Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

A potem robisz, co chcesz. A ona nigdy tego nic powiedziała, ani razu. - Zbyt, kurwa, łatwo - powiedziała wycofując się, daleko, póki Mimoza i kula ognia, przez którą nie przeszła, stała się tak maleńka, jak coś, co mogłaby zobaczyć drugim końcem teleskopu. - Gdzie to się naprawdę znajduje? Dawne nawyki, rzeczywiście trudno się ich pozbyć. To należy do ciebie, prawda? Szukanie Marka. I znajdowanie go. Sięgnęła do Markta, lecz doświadczyła wyłącznie dotkliwego poczucia jego nieobecności. Nie mogła też wyczuć obecności Lu-dovica. Nagle okazało się, że jest całkowicie pogrążona w samotności. Niedorzeczność - ktoś przecież wołał japo imieniu... A teraz możesz go znaleźć wszędzie, gdziekolwiek skierujesz spojrzenie. To coś, czego zawsze pragnęłaś. Bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie. A ja pragnę ciebie. Pragnę cię. I co ona ma teraz, kurwa, robić? To, co jest słuszne, Giną. To, co jest... Markt przyglądał się temu ze współczuciem - oba jego elementy. Zjawił się tam tak nagle, że nie miała nawet czasu na to, żeby doświadczyć zaskoczenia ani nawet spytać go, gdzie się, do cholery, podziewał. - Co jest twoim słabym punktem, Giną? Lepiej dotrzyj do niego, nim on to zrobi. Znużenie - gwałtowny ból przeszywający cale jej ciało. - Mój słaby punkt. Masz papier i ołówek, żeby zrobić listę? Markt otoczył ją łuną światła. - Kogo wciąż pragniesz kochać? ...słuszne - warknęła. Nie pobrała tego przez przyłącza, ale wyobraziła sobie, jakby to było; jak to było. Niczym dryfowanie poprzez namacalną ławicę mgły, a wraz z każdą pojedynczą pulsacją cienia poczułaby analogiczny ucisk w środku głowy, niewidzialny palec naciskający to tu, to tam, w poszukiwaniu miejsca o szczególnej wrażliwości. Jakby była molestowana w jakiś niesamowity, diabelski sposób. - Pragnę cię... Znalazła się w miejscu sprzed lat, zaś osobliwie absorbujący, nosowy głos Dylana wypowiadał prawdę o nich obojgu. Marek siedział na podłodze, czekał na jej reakcję. Zaśmiej się tym dawnym śmiechem, skończ z tym i zamknij sprawę. Hej, pączuszku... Ale nie ma się z czego śmiać, prawda? Stracone szansy, nie ma w nich zbyt wielkiej wartości humorystycznej, zgadza się? Więc teraz nadeszła druga szansa. Wykorzystasz ją tym razem, czy po prostu olejesz? Pożądanie w pokoju stało się elektryzujące. Nie chodziło wyłącznie o seks, ale o pełnię, wszechogarniające pożądanie dopełnienia. Ona również je odczuła, tak samo jak on. Dopełnienie. - Ale czy naprawdę istnieje coś takiego, jak druga szansa? Pod drzwiami stał Ludovic. Nie był utraconą szansą. Był tą szansą, z którą będzie musiała coś zrobić. Marek wciąż czekał. Ale to również było łatwe. Otworzyła usta, żeby zaśmiać się owym dawnym śmiechem. - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - spytał z powagą. - Szukałaś mnie przez te wszystkie lata, a teraz ponownie mnie znalazłaś. Nie chciałabyś mnie ocalić tym razem? Mogłabyś to zrobić. W owej chwili wahania nadpłynęły do niej obrazy. Dwudziestokilkuletni show, który nie miał końca, jej życie, jego życie, ich życie, wypad, pocałunek i rozmowa, mały spacer, który zamienił się w daleką drogę. Kogo wciąż pragniesz kochać? Och, kochanie, bałem się, że mnie o to spytasz. - Ocal