Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ty, mój średni synku, będziesz silnym, prężnym jesionem, bo i ty potrafiłeś przeciwstawić się złu. A ciebie, córeczko moja najmilsza, ciebie zamienię teraz w lękliwą osikę, której listeczki bądą stale drżeć ze strachu i trząść się, tak jak i ty drżałaś, zanim zdradziłaś imię twego ojca. Ja na zawsze zostanę żałobną wierzbą, pochylę głowę nad powierzchnię jeziora i płacząc wspominać będę mego najmilszego. Stało się dokładnie tak, jak powiedziała. Do dziś na brzegu jeziora stoją cztery wielkie, wspaniałe drzewa. Dąb i jesion mają masywne, grube pnie. Opierają się wszystkim podmuchom wiatru i swymi bujnymi koronami osłaniają dwa pozostałe drzewa: nieśmiałą, stale drżącą osikę 50 i wierzbę płaczącą, która smętnie pochyla się nad jeziorem, a jej długie, delikatne gałęzie w ciche, gwiaździste noce tkliwie gładzą pomarszczoną powierzchnię wody. O kogutku i kurce Na jednym podwórzu mieszkali razem kogutek i kurka. Prawdę mówiąc, kurka była raczej głupią, rozgadaną i zazdrosną kurą, donosiła gospodarzowi ną kogutka i szkodziła mu, jak tylko mogła. Któregoś dnia kogut nabrał ochoty na orzeszki. Wybrał się więc na skraj pola, gdzie stała leszczyna, a kura oczywiście od razu ruszyła za nim. Po jakimś czasie doszli do krzaka, ale orzeszki rosły wysoko i kura nie mogła ich dosięgnąć. — Musisz mi ich narwać — rozkrzyczała się natychmiast. — Ale pamiętaj, tylko te największe i najsmaczniejsze. Inaczej poskarżę się na ciebie gospodarzowi. 52 Dobroduszny kogutek tylko przytaknął i zaczął z zapałem rwać orzeszki. Kura łakomie chwytała każdy orzeszek i nie obchodziło jej zupełnie, że kogutek dotąd nie spróbował ani jednego. W końcu na krzaku leszczyny został jeden jedyny orzeszek, ale tego ostatniego kogucik nie mógł już dosięgnąć. — Zerwij go, zerwij natychmiast — gdakała kura, i to już mocno dokuczyło kogutkowi. — Cóż to, nie widzisz, że jest zbyt wysoko? — rzekł że złością. — Wyskocz po niego, albo powiem, że chciałeś mnie oszukać! „Mam z nią za swoje", pomyślał sobie kogutek, ale mimo wszystko skoczył po orzeszek. I stało się! — Pech chciał, że orzech nie spadł na ziemię, ale uderzył kurę prosto w głowę. To dopiero był lament! — Chciałeś mnie zabić! Wybiłeś mi oko! — krzyczała kura i zataczając się, popędziła prosto na podwórze. Akurat gospodarz stał na ganku, a kura zaczęła przed nim słaniać się na nogach prawie umierając. Kogutkowi, oczywiście, za bardzo teraz nie spieszyło się do domu. I rzeczywiście, ledwie wszedł na podwórze, gospodarz pogroził mu laską: — Jak to było z tymi orzechami? — No, leszczyna zrzuciła ten ostatni orzech kurce na głowę... — odpowiedział cicho kogutek. Zawołał więc gospodarz leszczynę i pyta, jak mogła coś tak okropnego uczynić. — Nie chciałam tego, wcale nie chciałam, gospodarzu, ale czyż mogę zrzucić orzeszek tam, gdzie chcę, skoro się cała trzęsę z zimna, bo koza obgryzła mi korę? „Patrzcie, więc koza jest temu winna" — powiedział sobie gospodarz i pobiegł do komórki. Ale i koza miała wymówkę: — Jak mogę nie ogryzać kory, skoro pastuch nie wyprowadził mnie na łąkę. Musiał więc swoje argumenty przedstawić i pastuch, a nie można ich było zlekceważyć. Powiedział bowiem: — Chciałem iść z kozą na pastwisko. Gospodyni obiecała mi pierogi, ale nic nie dała. Jak to, mam pracować o pustym żołądku? Teraz już gospodarz złapał się za głowę. Wszystkiemu winna jest więc jego własna żona! — Dlaczego nie dałaś pastuchowi pierogów, skoro mu obiecałaś? — zawołał przez otwarte okno do kuchni. — Jeszcze się pytasz! — padła odpowiedź ze środka. — Przecież to ty sam je zjadłeś do ostatniej drobinki! W gospodarza jakby piorun strzelił. Stoi, milczy, w oczach pojawiły mu się błyski i nie może zebrać rozbieganych myśli. — No więc w końcu to ja... — zaczął po chwili z rozpaczą, ale wtem jego wzrok padł na kurę, która jakby nigdy nic spokojnie wygrzebywała sobie ziarenka na środku podwórza. To przebrało miarę: — Ja ci pokażę chodzić na skargę! — krzyknął, jednym susem rzucił się na kurę i ukręcił jej łeb. Potem podał ją żonie przez otwarte okno i polecił: — Zaraz włóż tę wiedźmę do garnka. I tak jaja tylko po kątach znosiła, na każdego skarżyła, a teraz miała czelność nawet na mnie! 53 I tak dostała za swoje ta nieznośna kura. Nikomu jej nie było żal, może tylko kogutkowi, któremu przecież szkodziła najbardziej. Ale tak to już bywa, nie tylko w bajkach, ale i w życiu. Bajka o zwierciadle Setki, ba, czasem nawet tysiące wiorst były od siebie oddalone siedziby ludzkie w owych dawnych bajkowych czasach. A ponieważ oddzielały je jeszcze szerokie rzeki i nieprzebyte lasy, przez które nie biegły nawet tropy zwierząt, mieszkańcy siedzieli sami w chatach, często przez całe życie nie oglądając ludzkiej twarzy, jeśli przypadkiem nie zawitał do nich jakiś podróżny. Oczywiście, byli i tacy, nawet w tych odludnych miejscach, gdzie diabeł mówi dobranoc, którzy dobrze wiedzieli, że za lasami i za rzekami leżą nie tylko całe wsie, ale nawet miasta otoczone kamiennymi murami. Wiedział o tym także Lawri, który mieszkał w starej chatce z ładną młodą żoną i ze swymi rodzicami. Którejś zimy, kiedy szedł po drzewo do lasu, spotkał obcego myśliwego, i ten opowiedział mu o mieście. Panowie jeżdżą tam powozami, a każdy chodzi wysztafirowany, ubrany w przywiezione z zagranicy materie — nie jak Lawri, 55 w niezgrabnym kożuchu; potrafią się tam bawić przy dobrym jedzeniu, piciu i muzyce — po prostu nie do uwierzenia. Młody gospodarz był bardzo ciekaw świata, a od czasu tego spotkania ciągle medytował nad słowami myśliwego