Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Łatwo go podszedł - Martin przeżywał ciężkie chwile. Poza tym jak zwykle bezbłędny instynkt podszepnął Staremu, że chłopak pała żądzą zemsty. Dlatego gdy młody Lindros ukończył Yale, namówił go na studia w Georgetown. Zrobił to z dwóch powodów. Po pierwsze, dzięki temu pociągnięciu Lindros znalazł się w orbicie jego wpływów, po drugie, Stary mógł teraz pokierować jego karierą. Osobiście zwerbował go do firmy, osobiście nadzorował każdą fazę jego szkolenia. A ponieważ chciał przywiązać go do siebie na stałe, umożliwił mu dokonanie zemsty, której Martin tak desperacko szukał: podał mu nazwisko i adres terrorysty, konstruktora bomby, która zabiła jego ojca. Martin wypełnił jego rozkazy co do joty, demonstrując podziwu godne opanowanie, z jakim wpakował kulę między oczy terrorysty. Czy na pewno on skonstruował tę bombę? Tego nie wiedział nawet sam Stary. Ale co to za różnica? Ostatecznie facet był terrorystą i swego czasu podłożył wiele bomb. Teraz, gdy już nie żył - jednego sukinsyna mniej - Martin mógł wreszcie spokojnie spać, wiedząc, że pomścił ojca. - Wyruchał nas na cacy. - Lindros westchnął ciężko. - To on zadzwo nił do miejskiej, kiedy zobaczył wasze radiowozy. Wiedział, że nie macie prawa tam być, chyba że z ramienia firmy. - Taak... - Detektyw Harris z wirgińskiej policji stanowej pokiwał gło wą i pociągnął łyk whisky. - Ale namierzyły go żabojady. Może będą mieli więcej szczęścia. - Żabojady to żabojady - mruknął ponuro Lindros. - Nawet oni coś potrafią, nie? Siedzieli w barze przy Pennsylvania Avenue, o tej porze pełnym studentów Uniwersytetu Waszyngtona. Od ponad pół godziny Martin gapił się na nagie brzuchy, poprzekłuwane kolczykami pępki, minispódniczki i jędrne pośladki dziewcząt prawie dwadzieścia lat młodszych od niego. W życiu każdego faceta, myślał, przychodzi taka chwila, że patrzysz w lusterko wsteczne i nagle zdajesz sobie sprawę, że jesteś już stary. Żadna z tych dziewczyn nawet by na niego nie spojrzała. Nie wiedziały nawet, że istnieje. - Dlaczego nie można być młodym przez całe życie? Harris parsknął śmiechem i zamówił następną kolejkę. - Uważasz, że to zabawne? Przestali na siebie wrzeszczeć, przestali lodowato milczeć, przestali obrzucać się zgryźliwymi docinkami. Powiedzieli: do diabła z tym, i poszli się upić. 151 - Cholernie - odparł Harris, robiąc miejsce na nowe kieliszki. - Sie dzisz tu, marzysz o młodych cipkach, myślisz, że przeżyłeś już całe ży cie. Tu nie chodzi o cipki, Martin, chociaż powiem ci, że nigdy nie prze puściłem okazji, żeby sobie pociupciać. - No dobra, panie mądry, to o co chodzi? - O to, że przegapiliśmy, staruszku. Zagraliśmy z Bourne'em i od so boty orżnął nas sześć razy. Chyba zresztą miał powód. Lindros wyprostował się i zapłacił za to lekkim zawrotem głowy. Przyłożył dłoń do skroni. - O czym mówisz? Harris miał zwyczaj płukać sobie usta whisky, jak po umyciu zębów. A gdy ją przełykał, coś strzelało mu w gardle. - Moim zdaniem to nie Bourne zamordował Conklina i Panova. Lindros jęknął. - Jezu, nie zaczynaj. - Będę to powtarzał, aż posinieję. I nie wiem, czemu nie chcesz mnie wysłuchać. Lindros podniósł głowę. - No dobra. Wal. Powiedz, dlaczego