Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Rozplatał wędki, jedną dał Wołodi, potem nasypał mu do pudełka od zapałek robaków i oczami wskazał miejsce, gdzie należy łowić. Jaszka zarzucił nasadkę i, nie wypuszczając wędziska z ręki, utkwił niecierpliwy wzrok w spławiku. Wołodia także zarzucił swoją nasadkę, ale zahaczył wędziskiem 0 gałąź. Jaszka groźnie popatrzył, szeptem zaklął; a kiedy przeniósł wzrok na spławik, zobaczył na wodzie lekko rozchodzące się kręgi. Jaszka w mgnieniu oka szarpnął wędkę, płynnym ruchem powiódł ręką na prawo 1 z radością poczuł, jak w głębinie sprężyście miota się ryba, ale napięcie linki osłabło nagle i z wody z klaśnię-ciem wyskoczył pusty haczyk. Jaszka zatrząsł się ze wściekłości. — Umknęła, co? Umknęła... — szeptał zakładając mokrymi rękami robaka na haczyk. Znowu zarzucił nasadkę i znowu, nie wypuszczając z rąk wędziska, patrzał, czy ryba weźmie. Ale ryba nie wzięła, nie rozległo się nawet pluśnięcie. Rozbolała go ręka ze zmęczenia i ostrożnie wetknął wędzisko w miękki brzeg. Wołodia spojrzał na niego i też wetknął swoje wędzisko. Słońce, wznosząc się coraz wyżej, zajrzało wreszcie do ponurego zakątka. Woda rozbłysła oślepiająco, na liściach, na trawie i kwiatach zapłonęły krople rosy. Wołodia, mrużąc oczy, popatrzył na swój spławik, potem obejrzał się i niepewnie zapytał: — Słuchaj, a może ryby przeniosły się gdzie indziej? — No pewnie! — ze złością odpowiedział Jaszka. — Ta się zerwała i wszystkie spłoszyła. Musiała być duża.,. jak szarpnąłem, to mi rękę w dół pociągnęło! Chyba ważyła z kilo. 84 Jaszka trochę się wstydził, że wypuścił rybę, ale jak to często bywa, skłonny był przypisać całą winę Wołodi. „Też mi rybak! Siedzi rozkraczony... Kiedy łowi się samemu albo z prawdziwym rybakiem, ledwie się później zdoła udźwignąć..." Chciał czymś dokuczyć Wołodi, ale spławik lekko drgnął, i Jaszka chwycił za wędzisko. Natężając się, jakby wyrywał drzewo z korzeniami, powoli wyciągnął z ziemi wędkę i, trzymając ją w dłoni, z przejęciem uniósł lekko w górę. Spławik znowu się zakołysał, przechylił się na bok, zatrzymał przez chwilę w tej pozycji i znowu się wyprostował. Jaszka odetchnął, zerknął w bok i zobaczył, jak Wołodia, przybladłszy, powoli się podnosi. Jaszce zrobiło się gorąco, pot małymi kropelkami wystąpił mu na nosie i nad górną wargą. Spławik znowu drgnął, odskoczył w bok i zanurzywszy się do połowy, znikł, zostawiając po sobie kręgi na wodzie. Jaszka tak samo jak przedtem nachylił się do przodu, poderwał wędzisko, usiłując~je wyprostować. Linka ze spławikiem zakreśliła krzywą. Jaszka wyprostował się, chwycił wędzisko drugą ręką, czując silne, częste szarpnięcia, znowu powiódł płynnie rękami na prawo. Wołodi zapłonęły oczy, podskoczył do Jaszfci i pisnął z przejęciem: — Bierz, bierz, trzymaj! — Odejdź! — syknął Jaszka, cofając się, przestępując z nogi na nogę. Ryba na moment wyskoczyła z wody, pokazała lśniący szeroki bok, uderzyła ogonem, wzbijając różową fontannę, i znowu się zanurzyła. Ale Jaszka, oparłszy trzonek wędziska o brzuch, ciągle się cofał i wołał: — Łżesz, nie uciekniesz!... W końcu podciągnął opierającą się rybę do brzegu, jednym ruchem wyrzucił ją na trawę i upadł na nią 85 brzuchem. Wołodi zaschło w gardle, serce biło szybko, jak oszalałe. — Co masz? — pytał przycupnąwszy. — Pokaż! — Le-eszcz! — z zachwytem stwierdził Jaszka. Ostrożnie wyciągnął dużego, zimnego leszcza, odwrócił do Wołodi szczęśliwą, szeroką twarz i roześmiał się ochryple, ale uśmiech jego nagle się urwał, oczy ze strachem spoglądały na coś za plecami Wołodi. Jaszka krzyknął: — Wędka!... Popatrz no! Wołodia odwrócił się i zobaczył, że wędzisko uciekło z ziemi i powoli ześlizguje się do wody, a linką coś mocno szarpie. Wołodia skoczył, potknął się i pełznąc zdążył schwycić wędkę. Wędzisko mocno się wygięło. Wołodia odwrócił w stronę Jaszki okrągłą, bladą twarz. — Trzymaj! — zawołał Jaszka. Ale w tej samej chwili ziemia pod nogami Wołodi poruszyła się, usunęła, i Wołodia, tracąc równowagę, wypuścił wędzisko, niezręcznie, jakby chwytał piłkę, klasnął dłońmi, głośno krzyknął: „AaaL." — i wpadł do wody. — Dureń! — wrzasnął Jaszka krzywiąc się z wściekłością. — Diablę niedopierzone!... Zerwał się, chwycił grudę ziemi porosłą trawą, gotów rzucić ją Wołodi w twarz, gdy tylko się wynurzy. Ale spojrzał na wodę i zamarł