Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Owo siedlisko półtora miliona mieszkańców zajmowało powierzch- nię szesnastu kilometrów kwadratowych i mieściło na swym obsza- rze strzeżone budynki przedstawicielstw dyplomatycznych, amba- sady, firmy prawnicze, biura międzygwiezdnych korporacji, kosza- ry wojskowe, agencje egzekucyjne, studia nagraniowe oraz tysiąc firm kateringowo-hotelarskich. To przeludnione, znane z biurokra- cji i wywindowanych cen, mrowisko tworzyło jakby ochronny pier- ścień wokół gmachu Zgromadzenia Ogólnego, wzniesionego nad samym brzegiem jeziora; bardziej przypominał stadion sportowy z kopulastym dachem niż centrum rządowe Konfederacji. Analogię do stadionu podkreślała jeszcze główna sala obrad, w której rzędy foteli otaczały miejsce, gdzie zasiadał zespół Rady Politycznej. Naczelny admirał, Samual Aleksandrovich, porówny- wał je do areny walk gladiatorów, ponieważ członkowie Rady mu- sieli bronić tu przedkładanych przez siebie propozycji. W dziewięć- dziesięciu procentach był to teatr, lecz w każdej epoce politycy lu- bili pchać się na afisz. Jako jeden ze stałych członków Rady Politycznej, naczelny ad- mirał miał prawo zwołać posiedzenie plenarne Zgromadzenia Ogól- nego. W dziejach Konfederacji naczelni admirałowie korzystali z tego prawa tylko trzykrotnie; dwa razy domagali się od państw członkowskich dodatkowych statków, by zapobiec wojnom mię- dzyplanetarnym, a raz była to prośba o środki potrzebne do wytro- pienia Latona. Samual Aleksandrovich nigdy nie przypuszczał, że będzie czwar- tym z kolei, lecz nie było czasu na konsultacje z prezydentem po tym, jak na Trafalgar przybył jastrząb z wieściami o Atlantydzie. Po zapoznaniu się z raportem admirał doszedł do wniosku, że nie ma ani chwili do stracenia. Każda godzina zwłoki mogła przynieść nie- obliczalne następstwa, jeśli chcieli przeszkodzić opętanym w agre- sji na nieprzygotowane do obrony światy. Tak więc teraz, w blasku lamp osadzonych w czarnym marmu- rowym suficie, Samual w mundurze galowym zmierzał do stołu ob- rad. Po jego prawej ręce szła pani admirał Lalwani, po lewej masze- rował kapitan Khanna. Między rzędami cisnęli się przeróżnej rangi dyplomaci; gwar głosów brzmiał tak, jakby ze dwa buldożery przy- stępowały w pobliżu do burzenia fundamentów. Admirał podniósł wzrok na zatłoczone loże prasowe. Wszyscy chcieli obejrzeć na żywo ten spektakl. „Może nie byłoby im tak wesoło, gdyby wiedzieli, w czym rzecz" — pomyślał ze smutkiem. Ubrany zwyczajowo w arabskie szaty, prezydent Olton Haaker zasiadł wraz z pozostałymi członkami Rady Politycznej przy dębo- wym stole o kształcie podkowy. Samual Aleksandrovich wychwy- cił pewną nerwowość w zachowaniu prezydenta. Zły znak. Stary breżniewista był wszak wytrawnym, przebiegłym dyplomatą. Zo- stał po raz drugi powołany na pięcioletnią kadencję, a przecież tyl- ko czterech spośród ostatnich piętnastu prezydentów sprawowało powtórnie ten urząd. Rittagu-FHU, ambasadorka Tyrataków, majestatycznym krokiem przemierzała salę, pozostawiając na posadzce ledwie widoczne śla- dy z brązowych pyłków, które odrywały się od jej łusek niczym mgiełka. Dotarła do stołu, gdzie usadowiła swe potężne ciało w sze- rokim fotelu podobnym do kołyski. Samiec pohukiwał do niej cicho z podobnego siedziska w pierwszym rzędzie ław. Samual Aleksandrovich żałował, że ksenobiontów nie reprezen- tuje w Radzie Politycznej przedstawiciel Kiintów. Obaj ksenobio- tyczni członkowie Konfederacji wymieniali się co trzy lata, choć w Zgromadzeniu odzywały się głosy, że i oni powinni ustawiać się w kolejce do obsady stołków Rady Polityki —jak wszystkie rządy ludzkiej rasy. Rzecznik Zgromadzenia Ogólnego zaapelował o ciszę, po czym oznajmił, że na mocy artykułu dziewiątego Traktatu o Konfederacji naczelnemu admirałowi udziela się prawa głosu. Wstając od stołu, Samual Aleksandrovich omiótł wzrokiem ławy zajmowane przez stronnictwa, które musiał przekonać. Edeniści, oczywiście, zawsze stali po jego stronie. Związany z nimi silnym sojuszem Rząd Cen- tralny zapewne da mu swe poparcie. Do innych liczących się potęg należały Oshanko, Nowy Waszyngton, Nankin, Holsztyn, Peters- burg oraz, jakżeby inaczej, Królestwo Kulu, którego wpływy się- gały najdalej. Dzięki Bogu, że Saldanowie byli żarliwymi zwolen- nikami Konfederacji. Był nieco poirytowany, że rozstrzygnięcie tak ważnej kwestii (może i najważniejszej w dziejach ludzkości) zależało od tego, kto z kim rozmawiał, czyje ideologie się ze sobą ścierały, czyje zapa- trywania religijne były sztywniejsze. Właśnie dlatego zakładano kolonie czyste etnicznie, ponieważ odrębne kulturowo społeczno- ści mogły żyć ze sobą w zgodzie tylko pod warunkiem, że nie wpa- kowano ich na tę samą planetę; Ziemia przekonała się o tym już podczas Wielkiego Rozproszenia. Zgromadzenie Ogólne wspierało i upowszechniało tę luźną koncepcję współistnienia. Teoretycznie