Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
.. nawet gdybyśmy byli pewni, że ontogenetyka właściwie oceniła znaczenie, jakie mają. - Nie wymiga się pan tak łatwo - uprzedziłem. Fakt, że jest pan tutaj osobiście, prawdopodobnie oznacza, iż osoby, które pan obserwuje, znajdują się tutaj, w Gebel Nahar. Nie mogę uwierzyć, że chodzi o Księcia. Jego czas minął, niezależnie od tego, jak potoczą się sprawy. Pozostaje reszta z nas. To mógłby być Michael, ale dobrowolnie postanowił się pogrzebać. Wiem, że ja nie jestem jednostką, która kształtuje historię. Amanda? Kensie i Ian? Spojrzał na mnie z lekkim smutkiem. - Wy wszyscy, w taki czy inny sposób, macie swój udział w kształtowaniu historii. Ale kto ma na nią największy wpływ, a kto tylko niewielki, tego nie potrafię powiedzieć. Jak stwierdziłem, ontogenetyka nie jest nauką, która daje stuprocentową pewność. A jeśli chodzi o to, kogo obserwuję, to obserwuję wszystkich. Zrobił to delikatnie, ale odgrodził się przede mną nieprzenikliwym pancerzem. Dałem spokój. Spojrzałem przez okno, ale nie było śladu Iana. - Może potrafi pan mi wyjaśnić, w jaki sposób Amanda lub pan szukacie rozwiązania - poprosiłem. - Jak już powiedziałem, jest to kwestia znalezienia kryjących się za tym sił... - Ranczerzy... i William? Skinął głową. - Szczególnie William, gdyż on jest motorem wszystkiego. Aby osiągnąć swoje rezultaty, William lub ktoś inny musi stworzyć łańcuch przyczyn i skutków, działając za pośrednictwem jednostek. Tak więc, żeby kontrolować działające siły i powiązać je z określonymi rezultatami, należy odszukać słabe miejsca w strukturze stworzonej przez Williama i skierować przeciw nim działania... znowu przy pomocy jednostek. - I Amanda jeszcze nie znalazła słabego punktu? - Oczywiście, że znalazła. Kilka. - Zmarszczył czoło, ale w jego oczach czaił się uśmiech. - Nie mam nic przeciwko temu, żeby panu to wszystko wyjaśnić. Nie musi pan wyciągać ze mnie odpowiedzi. - Przepraszam - powiedziałem. - W porządku. Jak już wspomniałem, znalazła kilka rozwiązań, ale żadnego z nich nie można zastosować przed jutrzejszym dniem, jeśli pułki zaatakują Gebel Nahar. Miałem dziwne uczucie. Jakby przed moim nosem wolno, ale nieubłaganie zamykała się brama. - Wydaje mi się - oświadczyłem - że najłatwiej jest zmienić stanowisko Księcia. Gdyby, po prostu, zgodził się pójść na ugodę z pułkami, cała sprawa zakończyłaby się. - Oczywiste rozwiązania zwykle nie są najłatwiejsze do zrealizowania - stwierdził Padma. - Proszę się zastanowić. Jak pan sądzi, dlaczego Książę nigdy nie zmieni zdania? - Jest Naharem - powiedziałem. - Co więcej, jest z pochodzenia Hiszpanem. „El honor” zabrania ustępowania choć na cal żołnierzom, którzy mieli być wobec niego lojalni, a teraz zagrażają jemu i wszystkiemu, co jest dla niego drogie. - Ale niech mi pan powie - Padma popatrzył na mnie. - Nawet gdyby jego „el honor” nie poniósł uszczerbku, czy chciałby układać się z rebeliantami? Potrząsnąłem głową. - Nie - odpowiedziałem. Coś zaświtało mi w głowie. Przypominało to wyłanianie się czegoś z mroku na światło dzienne. - To wielki moment w jego życiu, szansa, by uzasadnić posiadany