Bourne jest niewinny. - Po co mam mówić? - Bo cię proszę? Harris rozważał to przez chwilę. W końcu wzruszył ramionami i wyjął z portfela jakąś karteczkę. Rozłożył ją na stole. - Dlatego. Lindros wziął karteczkę i przeczytał. - Mandat? Felix Schiffer? - Skonsternowany potrząsnął głową. - Zaparkował w niedozwolonym miejscu - wyjaśnił Harris. -Nic bym o tym nie wiedział, ale w tym miesiącu nasi sprawdzali wszystkich, któ rzy nie zapłacili, i nie mogli go w żaden sposób znaleźć. - Postukał pal cem w mandat. - Zajęło to trochę czasu, ale dowiedziałem się wreszcie dlaczego. Całą korespondencję tego Schiffera odsyłano do Aleksa Con klina. - No to co? - To, że kiedy przepuściłem tego Feliksa Schiffera przez komputer, natrafiłem na mur. Lindros poczuł, że przejaśnia mu się w głowie. - Jaki mur? - Zbudowany przez rząd Stanów Zjednoczonych. - Harris dopił whi sky jednym haustem, przepłukał sobie gardło i przełknął. - Doktor Schif fer przepadł, wyparował. Nie wiem, co robił w tym Conklin, ale ukryli to 152 tak głęboko, że nie wiedzieli o tym nawet jego najbliżsi współpracownicy. Nie, Martin. To nie szalony Bourne go zabił. Daję za to głowę. Jadąc prywatną windą w gmachu Humanistas Ltd., Stiepan Spalko był niemal w doskonałym humorze. Jeśli nie liczyć nieoczekiwanego wybryku Chana, wszystko wróciło do normy. Czeczeni, inteligentni, nieustraszeni i gotowi umrzeć za sprawę, byli jego. Arsienow, oddany i zdyscyplinowany przywódca, też. Wierność i dyscyplina: właśnie ze względu na te cechy Spalko namówił go do zdrady. Murat mu nie ufał; umiał wyczuć fałsz i dwulicowość. Ale Murat już nie żył i Spalko nie miał żadnych wątpliwości, że Czeczeni wypełnią jego rozkazy co do joty. A na drugim froncie? Ten przeklęty Conklin też już nie żyje, a CIA jest przekonana, że zamordował go Bourne. Dwa zające za jednym strzałem. Pięknie. Została tylko sprawa broni i doktora Schiffera, i bardzo mu to ciążyło. Czas uciekał, a tyle jeszcze było do zrobienia. Wysiadł na antresoli, dostępnej wyłącznie za pomocą magnetycznego klucza, który miał tylko on. Wszedł do zalanego słońcem apartamentu, stanął przed rzędem okien z widokiem na Dunaj, na soczystozieloną Wyspę Świętej Małgorzaty i rozciągające się za nią miasto. Popatrzył na gmach Parlamentu, myśląc o przyszłości, o czasach gdy będzie dysponować niewyobrażalną wprost władzą. Na średniowiecznych fasadach, łukach przyporowych, kopułach i wieżycach igrały promienie słońca. Tam ważni politycy codziennie odbywali swoje bzdurne narady. Ale tylko on wiedział, gdzie leży źródło prawdziwej potęgi tego świata. Wyciągnął rękę, zacisnął pięść. Inni też się dowiedzą, już niebawem. Wszyscy - amerykański prezydent w Białym Domu, rosyjski prezydent na Kremlu i arabscy szejkowie w swoich luksusowych pałacach. Wkrótce poznają smak prawdziwego strachu. Wszedł nago do przestronnej, luksusowej łazienki wyłożonej błękitnymi kafelkami i stanąwszy pod ośmiodyszowym prysznicem, szorował się dopóty, dopóki nie zaczerwieniła mu się skóra. Potem wytarł się do sucha wielkim tureckim ręcznikiem, włożył dżinsy i dżinsową koszulę. Podszedł do barku z błyszczącej nierdzewnej stali, nalał sobie kawy z ekspresu, posłodził i dodał śmietanki z wbudowanej w barek lodówki