Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Słucha ciągle o zapłakanym Jezusku, mama nie dała mu sukienki, to się użaliła nad nim, ma dobre serduszko. 9 I Trzeba rozebrać choinkę i zreedukować dziecko po Świętach. Mniej świętości, więcej Teletubisiów - angielskiego serialu dla noworodków. Dzieci zaczynają się nim interesować już w trzecim miesiącu życia. Niewtajemniczonym w tę subkulturę (są serki, koszulki, laleczki Teletubisie) serial może się wydawać schizofreniczny. Rzeczywiście są go w stanie oglądać tylko niekompletne mózgi w trakcie powstawania lub rozpadu, czyli wczesnego dzieciństwa albo alzheimera. Był to jedyny program telewizyjny, którym interesowała się schorowana Iris Murdoch. Mogę sobie wyobrazić spustoszenia powodowane alzheimerem, jeśli tej klasy intelektualistka i pisarka skończyła na Teletubisiach. Istotach pierdzących przy siadaniu i zasypiających w opiekaczach pod metaliczną folią, żeby było im cieplej. Wbrew pozorom ich przygody nie mają nic wspólnego z science fiction czy Śniadaniem mistrzów Kurta Vonneguta, gdzie kosmici porozumiewali się za pomocą stepowania i pierdnięć. Teletubisie, chociaż wyglądają na niemowlaki z Marsa, są bliższe telenowelom. Mówią bardzo powoli i wyraźnie. Każdą sytuację objaśniają dwa razy, na wypadek gdyby ktoś się pogubił w zawiłościach fabuły. Oczywiście są humanitarne, szerzą wartości i kończą się dobrze. Dzieci wyrastają z Teletubisiów, dorośli z telenowel nie. Wyrzucona przed dom choinka w świecidełkach sopli i śniegu. Nocą po Wigilii rozpakowaliśmy się pod nią przy kominku i mruczeliśmy zwierzęcymi glosami. Wszyscy byli już nakarmieni, uśpieni, ześwią-tecznieni. Mieliśmy wreszcie czas dla siebie. Na gałązkach coraz szybciej bujały się bombki, kręciły ozdóbki, Mikołaje. To chyba najbardziej falliczni święci, w pąsowych stożkach czapek z białą lamówką napletka. Dźwigają, ciągną za sobą mosznę worka pełną prezencików wykładanych pod trójkątną, szczeciniastą choinkę zawsze rodzaju żeńskiego, chociaż bywa świerkiem. A jaka radość, ile przyjemności, gdy stają w progu i wreszcie wchodzą, wychodzą i potem znowu... Mikołaje robią to ciągle, dla dzieci... 10 I Czy mężczyźni mają jeszcze w sobie tyle romantyzmu, żeby szukać kobiety swoich marzeń? Czy raczej hostessy swoich marzeń? Z Belgii przyjechał do Warszawy poeta, kiedyś znany w polsko-paryskim środowisku jako talent do panienek. Jest na utrzymaniu bardzo zamożnej pani w wieku jego matki, może go erotycznie zaadoptowała. Wbrew sprzeciwom jej rodziny zasadziła go w swojej posiadłości, gdzie się przyjął. Dla natchnienia zażyczył sobie ruchomych schodów z salonu do sypialni. Jeździ nimi w tę i z powrotem, opróżniając butelki ustawione wzdłuż poręczy. Zacytował mi swój najwybitniejszy utwór: „Ciężka jest dola poety wyciskać podziw z kobiety”. Powtarzał go po każdym telefonie od swojej, zakochanej w nim kobiety. Patrzyłam na niego w kawiarni miotającego się między komórką i kieliszkiem. Modnie przystrzyżonego, owiniętego bajecznie kolorowym fularem od Ken-zo, a naprawdę od niej, tak jak wszystko, co ma. Kiedyś się w nim podkochiwałam. W stuprocentowym mężczyźnie, w linii proste] dziedzicu Adama. Praojca oczekującego nagród za nic, za żadne zasługi (zaloty to nie zalety) oprócz tej, że jest. W końcu doczekał się i Bóg dał mu pierwszy w dziejach ludzkości prezent. To, o czym marzy każdy rasowy mężczyzna: gołą babę wprost z rajskiego sex shopu. Potulną i głupawą. 