Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
– Dlaczego nam to dał – sprostowała Sophie. Langdon poczuł przypływ dumy i znów zaczął się zastanawiać, dlaczego Sauniere go w to wmieszał. – Wiesz mniej więcej, gdzie mieszka pan Teabing? – spytała Sophie. – Jego posiadłość nazywa się Château Villette. Sophie odwróciła się do niego z wyrazem niedowierzania na twarzy. – Château Villette? – Tak. – Fajnych masz przyjaciół. – Znasz tę posiadłość? – Przejeżdżałam obok niej. Ten pałac leży w krainie wielkich zamków nad Loarą. Dwadzieścia minut drogi stąd. Langdon zmarszczył brwi. – Tak daleko? – Tak, będziesz miał dość czasu, żeby mi powiedzieć, czym naprawdę jest Święty Graal. Langdon milczał. – Powiem ci, jak już będziemy u Teabinga. Specjalizujemy się w odrębnych obszarach tej legendy, będziesz więc miała pełną historię, naświetloną z różnych stron. – Langdon uśmiechnął się do siebie. – Poza tym Graal to całe życie Teabinga, usłyszeć historię Świętego Graala z jego ust to tak jak usłyszeć wykład o teorii względności z ust Einsteina. – Miejmy nadzieję, że pan Leigh zechce nas przyjąć o tak późnej porze. – Tylko dla formalności powiem ci, że to sir Leigh. – Langdon popełnił błąd zapomnienia tylko raz. – Teabing to niezwykle barwna postać. Królowa angielska nadała mu tytuł szlachecki parę lat temu, gdy skończył pisać historię książęcego domu Yorków. – Żartujesz. Odwiedzimy prawdziwego rycerza, pasowanego przez królową? – Jesteśmy wszak na tropie Świętego Graala – uśmiechnął się Langdon. – Któż mógłby się nam przydać bardziej niż najprawdziwszy rycerz? ROZDZIAŁ 52 Olbrzymia posiadłość Château Villette znajdowała się w obrębie Wersalu, dwadzieścia pięć minut drogi na południowy zachód od Paryża. Zaprojektowana przez François Mansarta w 1668 roku na zamówienie księcia Aufflay, mieściła jeden z najznamienitszych zabytkowych pałaców Paryża. Wraz z dwoma prostokątnymi jeziorami i ogrodami, zaprojektowanymi przez Le Nôtre’a, Château Villette był właściwie skromnym zamkiem. Nazywano go pieszczotliwie le Petite Versailles – Małym Wersalem. Langdon nacisnął na hamulec i opancerzona furgonetka zatrzymała się z łoskotem na końcu ponadkilometrowego podjazdu. Za imponującą bramą, będącą elementem zabezpieczenia terenu, rezydencja sir Leigha Teabinga wyłaniała się w pewnej odległości przed nimi pośrodku łąki. Tabliczka na bramie oznajmiała po angielsku: WŁASNOŚĆ PRYWATNA. WSTĘP WZBRONIONY. Jak gdyby chcąc ogłosić swoje domostwo niezależną brytyjską wyspą, Teabing nie tylko umieścił napisy po angielsku, ale i domofon przy bramie kazał zainstalować po prawej stronie, która wszędzie w Europie poza Anglią była stroną pasażera. Sophie spojrzała ze zdumieniem na domofon umieszczony po niewłaściwej stronie bramy. – A jeśli ktoś przyjeżdża sam, bez towarzystwa? – Nie pytaj. – Langdon omawiał to kiedyś z Teabingiem. – On woli, żeby wszystko było tak jak w domu. Sophie opuściła szybę. – Lepiej ty rozmawiaj, Robercie. Chcąc nacisnąć guzik domofonu, Langdon przechylił się, opierając się o kolana Sophie. Poczuł tajemniczy, zmysłowy zapach jej perfum i zdał sobie nagle sprawę, jak blisko siebie się znaleźli. Czekał skręcony w dziwacznej pozycji na pierwszy sygnał z domofonu, podczas gdy z głośnika dochodził dźwięk dzwonka. W końcu w domofonie coś trzasnęło i ktoś odezwał się zirytowanym głosem po angielsku z wyraźnym akcentem francuskim. – Château Villette. Kto tam? – Mówi Robert Langdon – odpowiedział Langdon, leżąc na kolanach Sophie. – Jestem przyjacielem sir Leigha Teabinga. Potrzebuję jego pomocy. – Mój pan już śpi. Ja też spałem. O co chodzi? – To sprawa osobista. Coś, co go wielce zainteresuje. – Jestem pewien, że z przyjemnością przyjmie pana rano. Langdon przesunął się bliżej mikrofonu. – To dosyć ważne. – Podobnie jak zdrowy sen mojego pana. Jeśli jest pan jego przyjacielem, zdaje pan sobie sprawę z jego słabego zdrowia