Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie znaleziono dowodów na to, że rzeczywiście handlowano ludzkim mięsem. W lipcu 2001 roku projektant grafiki z Los Angeles, który ukrywał się pod pseudonimem Joseph Christopherson, przyznał, iż to on był autorem strony. Tłumaczył, że jego intencją było wzbudzić oburzenie “wrażliwych” ludzi. I trzeba przyznać, że mu się to udało. Religia rycerzy Jedi Kiedy w 2001 roku w Anglii przeprowadzano spis ludności, w poczcie elektronicznej zaczęły krążyć listy informujące, że jeśli 10 000 ludzi w rubryce “wyznanie” wpisze Jedi Knights (rycerzy Jedi), rząd będzie zmuszony oficjalnie zarejestrować tę religię. Rząd uznał to za nonsens. Kiedy jednak spis dotarł do Urzędu Statystycznego (ONS), okazało się, że mnóstwo osób deklarowało się jako wyznawcy Jedi Knights. Ponieważ było ich tak wiele, ONS w końcu nadało temu dziwacznemu wyznaniu numer 896, żeby ułatwić wypełnianie formularzy. Mimo że rząd brytyjski wciąż nie uznaje Jedi Knights jako religii, to jednak nadanie jej numeru statystycznego oznaczało swego rodzaju zwycięstwo tysięcy angielskich Jedi. Choć wątpliwe, by owe tysiące rzeczywiście czciły “moc” z filmu Gwiezdne Wojny jako swoje pierwotne wyznanie, to jednak kampanię można uznać za największy psikus na masową skalę w historii. Dzień bez kawy Studenci prestiżowego Amherst College, jak wszyscy inni w Stanach Zjednoczonych, potrzebują dużo kofeiny, żeby móc się uczyć długo w nocy. Kiedy więc w maju 2001 roku, na tydzień przed końcowymi egzaminami, dowiedzieli się, że władze uczelni zakazują picia kawy w kampusie, wśród przemęczonych studentów zapanowało prawdziwe przerażenie. Wywieszka w kawiarni głosiła, że zakaz wydano na skutek “niepokojąco wysokiego spożycia kofeiny, która powoduje niekorzystne działania uboczne”. Przewidując objawy towarzyszące zaprzestaniu stosowania używki, uczelnia otworzyła w miejscowym szpitalu oddział “kofeinowej detoksykacji”. Studenci nie byli tym zachwyceni. Co odważniejsi byli zdania, że należy udać się do rektora ze skargą. Mniej odważni wymykali się z kampusu, żeby kupić kawę w mieście, której cena wzrosła do dwóch dolarów za kubek. Na szczęście dla studentów wkrótce kawa znów popłynęła wartkim strumieniem. Nazajutrz okazało się, że mistyfikację tę wymyślił Andrew Epstein, student ostatniego roku. Plan swój przeprowadził z pomocą administracji uczelni jako pracę na wydziale sztuki, dając jej tytuł “społeczna rzeźba”. Nie wiadomo, jaki dostał za nią stopień, faktem jest, że ciało pedagogiczne nie podlegało zakazowi picia kawy. Kaycee Nicole Swenson Kaycee Nicole była 19-letniądziewczynąz Kansas umierającą na raka. Tak przynajmniej sądziły tysiące ludzi odwiedzających jej stronę internetową, na której zapisywała dzieje swojej walki z białaczką. Przez ponad rok Kaycee Nicole uzupełniała swój dziennik, dzieląc się z ludźmi swoimi sukcesami i porażkami w zmaganiu się z chorobą. Pisała o nadziei podczas remisji i o lęku, gdy następował nawrót. Matka Kaycee, Debbie, także pisała dziennik, uświadamiając ludziom, co to znaczy opiekować się chorą na raka córką. Wiele osób czuło się związanych z dziewczyną. Kontaktowali się z nią pocztą elektroniczną, rozmawiali poprzez czaty, ktoś nawet zadzwonił. Piętnastego maja 2001 roku Kaycee Nicole umarła na tętniaka mózgu. Jej internetowi przyjaciele byli zdruzgotani, bardzo chcieli wyrazić swój smutek, przesłać jej rodzinie prezenty, niektórzy pragnęli wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych. I tu pojawiły się podejrzenia. Matka Kaycee nie chciała udzielić informacji, gdzie odbędzie się pogrzeb i dokąd przesyłać dary i kondolencje. Zachęciło to grupę internautów, stowarzyszonych w środowisku Metafilter i zwących się ScoobyDoos, do odkrycia prawdy. A była ona szokująca. Nigdzie nie znaleziono nekrologu informującego o śmierci Kaycee, nikt też nie poznał jej osobiście. Zaczęli wątpić, czy w ogóle istniała. Obawy potwierdziły się kilka dni później, gdy Debbie Swenson, 40-letnia mieszkanka Kansas, wyznała, że wymyśliła Kaycee i sama pisała jej dzienniki. Jej zdjęcia w Internecie były zdjęciami sąsiadki zamieszczonymi tam bez jej wiedzy. Wszyscy, którzy wysyłali e-maile do Kaycee, kontaktowali się w rzeczywistości z Debbie. Nie ujawiniła jednak, kto udawał Kaycee w trakcie rozmów telefonicznych