Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Kiedy to mówił, bez przerwy zapalał zapałki. 142 — Więc podpisał pan świadectwo zgonu. — Tak. Sporządziłem je tak, jak chcieli, a potem podpisałem. Wtedy wielki mężczyzna uderzył mnie znowu, a ten drugi powiedział: "Jeśli piśniesz komuś słowo, dowiemy się o tym i wrócimy, a wtedy wiesz, co się stanie z tym zbiorowiskiem słomianych chałup, które nazywasz szpitalem". Potem wielki mężczyzna podpalił strzechę, tu na górze, a kiedy starałem się ugasić ogień, wyszli. Obaj się zaśmiewali. Spojrzałem na sufit, gdzie było widać kawałek nowego poszycia. — Jakiej narodowości byli ci mężczyźni? — Mieszkałem kiedyś na Nowej Gwinei - jest to terytorium powiernicze Australii - i spotykałem tam wielu Australijczyków. Ci mężczyźni byli Australijczykami. — Czy widział ich pan potem? Schouten przytaknął ponuro. - Tak, wielkiego mężczyznę. On ciągle tu wraca. Mówi, że nie spuszcza mnie z oka. Przychodzi, pije moją brandy i zapala zapałki. Wracał już trzy razy. — Kiedy był ostatnio? — Mniej więcej miesiąc temu. Zapewne był to Hadley - nieprzyjemny charakter, sądząc z tego, co o nim słyszałem. Wielu podobnych do niego było strażnikami w obozach koncentracyjnych hitlerowskich Niemiec, ale typ ten spotyka się we wszystkich narodach. Ci dwaj nie byli dobrą reklamą dla Australii. - Nie odważyłem się zawiadomić policji. Bałem się o szpital - powiedział Schouten. Przebiegłem jeszcze raz w myślach tę okropną historię. - Czy nie przypomniał pan sobie tego nazwiska, które pan usłyszał? Potrząsnął głową. - Jeszcze nie, ale myślę, że to chodziło o trzeciego członka załogi z tego statku - on nie był tutejszy. — Co to za człowiek? — Nie zszedł na ląd, ale widziałem go na pokładzie szkunera - bardzo wysoki, chudy mężczyzna z haczykowatym nosem; bardzo śniady. Widziałem go tylko raz, kiedy statek wpływał na lagunę. Pomyślałem przez chwilę o tym, ale nic mi się nie przypomnia- ło. - Przepraszam za to, co się wydarzyło, doktorze Schouten - powiedziałem. - Ale zdaje pan sobie sprawę, że będzie pan teraz musiał zawiadomić władze. Skinął energicznie głową. - Tak, teraz zdaję sobie z tego sprawę. Ale wtedy tak bardzo obawiałem się o swoich pacjentów. To jest odosobniony atol - nie ma tu policji, nie ma nikogo, kto by bronił przed ludźmi stosującymi przemoc. Boję się nadal. - Spojrzał mi 143 w oczy. - Co przeszkodzi tym ludziom, lub innym podobnym do nich, wrócić tutaj? - Wiem, kim są ci mężczyźni - odpowiedziałem szorstko. - Nie będą już pana niepokoić. Zawahał się, po czym rzekł: - No tak. Napiszę list, który weźmie pan do Papeete. Rozumie pan, ja nie mogę zostawić szpitala. — Rozumiem. - List Schoutena z pewnością wywrze spore wrażenie na MacDonaldzie. Bardzo chętnie doręczę mu ten list osobiście. — Czy od razu wyśle pan ludzi, którzy nas będą chronili? Obiecał pan, że nie stanie się nam żadna krzywda. Pomyślałem, że moglibyśmy zostawić z nim paru naszych chłopców, dopóki tu nie wrócimy, lub nawet przed odpłynięciem wysłać radiową depeszę z prośbą o pomoc. Jeśli Hadley istotnie nas śledzi, to popłynie za nami z powrotem do Papeete, a jeżeli po naszym odjeździe zejdzie tu na ląd, to dwóch komandosów Geordiego wystarczy na niego aż nadto. - List nie zajmie mi wiele czasu, ale musi pan rozgościć się tutaj, kiedy będę pisał - powiedział Schouten. - Nie chciał pan wypić ze mną przedtem - czy wypije pan teraz? - Będzie to dla mnie zaszczyt, doktorze - odrzekłem. Podszedł do kredensu i wyjął nową szklankę, strącając przy tym na podłogę potłuczone kawałki. - Kiedy się pan przedstawił, doznałem wstrząsu - westchnął. - Myślałem, że zmarły ożył. Nalał mocnego drinka i podał mi. - Jest mi bardzo przykro z powodu pańskiego brata, mister Trevelyan. Musi pan mi wierzyć. - Wierzę panu, doktorze. Żałuję, że potraktowałem pana tak szorstko. Skrzywił się. - Nie tak szorstko jak ten wielki mężczyzna. No tak, pomyślałem, rzeczywiście mniej szorstko, ale obaj doko- naliśmy operacji na tym samym odkrytym nerwie - lęku Schoutena o jego pacjentów i szpital. Poczułem wstyd za siebie samego