MacLeanem. Powoli puścił ramię mężczyzny, ale wciąż mierzył do niego z pistoletu. -Kim jesteś? - Bratem Lisy Vernay. Mam na imię Jacąues. MacLean nie wierzył własnym uszom. Opuścił broń. - Bratem Lisy?! Tej z Lehman Steiner?! - Tak - potwierdził mężczyzna i dotknął podrapanego policzka. - Co pan tu robi? Co pan ma wspólnego z tą sprawą? Jacąues Vernay rozmasował obolałe ramię. - Jestem policjantem, doktorze. Kiedy moją siostrę znaleziono martwą w basenie, ani przez chwilę nie wierzyłem, że to był wypadek. Lisa nie skoczyłaby nawet do najgłębszej wody, a co dopiero do płytkiej części basenu. Niena- widziła nurkowania. Nie miałem wątpliwości, że została zamordowana. Po- wiedziałem o tym moim przełożonym i zgodzili się wszcząć natychmiastowe śledztwo. Po trzech dniach nagle zamknęli sprawę. Nie wyjaśnili mi dlaczego. - Niech pan mówi dalej - zachęcił MacLean. - Postanowiłem przeprowadzić własne dochodzenie. - Jak? - Skoro nie pomogli mi swoi, musiałem pogadać z drugą stroną. - Nie rozumiem. - Ze światem przestępczym, doktorze - wyjaśnił Vernay. - Poświęciłem moje oszczędności na zapłacenie za informacje o śmierci siostry. -1 czego się pan dowiedział? - Dostałem nazwiska dwóch zawodowych zabójców, których wynajęto do zabicia Lisy. Przekazałem je moim szefom w nadziei, że mnie przeproszą i wzno wią śledztwo. -I...? Vernay uśmiechnął się gorzko. - Zwolnili mnie ze służby za niedozwolone kontakty z przestępcami. Stra- ciłem siostrę i pracę. Ja i Lisa byliśmy bliźniętami, wie pan... - Nie wiedziałem - wyznał MacLean