Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Myślałem że Waćpani i Leokadya pomdlejecie z desperacyi, a no jakoś pokręciwszy głowami i powzdychawszy uspokoiłyście się daleko prędzej niż ja. Chwała Bogu, dodał stary, bom — między nami mówiąc — Leokadyą posądzał, że ma słabostkę do tego człowieka. Pani Wychlińska spojrzała dziwnie na prezesa i zmięszała się bardzo. — Mój bracie, rzekła, prawda to, żeśmy nie zanosiły się od płaczu i nie robiły historyi, ale i Leokadya i ja bolejemy nad losem tego człowieka, nie mniej jak ty. Niech to będzie dowodem, żem się tu przyjść ośmieliła. I spojrzała na Zdenowicza, który stał nieomal upokorzony, że nie mógł nic powiedzieć nowego. — Cały dzień niemal prowadziliśmy śledztwo — odezwał się cicho — ale dotąd żadnych rezultatów. — Zostawiłem tam Małejkę, jeśli on się nic nie dopyta i nie domyśli to chyba nikt. Jedyny ślad, że od okna do stawu coś było ciągniętego i na brzegu trzciny połamane, jak gdyby go tam zbójnicy rzucili…. Ogrodnik znalazł zakrwawiona chustkę jego; ale w stawie brodziliśmy i nie znaleźli. — A dla czegożby go w stawie mieli topić? spytał prezes. — Nie rozumiem? Czy go nie dobili? czy… Wszystko to ciemne a ciemne i niezrozumiałe! Wychlińska spuściła oczy, westchnęła, ukłoniła się i powoli wysunęła z pokoju. Rozmowa asesora z prezesem do późnej przeciągnęła się godziny. Zdenowicz dopiero od niego się dowiedział, że pan Daniel miał ciotecznego brata, niejakiego Zymińskiego mieszkającego w Warszawie, właściciela kamienicy przy ulicy Senatorskiej, że to był pono jedyny spadkobierca, i że wypadałoby jemu dać znać o losie nieszczęśliwego Tremmera. — Dla mnie — dodał prezes — największa i niewynagrodzona strata, takiego drugiego sąsiada mieć nie będę… takiego przyjaciela nie znajdę…. Gdyby nie pochodził z mieszczan i nie był świeżo uszlachcony, gdyby w dodatku nie był protestant, szczerze asindziejowi powiadam, córkę bym mu był swatał i spokojniebym umierał, wiedząc, że będzie szczęśliwą. — A! co mi to pan prezes mówi, westchnął Zdenowicz, czy to ja go nie znałem. Był i dla mnie przyjacielskim jak rzadko…. a z nim godzin kilka spędzić — prawdziwa było pociechą. Trzebaż, żeby na niego padł los taki tragiczny — w okolicy, w której nikt nigdy nic podobnego nie doświadczył za ludzkiej pamięci. Inna rzecz ta historya Niewierkowska*, bo tu nikogo ze sług ani z poddanych posądzić nie podobna, tak wszyscy do niego przywiązani byli. — Bądź pan pewien, dodał prezes, — że to się koniec końcem odkryje. Nie ma przykładu, ażeby podobna zbrodnia zataić się mogła. — Należy tylko na najmniejsze okoliczności zwracać uwagę. — A! już Małejko od tego! ho! ho! — zawołał asesor — ten ślady na błocie powymierzał i pozdejmował z nich rysunki… ludzi egzaminował jak na torturach i gdy tam kilka dni posiedzi — niechybnie czegoś dojdzie. — Daj to Boże — rzekł stary, bo gdyby bezkarnie podobny eksces raz uszedł, wszyscyśmy głów naszych niepewni. Przyznam się panu, że ja już od dzisiejszego dnia straże koło dworu kazałem podwoić — tu nie ma co żartować…. Zdenowicz zmęczony pożegnał gospodarza idąc na spoczynek, a chcąc nazajutrz do dnia do Orygowiec powrócić. Nazajutrz też był wcześnie we dworze i zastał Małejkę, nad protokółem znowu, pozywającego ludzi po jednemu i rozmawiającego z nimi o wszystkiem, co się dworu i życia dotyczyło. — A cóż? spytał — jest co? — Jeszczem głupszy jak wczoraj, odparł Małejko, aż mi wstyd. Nic nie rozumiem. — Jedyną zdobyczą, że koło stawu rękawiczkę znaleźli, którą pani Słońska poznała, jakoby do pana Daniela należała… a ta rękawiczka, to właśnie ćwieczek dla mnie. Coś niezrozumiałego…. Jeżeli zbójcy trupa ciągnęli do wody, zkądże się ona tam miała wziąć? po co mu po nocy były rękawiczki, albo im? Napadli go w łóżku — skąd tu rękawiczka…. To zwaryować potrzeba! dodał Małejko. — A któż ci powiada, że on przed kilku dniami jej tam nie zgubił? — E! inaczejby wyglądała! świeżusieńka! rzekł pisarz. Z drugiej strony jeśli rękawiczka nie jego, cóż to za zbójcy byli, którzy chodzą w rękawiczkach i to jeszcze paryskich!! Zdenowicz zamilkł… popatrzył na corpus delicti* z daleka, pokręcił głową i zakończył swojem zwykłem: — Niechże djabli biorą… Małejko był zły, chodził po pokoju rzucając się i szamocząc — rękawiczka mu w głowie siedziała… — Już chustka zakrwawiona — była zagadką odezwał się, ale z tą jeszcze jako tako… a z rękawiczką? rady sobie nie umiem dać… dalipan! I uważa pan asesor… co tu myśleć? w pokoju najmniejszego śladu krwi, po drodze ani kropli, na wiszarach także..? Na chustce ledwie ślad… Więc go chyba nie zabili