Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Odczekawszy tylko tyle, żeby złapać oddech, Poindexter szarpnął płótno na bok i wbiegł do środka. W pierwszej komorze światła ukazywały porozrzucane wszędzie przedmioty - wnętrze wyglądało jak pobojowisko. Poindexter dojrzał na drugim końcu plecy Willa, który zaraz zniknął w następnej komorze. Czując łomotanie serca, pułkownik przebiegł przez środek komory do przeciwległej ściany i prześlizgnął się przez otwór. - Witaj, Michaelu - powiedział Chalmers stłumionym głosem. - Lepiej to włóż. Poindexter popatrzył na maskę przeciwgazową, którą wepchnięto mu w ręce. Wciągnął ją szybko i wziął głęboki oddech. Wszyscy pozostali też mieli maski, a Will właśnie poprawiał swoją. Pułkownik uśmiechnął się i poklepał Chalmersa po ramieniu. - Brawo, Robinie. - Dzięki, Michaelu. Doznałem lekkiego szoku, kiedy zobaczyłem, że z ropy wydostaje się gaz. Wszyscy rzuciliśmy się do pakunków po maski. Narobiło się tam trochę bałaganu. Poindexter uciszył go machnięciem ręki. - Wydostaje się z ropy? Powiedziałeś, że gaz wydostaje się z ropy? - Właśnie tak. Zobacz sam. Podeszli do sadzawki. Wyglądała, jakby wrzała: bąble gazu wyskakiwały na powierzchnię i gwałtownie pękały. Ropa przelewała się przez brzegi, a to, co zostało w środku, miało rzadką, wodnistą konsystencję. Widać było, że wkrótce cała ropa wypłynie na zewnątrz i w sadzawce zostanie tylko woda. Pułkownik potrząsnął głową. - To nie ma sensu. Jak długo to tak bulgocze? - Hm, jakieś dziesięć minut. Zaraz włączę wyciągi powietrzne. Poindexter skinął głową z roztargnieniem. Właściwie dlaczego wydzielał się gaz? Kiedy tak patrzył, na powierzchni ukazała się szara bryła, podtrzymywana bąblami gazu. Bąble popękały i bryła zatonęła z powrotem. - Kawałki zaprawy - wyjaśnił Chalmers. - Wynurzają się i idą na dno przez cały czas. Pewnie gaz je wypycha. Poindexter potrząsnął głową, próbując zrozumieć. Następna szara bryła wypłynęła na wierzch, więc przyjrzał się jej uważnie. Nie była tak szara i matowa, jak ta, którą wcześniej wyłowił kijem: ta była jaśniejsza. Czystsza. Bardziej... bardziej... połyskliwa. Ostatnie pomyślane słowo poraziło go swoją siłą. Wszystkie elementy łamigłówki nagle wskoczyły na miejsce. Sól, ogień, ropa. Hunowie wykorzystywali prąd elektryczny z winogronowego soku do elektrolizy soli. Woda! Zdarł maskę przeciwgazową z głowy. - Wychodzić! Wszyscy do wyjścia! Chalmers próbował naciągnąć mu maskę z powrotem. - Oszalałeś? Wkładaj to! Reszta ekipy przestała pracować i spojrzała na niego. Poindexter pociągnął Chalmersa w stronę wyjścia, krzycząc do pozostałych ochrypłym głosem: - Wszyscy do wyjścia, i to już! Już! - Chalmers mocował się z nim dalej, naciągając mu maskę na twarz. Poindexter złapał go za ręce. - To nie zaprawa, to metal! Gaz to wodór, a metal... patrz! - Wskazał na sadzawkę. Ropy było już niewiele, a szare bryły wypływały na wierzch na dłużej niż poprzednio. Było ich mnóstwo i wszystkie syczały, ślizgając się jak szalone po całej powierzchni sadzawki. Na jednej z nich pojawił się żółty płomień. Znalazłem opis tej metody na jednym ze zwojów z biblioteki. Używano jej w Egipcie, ale tam pojawiła się za sprawą Hyksosa i nigdy nie dowiedziałem się, skąd pochodziła naprawdę, a po śmierci Hyksosa zaniechano jej stosowania. Zachował się tylko manuskrypt - tak stary, że ledwie zdążyłem go skopiować, zanim się rozleciał. Na początku nie wierzyłem w to, co przeczytałem. Ale potem to wypróbowałem... Belinda siedziała nieruchomo, twarzą do niego. Pamiętała pewne popołudniowe zajęcia z nauk ścisłych; nauczyciel pokazał im wtedy jakiś miękki metal i podrobił go pieczołowicie na kawałeczki wielkości ziaren ryżu. Każdy uczeń wrzucił jeden kawałek do zlewki z wodą i patrzył, jak skwierczy na powierzchni. Po krótkim czasie kawałek Belindy eksplodował z głośnym trzaskiem. Nazywali go płonącym kamieniem. Belinda skinęła głową, która nagle wydała jej się bardzo ciężka. - My nazywamy go sodem. Poindexter właśnie przedostał się przez wyłom do pierwszej komory, a Chalmers trzymał się tuż za nim, gdy powietrze zmieniło się w ogień. Potężny podmuch rzucił nim przez komorę, w uszach zadudnił mu łoskot wstrząsu. Upadł ciężko i obrócił się. Chalmers runął obok niego z ciężko poranionymi plecami. W drugiej komorze zgasły wszystkie światła i rozległy się wrzaski bólu. Poindexter z wysiłkiem dźwignął się na kolana, wyciągnął rękę do Chalmersa. Musieli wydostać się na zewnątrz. Sód miał zaraz znowu wejść w reakcję z wodą, uwalniając wodór, by go zapalić - zostały im tylko sekundy. W drugiej komorze nastąpił kolejny wybuch i wyłom w murze plunął strumieniem płonącej ropy. Namioty stanęły w płomieniach i ogień sięgnął sadzawki. Ropa ze świstem rozkwitła słupem ognia. Poindexter chwiejnie dźwignął się na nogi, zdając sobie sprawę, że i w tej komorze na pewno jest już wodór. Dotarł do płótna przy wejściu, słaniając się na nogach, a wtedy komora rozbłysła. Eksplozja wyrzuciła go przez wejście i wleciał do rzeki. Dziwne, że sól, którą tak często dodawaliśmy do jedzenia, składa się z dwóch tak zabójczych rzeczy