tytuł, dotychczas istniejący tylko na papierze. W ten sposób może sobie samemu udowodnić, że jest prawdziwym arystokratą. Oddałby za to życie... czego raczej nie musi się obawiać. Nastąpiła chwila ciszy. - Więc rozumie pan - powiedział Padma. - Proszę mówić dalej. Jakie pan widzi inne rozwiązania? - Ian i Kensie mogliby zerwać kontrakt i zapłacić karę. Ale nie zrobią tego. Pomijając fakt, że w tych szczególnych okolicznościach żaden odpowiedzialny oficer z naszego świata nie ryzykowałby dobrym imieniem Dorsaj, bracia nie opuściliby Księcia, póki upierałby się przy walce. Dorsaj nie potrafi igrać z „el honor”. Podobnie jak w przypadku Księcia, całe ich życie jest tego świadectwem. - Jakie są inne wyjścia? - Nie potrafię wymyślić żadnego - odparłem. - Brakuje mi pomysłów... i prawdopodobnie dlatego nigdy nie myślałem o pracy takiej, jaką ma Amanda. - Prawdę mówiąc, istnieje wiele innych możliwości stwierdził Padma. Jego ton był cichy. - Można wywrzeć na Williama ekonomiczną presję... ale nie ma na to czasu. Istnieje również sposobność wywarcia społecznej i ekonomicznej presji na ranczerów; a także możliwość ograniczenia wpływu rewolucjonistów, którzy przybyli tutaj spoza Naharu, by wzniecić tę rebelię. W żadnym wypadku tych rozwiązań nie można wprowadzić w życie w tak krótkim czasie, jakim dysponujemy. - W rzeczywistości, nie istnieje nic, co można by na czas zrealizować, nieprawdaż? - stwierdziłem bez ogródek. Potrząsnął głową. - Nie. Myli się pan całkowicie. Gdybyśmy mogli zatrzymać wskazówki zegara w tym momencie i mieli kilka miesięcy na przestudiowanie sytuacji, bez wątpienia znaleźlibyśmy nie jedno, ale kilka rozwiązań, które w czasie, jakim teraz dysponujemy, pozwoliłyby nie dopuścić do ataku rebeliantów. To czego nam brakuje, to nie czas na działanie, ponieważ to zależy jedynie od konkretnego rozwiązania. Brakuje nam natomiast czasu na odkrycie rozwiązania, które zadziała do momentu wybuchu rebelii. - Więc mówi pan - powiedziałem - że mamy tutaj jutro z czterdziestoma ludźmi Michaela przyjąć atak sześciu tysięcy żołnierzy liniowych - nawet jeśli są to tylko oddziały naharskie - wiedząc, że istnieje sposób na uniknięcie tego, gdybyśmy tylko mieli tyle rozumu, by go znaleźć? - Rozum i czas - poprawił Padma. - Ale tak, ma pan rację. To brutalna rzeczywistość, jednak tak było od zarania dziejów. - Rozumiem - powiedziałem. - Cóż, nie potrafię tak łatwo tego zaakceptować. - Wiem. - Padma wpatrywał się we mnie spokojnym, chłodnym wzrokiem. - Ani Amanda. Ani Ian czy Kensie. Ani, jak podejrzewam, Michael. Ale przecież wszyscy jesteście Dorsajami. Nic nie odpowiedziałem. To trochę kłopotliwe, kiedy ktoś wykorzystuje w grze wasz własny atut. - W każdym razie - mówił dalej Padma - od nikogo z was nie wymaga się, by się z tym pogodził. Amanda nadal pracuje. Podobnie Ian i cała reszta. Proszę mi wybaczyć, nie miałem zamiaru szydzić z waszej kultury. Zazdroszczę wam - tak jak wielu innych ludzi - tej niezłomności. Fakt, że wiemy o istnieniu odpowiedzi, niczego, według mnie, nie zmienia. Wy wszyscy i tak zrobilibyście to samo, nieprawdaż? - Tak - przyznałem... i w tym momencie przerwano nam