Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie przyjmowano nikogo z niepewnym pochodzeniem i wątpliwy- mi umiejętnościami; gwardzistą mógł zostać tylko zasłużony żołnierz z określonym stażem, wywodzący się z innych, nie tak elitarnych, oddziałów monarchini. Najlepsi spośród tych ludzi, wybrani z wybranych, zasłuże- ni wśród zasłużonych, zostali niedawno stratowani przez zgraję czterystu brudnych drabów. Kilku ciężko rannych przeżyło tę bitwę, by następnie konać z nogami przywiązanymi do gałę- zi. Zapłacono za nich po dwadzieścia sztuk złota i pozwolono umrzeć na chłodnej murawie w cieniu drzew, które wcześniej oglądały ich klęskę. W pałacowej bramie ruch nie zamierał prawie nigdy; może o północy, ale przecież nie wczesnym wieczorem. Zamaskowana kobieta poczekała chwilę, aż dziedziniec opuści większa od in- nych grupka ludzi (petentów, dworaków; któż to wiedział?...), i zbliżyła się do jednego z wartowników, który przerwał rozmowę z kolegą i spoglądał wyczekująco. Z maską na twarzy - obojętne, jak powszedni to był widok na ulicach dartańskich miast - nikt nie mógł wejść do pałacu. Żołnierz zrobił dwa kroki na spot- kanie kobiecie. - Daj mi tego dotknąć - powiedziała dziwnie zdławionym głosem, wyciągając rękę i muskając palcami mundurową tunikę gwardzisty. - Może to już ostatni raz... Zaskoczony wartownik otworzył usta, ale nie zdążył nic po- wiedzieć, bo uprzedziła go słowami: - Ja i królowa, żołnierzu. Tylko ona lub ja. Halabardnik zgłupiał do reszty. Nagle zmarszczył brwi, tro- chę niepewnie uniósł rękę, jakby chciał podrapać się w głowę, odstąpił krok i zapytał: * Wasza god...? Perło? * Tak, tylko nikomu ani słowa. Muszę wejść do pałacu, ale nie zdejmę maski. Wiem - uprzedziła wszystkie wątpliwości. - Nie złamię własnego rozkazu... Ma tu przyjść twój dowódca, a jeśli nie on, to jej godność K.N.Vasaneva. Nikt inny. Nie znajdziesz ich, to wróć i mi powiedz. * Tak, Perło. Halabardnik znał sylwetkę, włosy, oczy, głos i sposób mówie- nia Czarnej Perły. Wprawdzie nie widział jej twarzy, ale posta- wiłby w zakład głowę, że mówiąca nie jest nikim innym. Zresztą nie zleciła niczego, czego by nie mógł wykonać; wprost przeciw- nie. Odwrócił się i powiedział kolegom: - To do komendanta. Szybkim krokiem ruszył przez dziedziniec. Zamaskowana kobieta odsunęła się od bramy, przez którą znowu ktoś wchodził. Przyszło jej czekać dość długo. Żołnierz tymczasem nieomal biegiem przemierzał pałacowe korytarze. Odebrany od Czarnej Perły rozkaz nie tylko mógł, ale nawet musiał wykonać, bo pochodził aż z dwóch źródeł. „Gdyby wróciła pani Hayna" — rzekł niedawno komendant Ohegened, kierując swe słowa do oficerów straży pałacowej — „mam być o tym natychmiast powiadomiony. Natychmiast!" - podkreślił. Oficerowie powtórzyli rozkaz podkomendnym. Teraz halabardnik, znający znaczenie słowa „natychmiast", pędził prosto do komendanta, pomijając nawet zwykłą drogę służbową, bo normalnie zameldowałby się u dowódcy wart. Był rad, że niesie dobrą nowinę: Czarna Perła królowej, surowa kiedy trzeba, ale na co dzień uśmiechnięta i łaskawa, a zawsze sprawiedliwa dla żołnierzy i gotowa ich bronić przed każdym, była powszechnie lubiana. Prosty wojak cieszył się, że już wróciła z podróży. Hayna była pierwszą gwardzistką królowej i jej osobistą przy- boczną. Odpowiadała za bezpieczeństwo monarchini, podlegały jej więc zarówno zwykłe przyboczne niewolnice, jak też woj- skowy oddział mający akurat służbę w pałacowych koszarach, a na koniec straż pałacowa, choć bezpośrednim przełożonym halabardników był komendant Ohegened, niemłody już Grom- belardczyk, żołnierz wierny i zasłużony. Właściwie wyłącznie za jego pośrednictwem Czarna Perła miała prawo rozkazywać pała- cowej straży, była to jednak czcza formalność, z reguły nieprze- strzegana, zwłaszcza że surowy wojak Ohegened bardzo dobrze znosił zwierzchnictwo pięknej i mądrej niewolnicy królowej, która ze swej strony okazywała mu uznanie, przyjaźń i szacunek. Jeśli zlecała coś halabardnikom, to nie tyle przywłaszczała sobie jego prawa, co po prostu ujmowała mu pracy - tak to właśnie (bardzo słusznie zresztą) widział i traktował. Niemniej, gdyby kiedyś tych dwoje dowódców wydało sprzeczne rozkazy, pałaco- wi strażnicy winni byli posłuch swojemu komendantowi - on zaś co najwyżej mógł tłumaczyć się przed królową, dlaczego nie wypełnił polecenia Perły. N