Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Pewnie, roboty przy tej metodzie znacznie więcej, lecz nie ma innego1 wyjścia, jeśli naprawdę chce się dbać o jakość. Wiem, nie wszyscy jeszcze doceniają właściwą organizację pracy, nie wierzą, że o wielu sprawach należy myśleć zawczasu. Są tacy, którzy powiadają, że mam po prostu szczęśliwą rękę. Ale ja wolę tych, co mówią, że Walijew niewysoki, ale głową sięga najwyższego karagacza. W Uzbekistanie ludzi cenionych zawsze porównywało się do karagacza. Może więc i ja przypominam niektórym to wysokie drzewo? — powiedział i roześmiał się głośno. KARAWANA ARSLANOWA — Lampa niewiedzy nie daje światła. Uczyć ci się trzeba, dżygicie. Teraz, kiedy los szczęśliwy wskazał twoje imię, nie wolno cl przegapić okazji, do niedawna dostępnej jedynie synalkom bajów. Nowe czasy niosą nowe możliwości — naczelnik jednej z wiosek Cho-rezmu *, sędziwy aksakał długo tłumaczył potrzebę nauki Arsłancwi, młodemu czabanowi, pasterzowi owiec. Pojedziesz do Taszkientu, do szkoły dżygicie. Do tech-ni-kum i-ry-ga-cyj-ne-go. Widzisz, tak tu właśnie napisano. Oto skierowanie na twoje nazwisko. A skierowanie urzędowe, musi więc być wykorzystane, pamiętaj. No, nie marszcz brwi, chłopcze. Wiem, że daleka droga przed tobą, za to kraniec jej jasny. Światło wiedzy silniejsze jest bowiem od słońca, noc go nie zaćmi i chmura nie zakryje. Nie chciał porzucać piachów bezkresnych Arsłanow. Żal mu było wolnego życia, beztroskiego. Żal mu było ognisk wieczornych, przy których wędrowni bajarze śpiewali pieśni o bohaterskich czynach pałwanów, ludowych mocarzy. Co czynić, aby ustrzec się nauki, dobrej, być może, dla mułłów i pisarczyków, lecz bezużytecznej dla prawdziwego mężczyzny? „Koń jest * Chorezm, kraina historyczna nad dolną Amu-darią, w starożytności z silnie rozwiniętą cywilizacją; W VII w. podbita przez Arabów, w XIII i XIV w. przez Mongołów. Od połowy XVI w. pod panowaniem Chiwy. Dziś w granicach Uzbekistanu. 168 skrzydłami dżygita, a szabla przedłużeniem jego ramion" — powtarzano od stuleci w Chorezmie. Arsłanow nie przypominał sobie, aby w jego rodzie kiedykolwiek wspominano' o ślęczeniu nad książkami. — Czcigodny ato, ofiaruję dwa tłuste barany, jeśli ten papier dasz komu innemu. Mało to młodzików w naszej wiosce, którym nauka może sprawić uciechę? — Nic z tego, smyku. Tu jest wyraźnie napisane twoje imię i nazwisko. A w Chiwie srogo nam przykazano, abyśmy dopilnowali rozporządzenia ministra od szkół — odpowiedział aksakał, uśmiechając się pod wąsem. W potrzebie młoda głowa rodzi niezwykłe pomysły. ..Wystarczy, aby na moje skierowanie uczył się ktoś inny. Trzeba tylko wyszukać chętnego, pojechać z nim do szkoły i tam zamienić nazwiska." Kandydat na ucznia znalazł się szybko. Krewniak Arsłanowa z pobliskiej Chiwy od dawna śnił o książkach i nauce. W drogę do Taszkientu (naówezas stolicy Turkiestańskiej Autonomicznej Republiki Radzieckiej) udali się we dwóch. — Dokąd los prowadzi, młodzieńcy? — pytano* w mijanych kiszłakach. — Do Taszkientu, do szkoły po' naukę. Teraz każdy może się uczyć, ile zechce. Od dzisiaj bogactwem biedaka będzie wykształcenie '— odkrzykiwali obydwaj. Jeden z entuzjazmem, drugi dla towarzystwa, aby nie być gorszym. Chętnych do nauki nie brakowało. Co pewien czas do krewniaków, podążających w stronę Taszkientu, przyłączali się nowi jeźdźcy. Chłopcy w pstrych chałatach, na koniach, na wielbłądach, nawet na kłapouchych i s żakach. Zbliżała się powoli jesień roku 1924. Wędrówka przez Kyzył-kum nie była wtedy łatwa ani bezpieczna. 169 W każdej chwili mogło dojść do spotkania z basmacza-mi, którzy krwawo rozprawiali się ze zwolennikami nowych porządków. W te strony zapuszczały się również silne hordy turkmeńskiego feudała Dżunaid-chana, pretendującego do tronu chanatu Chiwy, a więc także dążącego do- obalenia ludowej władzy. Chłopcy odetchnęli nieco, kiedy minęli górski masyw Kuldżuk-tau. Napotkany oddział Czerwonej Kawalerii zdecydowanie poprawił nastroje. Każdy następny dzień zbliżał ich do celu. I oto karawana Arsłanowa dotarła znów na tereny zamieszkane. A że „strumień nabiera siły od każdego źródła napotkanego po drodze" (powiedział niegdyś Said), liczba młodych, złaknionych nauki Uzbeków, zdążających do Taszkientu z owym pojedynczym skierowaniem, stale rosła. Szczęśliwy traf sprawił, iż niedawno poznałem w Moskwie Wiktora Witkowicza, wybitnego pisarza radzieckiego, znakomitego gawędziarza, człowieka o niezwykle barwnym, pełnym przygód życiorysie. Po śmierci rodziców, nie mając nikogo bliskiego w Odessie, chłopiec sypiał w dziurawej łodzi rybackiej, porzuconej niedaleko portu. Żył wtedy czym popadło i jak popadło. Pewnego dnia bezdomnego włóczęgę przygarnął oddział Armii Czerwonej, t którym Witia przewędrował niemal całą Rosję. Kiedy przyszło rozstać się z wojskiem, chłopiec postanowił odszukać starszą, zamężną siostrę i wyruszył do Taszkientu. Grając na grzebieniu zarabiał w drodze na łyżkę strawy. Trudno było. Bardzo trudno