Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Czy w ogóle będzie je umiała zdobyć. Czy sprawna będzie administracja, czy będzie ktoś, kto pomoże ludziom i firmom pisać wnioski o unijną pomoc. Jeśli to się uda, nasza gospodarka oraz wiele regionów, miast i wsi dostanie cenny zastrzyk gotówki na realizację projektów, na które wcześniej nie było pieniędzy Ale jeśli nie - szansa na szybką modernizację kraju zo stanie na jakiś czas, może na długo, zaprzepaszczona Zamiast ruszyć naprzód, nadal będziemy dreptać w miej scu albo się cofać, bo okaże się, że do unijnego budżel u musimy w sumie dopłacać. W tym czarnym scenariuszu mieściłoby się odłożeń ir na jakieś „później" cięć wydatków. I co wtedy? Po pierwsze groziłoby to rozsadzeniem budżetu. Po drugie, oznacza łoby, że nie znajdą się pieniądze na to, na co znaleźć xii 232 muszą - przede wszystkim na edukację. Warto pamiętać, że oddłużanie górnictwa ma kosztować osiemnaście miliardów złotych. To trzydzieści sześć razy więcej niż suma, którą państwo przeznaczy w najbliższych latach na komputeryzację szkół. Górników nie można zostawić samych sobie, ale warto mieć świadomość, że na inwestycję w przyszłość kraju wydajemy ułamek tego, co wydajemy na spokój społeczny. Chyba proporcje są tu jednak zachwiane. Do kłopotów, które można wyczytać z portfela, można by dopisać inne, niestety wcale nie z gatunku science fiction. Wyobraźmy sobie tylko, że do trudności gospodarczych i problemów ze służbą zdrowia dochodzą kłopoty w „nadbudowie". Media, z nazwy publiczne, nie przestają być partyjno-rządowe. Już i tak wielkie różnice między tymi, którym się udaje, a tymi, którym idzie gorzej, jeszcze bardziej, drastycznie się powiększają. Elementarna społeczna solidarność zanika. Poczucie wspólnoty nawet się nie rodzi. Wszystko to byłoby efektem pogłębiającego się kryzysu przywództwa, który byłby też źródłem innych kłopotów i wielkim problemem samym w sobie. Jeśli wszystko to razem połączyć - groziłoby nam coś jeszcze: prawdopodobny pogłębiający się kryzys moralny. Krótko mówiąc, ludzie mieliby wtedy poczucie, że jest u nas coraz gorzej, że przegrywamy swą wielką szansę. Niektórzy, co bardziej zdeterminowani, emigrowaliby, inni emigrowaliby wewnętrznie, dystans między obywatelem a państwem powiększałby się, społeczeństwo obywatelskie pozostawałoby wpowijakach. A co dalej? Ludzie mają zupełnie dość polityki, kryzys zaufania przeradza się we wstręt i do niej, i do polityków, już niska frekwencja wyborcza jeszcze spada. Nawet jeśli demagodzy i populiści nie przejmują władzy, ich wpływy rosną. Widziana w parlamencie twarz naszej demokracji jest jeszcze brzydsza niż do tej pory. Coraz gorsze ustawy. Coraz więcej bubli. Coraz więcej 233 n awanturnictwa. Kryzys demokracji pogłębia się w tym samym rytmie, w jakim pogłębiają się kryzys gospodarki i kryzys moralny. Tracimy wyjątkową szansę. Piszę to bez jakiegoś poczucia katastrofizmu czy histerii. Tak po prostu może być. Nie musi. Ale może. Scenariusz drugi: będzie lepiej, ale tylko trochę lepiej Jakby to „lepiej" miało wyglądać? Władzę w Polsce przejmuje ekipa sprawniejsza niż obecna. Afery, owszem, są, to w końcu Polska, ale nie ma ich bez liku. A jak są, to władza reaguje na nie ostro i z determinacją. Nie jest wprawdzie realizowany bardzo odważny program reform, ale podejmowane są działania, by było lepiej. Postępuje reforma górnictwa i hutnictwa (można by pójść dalej, ale jest lepiej, niż mogłoby być). Reformowane są finanse. Nie są one zupełnie uzdrowione, ale wiadomo przynajmniej, że nie będzie katastrofy. Cięcia wydatków - można by i trzeba by pójść dalej, ale lepsze to niż nic. Jest trochę więcej pieniędzy na edukację. Żadnego wielkiego programu edukacyjnego się nie realizuje, ale jest jakiś postęp. Wykorzystujemy większość unijnej pomocy. Nie całą, jaką moglibyśmy dostać, jednak znaczącą większość. Powoli, powoli, bez jakiegoś przyśpieszenia, ale budujemy społeczeństwo obywatelskie. Media publiczne nie są zupełnie publiczne, ale nie są tak polityczne, jak były