mnie - powiedział Marek, prośba w jego głosie była subtelnie wyciszona. - Nie chcę tak żyć. Gdybym chciał, myślisz, że ułatwiłbym ci to? Och, kochanie, ja też się bałam, że mnie o to spytasz. Stali przywierając płasko do ściany w ciemnym korytarzu. Mocarna ręka przyciskała jego pierś. Gabe czekał aż zabrzmi głos, zastanawiając się, kogo będzie mu przypominał. - Tym razem będzie inaczej, bystrzaku - szepnęła Marły. - Jesteś gotów? - Na co? - spytał zdezorientowany. - Będziesz musiał. Zbliża się. - Nim zdążył zaprotestować, złapała go i obróciła tak, że znalazł się w drzwiach zupełnie sam. Patrzył przez taras dwudziestego piętra na stojącą na balustradzie Ginę. Miała na sobie uprząż, ale dostrzegł, że tym razem linki nie są umocowane do balustrady. Kiedy da krok przed siebie, spadnie w dół naprawdę. - Na... "prawdę"? Czy mogło być to "prawdziwe" w ten sposób, tutaj? O tak, będzie to coś innego, być mpże, ale niemniej rzeczywistego, wirtualne spadanie i wirtualne uderzenie, ale kiedy uderzy o dno, efekt sprowadzi się do czegoś rzeczywistego. Czy ona o tym wie? Nie potrafił orzec z całą pewnością. Wydawało się, że ona wie a równocześnie nie wie, i coś przy tym sugerowało, że wybierze którąś z opcji. Giną Schrodingera. Gabe zmarszczył czoło; skąd mu się to wzięło? Dał krok w jej kierunku. - Podłoga jest zaminowana - rzuciła bezceremonialnie Caritha. Giną popatrzyła na niego przez ramię, jej spojrzenie spotkało się z jego spojrzeniem, a równocześnie w jakiś osobliwy sposób przeszyło go na wylot. Co też ona widzi, zastanowił się. Czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, że stoi na balustradzie? Czym był jej kontekst? Musisz poznać swój kontekst, ponieważ będziesz miał tylko jedną okazję, żeby się w nim umieścić. No dobrze, ale skoro ona uważała, że to jest jedna rzecz, on zaś, że inna, czym więc był ten prawdziwy kontekst? Zapałał niecierpliwością i frustracją. Skąd miał wiedzieć, co ma robić? - To co słuszne - powiedziała Giną. - Co byś powiedział na to, gdybym pozwoliła ci wyrównać rachunek? - Wyrównać? Niemal wybuchnął śmiechem. W Ginie nie było niczego równego. Luźne linki uprzęży na balustradzie zakołysały się nieznacznie na wietrze. - Zdecyduj się - powiedziała. - Mogę to zrobić na dwa sposoby: skoczę albo ty mnie zepchniesz. Nie, to nie jest słuszne, pomyślał ze złością, ale nie ma sposobu na to, żeby jej o tym powiedzieć. Nie znajdowało się to w jej kontekście. - Robi się późno, bystrzaku - stwierdziła Marły. Jej głos wydał mu się teraz nieco dziwny. - Już wiesz, że nie możesz się spierać. Co dalej? Odwrócił się, a tam, gdzie spodziewał sieją zobaczyć uderzyły w niego obrazy. Wyjedź dokądś. Wyjedź dokądś. Podłoga jest zaminowana. Przestaw się na nowe urządzenie. WIĘCEJ PROCHÓW. Uciekaj Personel uciekaj. Przejdź się ze mną na mały spacer. Czemu, do chuja, nie patrzysz przed siebie, gdzie leziesz! Pożądanie na tarasie było elektryzujące. Giną zaczęła odwracać się od niego. Obraz przed nim zamazał się, stając się na chwilę łukiem kamienistego brzegu wokół jeziora. Ale nim zdążył się wystraszyć, był już z powrotem na tarasie i zobaczył, jak kolana Giny uginają się, przygotowując do skoku. Gdzieś, ktoś śmiał się głośno. Jeśli nie możesz tego przelecieć a to nie tańczy..