11 I Jest teoria, że język prasłowiański był lingua franca dla plemion podbitych przez niekoniecznie słowiańskich najeźdźców. Mówili nim poddani sarmackich szlachetno-szlacheckich władców. Z czasem stał się wspólnym językiem panów i niewolników. Ta teoria dzieląca dawnych mieszkańców znad Wisły rasowo i klasowo wydaje się prawdziwa, kiedy widzę reprezentację narodu w sejmie. Przebrani z wybranych: Lepper w swoim krawacie udającym słup graniczny (inteligencji). Bełkocze dziś o mocarstwach ważniejszych od przecenianej i odległej Ameryki: „Chiny! Rosja! - z nimi nasza przyszłość, to jest cywilizacja na rzut kamieniem!” Wyobrażam sobie po takim dniu w sejmie przyjacielskie wieczory Tuska z Rokitą. Odreagowują przy kielonku wina, rozmawiają z nostalgią o fascynującej ich starożytnej Grecji. Tam umiejętność życia politycznego (dyskutowania, przekonywania) była cnotą. Według Sokratesa polityk był człowiekiem cnotliwym, więc szczęśliwym. Z (greckiej) demokracji nie zostało nam ani szczęście, ani cnota, one w polskim sejmie wręcz się wykluczają. A Tusk zwierza się ze swej depresji. 13 I Gdzie jest niebo? Pola próbuje go dotknąć, każe się podsadzić. Gdzie jest moje niebo? Moja plantacja szczęścia. Nie przestałam w nią wierzyć, ale chyba zarosła ze zmęczenia. Ledwo co ją widać znad garów i głupot. 15 I „Dysponujemy zmysłem, który utrzymuje naszą więź z całością. Nazywa się on - sumieniem”. Jager. Wieczorem smakujemy ten kawałek tortu, jakim jest wyszarpany dla siebie pod koniec dnia wolny czas. Luzik, książeczka, Piotr włącza telewizor, bardziej żeby się upewnić, że nic nie ma, niż oglądać. Na Canal Plus lecą obrazki z Tybetu. Zwyczaje, krajobrazy. Przez pustkowie idzie Tybetańczyk, dźwiga na plecach worek. W worku zmarła żona, zmarła od co najmniej tygodnia -jest już sina. Co dalej, nie wiem, zamykam oczy. Słyszę tylko odgłosy i komentarz narratora: „W Tybecie z braku gleby i drzew pochówki odbywają się przy pomocy sępów. Ptaki rozszarpują ciało”. Ciach, mlask, mlask - grabarz z mężem tną żonę na kawałki dla nadlatujących ptaszysk. Łup, łup - kamieniem miażdżą na proszek kości i czaszkę. Trup zjedzony co do okruszka - opowiada Piotr. Na filmie żadnych skrótów, przymgleń. jaką trzeba mieć wiarę, żeby potraktować ciało bliskiej osoby na zasadzie opakowania. Takie pogrzeby są chyba nie tylko dla pozbycia się zwłok. Równie dobrze można by je wyrzucać na pustkowiu za mur, bez makabrycznej sekcji rękoma najbliższej rodziny. Ten spektakl odzierania do niczego, do „buddyjskiej pustki”, jest dla żywych. Przypowieścią o marności wypisaną na skórze i mięsie człowieka. Alexandra David-Neel (dystyngowana Francuzka, śpiewaczka operowa) na początku XX wieku,przebrana za tybetańską żebraczkę, zwiedziła tamtejsze klasztory i miasta. W Mistykach i cudotwórcach Tybetu opisała inicjacyjny taniec mnichów z trupami, spanie na zwłokach. Wdowiec z filmu dokumentalnego był zwykłym tybetańskim wieśniakiem, żadnym mistykiem. Trudno oceniać ludzi innej kultury, więc nie wiem, co oznaczało jego spojrzenie: zmęczenie, pustkę, rozpacz czy psychozę. Piotr próbuje się po filmie otrząsnąć, zracjonalizować obejrzany koszmar: - Żałoba jest drugim umieraniem. Co można czuć całując kogoś, pieszcząc i wiedząc, że kiedyś najprawdopodobniej wypruje się z niego martwe wnętrzności? To się nazywa heroizm codzienności, po tybetańsku. 19 I Chyba mam zimowy zjazd, saneczkami w doły smutku