Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Zrezygnowała więc z dalszych wysiłków i zaczęła chłonąć piękno wiosny. Serce jej się radowało, kiedy tak szła przez zieloną puszczę za swoją cichą przewodniczką. Znajdowała się w lirińskiej krainie, mijane wioski były dostatnie i spokojne, mieszkańcy dobrzy i mili. Tyrian wydawał się rajem. Jej wewnętrzny ogień z dnia na dzień płonął żywiej. Cedelia co noc pełniła wartę. Bajarka zaproponowała, że będzie ją zmieniać, ale Lirinka odmówiła, mówiąc, że nie potrzebuje snu. Rapsodia też potrzebowała go mniej niż jej bolgońscy przyjaciele i dużo mniej niż Jo, ale nawet ona musiała zawsze kilka godzin odpocząć. Wpełzając do śpiwora, czuła na sobie wzrok strażniczki. Miała nadzieję, że u Oelendry będzie milej widziana. Czwartego dnia zaczął padać ulewny deszcz. Nawet Cedelia uznała, że trzeba się schronić przed burzą i zaprowadziła Rapsodię do leśnej chatki ukrytej w gęstwinie. W skromnej izbie znajdowało się kilka łóżek i stołów oraz zapas suchego prowiantu. Cedelia poczęstowała ją kilkoma paskami solonej dziczyzny. Bajarka wzięła je z grzeczności i postanowiła jeszcze raz zagaić rozmowę. – Co to: chata? Lirinka podniosła wzrok znad jedzenia. – Jeden z domków strażników granicznych. – Sprytnie zamaskowany. Sama nigdy bym go nie dostrzegła. – I o to chodzi. Chłodny ton zmroził Rapsodię. – Czymś cię obraziłam, Cedelio? – Nie wiem. A ty jak sądzisz? Płowe oczy zmrużyły się lekko, ale twarz zachowała kamienny wyraz. – Nie rozumiem. Wyjaśnij mi, proszę, co miałaś na myśli. Podróżujemy razem od czterech dni, a ja nadal nie wiem, co cię dręczy. – Pięć dni temu widziano cię na obrzeżach lasu z mężczyzną w szarym płaszczu z kapturem. Rapsodia zrobiła zdziwioną minę. – Możliwe – przyznała. – Kto to był? Serce zaczęło jej walić jak młot. – A dlaczego pytasz? – Bo tej samej nocy mężczyzna w szarym płaszczu z kapturem dowodził napaścią na lirińską wioskę leżącą na wschodnim krańcu puszczy. Osada doszczętnie spłonęła. Rapsodia zerwała się z krzesła. – Co takiego?! Strażniczka błyskawicznym ruchem założyła strzałę na cięciwę i wycelowała w nią z łuku. – Zginęło czternastu mężczyzn, sześć kobiet i troje dzieci. Bajarka zadrżała. – Bogowie! – Wątpię. Zapytam jeszcze raz. – Z głosu Cedelii sączył się jad. – Kim był ten człowiek? – Ma na imię Ashe – wyszeptała Rapsodia. – Jaki Ashe? – Nie wiem. – Zawsze całujesz mężczyzn, których nie znasz? – Nie. Lirinka naciągnęła cięciwę. – Po co tu przyszłaś? Wzrok Bajarki stwardniał. – Mówiłam prawdę. Szukam Oelendry. Co teraz zamierzasz zrobić? – Również powiedzieć prawdę. Eskortuję cię do Tyrianu. Rial zadecyduje, co się z tobą stanie. Kiedy opuściły dom strażników granicznych, Cedelia schowała strzały do kołczanu i przewiesiła łuk przez plecy. – Jesteś pilnowana ze wszystkich stron. Lepiej nie próbuj żadnych głupstw. Rapsodia westchnęła. Wizja raju zbladła wraz ze świadomością, że Lirinowie obwiniają ją o haniebny atak na bezbronną wioskę. Nie mogła się nawet zmusić do myślenia o Ashem. W pierwszych radosnych godzinach wędrówki, kiedy była sama i porozumiewała się z drzewami dzięki swojej muzyce, dowiedziała się sporo o tyriańskim borze. Las miał ponad sto mil szerokości i prawie dwieście długości. Na zachodzie graniczył z morzem, na północy z nadmorską prowincją Rolandii, Avonderre, a na południu z ziemiami Lirinwerów. W ten sam sposób powstało jej wyobrażenie o mieszkańcach puszczy i ich życiu. Dlatego było dla niej straszne, że prowadzono ją niczym jeńca pod sąd jakiegoś Riala. Elynsynos nic o nim nie wspomniała, podobnie jak Ashe. Na myśl o nim przebiegł ją dreszcz. – Tedy – powiedziała Cedelia uprzejmie. Rapsodia zarzuciła plecak na ramiona i ruszyła za nią błotnistym szlakiem. Krople deszczu skapywały ze świeżych listków jak łzy. Po dwóch dniach podróży ujrzała miasto. Wieże strażnicze wypatrzyła na długo przed tym, nim się zorientowała, co to jest. Ścianę prastarych kuzynów Wielkiego Białego Drzewa rosnących na wzniesieniu wzmocniono grubą palisadą i kamiennym nasypem. Na wysokości koron biegły platformy, do których prowadziły z ziemi drabinki. Patrząc na mur, który ciągnął się na północ, jak daleko sięgała wzrokiem, oceniła, że Tyrian jest wielkości Easton. Przed nim znajdował się szeroki rów o stromych brzegach i mulistym dnie