Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wypełni prośbę Portii. Teraz pójdzie na górę, do Marianny. Dziecko pewnie już śpi, ale ona usiądzie cicho przy kołysce, zapali świecę i poczyta książkę. Nie będzie się czuła taka smutna i opuszczona. Jak biedna lady Esler. Pomyślała o owdowiałej markizie. Lady Esler miała urodę i majątek, ale brakowało jej dziecka, które mogłaby kochać całym sercem. Nic dziwnego, że zajmowała się zwierzętami. Czy Jane również skończy jako samotna, niepotrzebna kobieta? Nie. Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby zatrzymać Mariannę. Przekona Ethana, żeby nie oddawał dziewczynki matce, która się jej pozbyła. Jane spodziewała się, że do byłych kochanek Ethana odczuje jedynie pogardę. Teraz, jednak zdała sobie sprawę, że nie są one pozbawionymi serca hedonistkami - przeżywały wielkie tragedie. Lady Esler straciła nienarodzone dziecko. Panna Aurora Darling musiała się rozstać z córką. Przyszłość lady Portii zrujnował jeden nierozsądny postępek. Jedynie panna Diana Russel wzbudziła w Jane odrazę. Odwiedzili ją kilka dni wcześniej. Słynna aktorka teatru przy Haymarket okazała się drobną kobietką z nienaturalnie wielkim biustem i wybujałym poczuciem własności. Podkreślając słowa dramatycznymi gestami, tłumaczyła im, jakie to niedorzeczne przypuszczenie, że ona miałaby być matką porzuconego dziecka. Jak mogłaby pokazywać się na scenie ze zniekształconą przez ciążę figurą, a potem urodzić dziecko, nie opuściwszy ani jednego przedstawienia? Zresztą, gdyby przydarzył się jej taki kłopot, zwróciłaby się o pomoc do Ethana. Potem, mimo obecności Jane, panna Russel usiadła hrabiemu na kolanach i zaczęła go całować. Pocałowała go w usta! Jane miała ochotę zapaść się pod ziemię. Kątem oka widziała, jak panna Russel nieprzyzwoicie ociera się o hrabiego i wsuwa mu ręce pod kamizelkę, jakby jeszcze nie była dość blisko. Pocałunek trwał niemal minutę. Potem Ethan z żartobliwym komentarzem odsunął od siebie aktorkę. Policzki Jane ze wstydu płonęły żywym ogniem. - Dlaczego siedzisz tu sama? - zapytała lady Rozalinda. W świetle świecy stojącej na nocnym stoliku Jane zobaczyła wchodzącą do pokoju hrabinę, a za nią sznur pokojówek. Ukradkiem wsunęła liścik pod poduszkę wyściełającą ławę przy oknie. - Pani hrabina! Nie słyszałam, jak pani pukała. - Pewnie się rozmarzyłaś. Nic dziwnego, tak siedzisz tu w ciemnościach. - Lady Rozalinda spojrzała na orszak służących i klasnęła w dłonie. - Betty, zapal świece. Alicjo, rozpal w kominku. To powinno być zrobione już godzinę temu. Dwie dziewczyny w czepeczkach pośpiesznie wykonały polecenia. - To nie ich wina - wyjaśniła Jane. - Sama odesłałam pokojówkę. Nie ma potrzeby wypalać tylu świec dla jednej osoby. - Potrzebuję światła do pracy. - Do pracy? Z pogodnym uśmiechem hrabina dała znak służącym, żeby weszły do pokoju. Dopiero teraz Jane zauważyła, że niosą różnorakie pudła, duże i małe. - Co one robią? - Właśnie. Ja też chciałabym się tego dowiedzieć - odezwała się od drzwi ciotka Wilhelmina. Jedną ręką przytrzymywała poły fioletowego szlafroka, w drugiej dzierżyła srebrną flaszkę. - Wypoczywałam przed balem, ale przeszkodził mi tupot nóg. - To świetnie, bo pora już wstać i się przygotować - odrzekła radośnie hrabina. - Do przybycia gości zostały tylko dwie godziny. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności właśnie przysłano zakupy Jane. - Zakupy... - Ciotka Willy mało się nie udławiła. - To wszystko kupiła Jane? - Musiała zajść jakaś pomyłka - stwierdziła jej bratanica, chociaż obudziły się w niej pewne podejrzenia. - Zamówiłam tylko jedną suknię. - Zobaczmy, co tu mamy. Och, uwielbiam otwierać pudła. - Lady Rozalinda wzięła Jane za ramię i poprowadziła do garderoby, gdzie jedna ze służących zapalała już świece w kandelabrach, a inne rozpakowywały suknie, buty, kapelusze i bieliznę. Tyle tego było. że Jane zakręciło się w głowie. Opadła na stołek przed toaletką. - Mówiłam przecież, że nie stać mnie na takie stroje - powiedziała słabym głosem. - Nawet się nie waż wspominać o pieniądzach - nakazała hrabina. Uściskała Jane, owiewając ją zapachem fiołkowych perfum. - Chcę obdarować swoją chrześnicę, więc chyba nie zepsujesz mi tej przyjemności. Przez tyle lat cię zaniedbywałam, więc proszę, daj mi się wykazać. - Ale jak mogę to przyjąć? - Jane zerknęła na uwijające się wokół pokojówki i zniżyła głos. - Jak mogę pozwolić, żeby Ethan za to zapłacił? - Ethan? - pisnęła ciotka Willy. Podbiegła do toaletki i pociągnęła łyk ze srebrnej flaszki. - Niezamężna dama nie powinna przyjmować tak osobistych podarków od mężczyzny. I to w dodatku od takiego nicponia. - Uważaj, mówisz o moim synu - uprzedziła ją lady Rozalinda. Wilhelmina zacisnęła usta i spuściła wzrok. - A poza tym, Ethan nie zapłacił za to ani pensa. Mam własne fundusze, spadek po ojcu. - Spojrzenie hrabiny złagodniało, kiedy zwróciła się do Jane. - Powiedz mi więc, że przyjmujesz mój dar. Proszę. Jane zerknęła na piękne stroje, które służące układały w szafach i bieliźniarce, i poczuła, że bardzo ich pragnie. Może to wstyd, ale w skrytości ducha tęskniła do pięknych, niepraktycznych sukien. Poza tym mina lady Rozalindy była tak żałosna, że Jane nie miała serca jej odmówić. - Na pewno nie zostało to zapisane na rachunek Ethana? - Na pewno. - W takim razie bardzo dziękuję, pani hrabino. - Ujęła drobną dłoń lady Rozalindy. - Jest pani taka dobra. - Akurat - odparła ze śmiechem hrabina. - Jesteś córką Susan, a ona na pewno by sobie życzyła, żebym wprowadziła cię w towarzystwo. - Stanęła za Jane i zaczęła rozpinać jej czarną suknię. - Mamy akurat dość czasu, żeby cię przygotować. Jane zerwała się z taboretu. - Nie zamierzałam iść na bal. - Nie? Ależ kochanie, musisz. Podaj mi jeden rozsądny powód, dla którego miałabyś nie iść. - Nie pasuję do eleganckiego towarzystwa. - Bzdura. Jesteś równie szlachetnie urodzona jak każdy z moich gości. - Nie umiem tańczyć. - I bardzo dobrze - odezwała się ciotka - bo będziesz musiała dotrzymać mi towarzystwa