Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
.. - Rory! - Tracchia przerwał mu, podnosząc rękę. - Za bardzo cię ponosi wyobraźnia. Stowarzyszenie Kierowców Grand Prix to bardzo szacowne towarzystwo. Mamy, jak to się mówi, poważanie u społeczeństwa, i nie chcemy go stracić. Jasne, że się cieszymy, że jesteś po naszej stronie, ale takie gadanie może tylko zaszkodzić wszystkim zainteresowanym. Rory wykrzywił się do nich, wstał i odszedł sztywnym krokiem. - Mam wrażenie, Nikki, że nasz młody podrzegacz niedługo doświadczy najbardziej bolesnych chwil w swoim życiu - powiedział Neubauer niemal ze smutkiem w głosie. - To mu nie zaszkodzi - skwitował Tracchia. - Nam zresztą też nie. Przepowiednia Neubauera spełniła się zadziwiająco szybko. * * * Rozdział 6 (c.d.) Harlow zamknął za sobą drzwi i spojrzał na leżącego na łóżku Dunneta, którego twarz - pomimo starannej i fachowej pomocy lekarskiej - wyglądała tak, jakby jej właściciel przed kilkoma minutami miał ciężki wypadek drogowy. Spoza siniaków i plastrów wyzierały jedynie szwy na czole i górnej wardze, dwa razy większy niż zwykle nos oraz zamknięte prawe oko we wszystkich kolorach tęczy. Były to dostateczne dowody niedawnych przeżyć Dunneta. Harlow niedbale cmoknął ze współczuciem, zrobił dwa szybkie kroki w stronę drzwi i otworzył je na oścież. Rory dosłownie wpadł do pokoju i wyciągnął się jak długi na marmurowej posadzce hotelu Villa-cessni. Harlow bez słowa pochylił się i złapał chłopaka za czarne kręcone włosy, stawiając go na nogi. Rory nic nie powiedział, jedynie z głębi serca wydał przeszywający krzyk bólu. Harlow chwycił chłopaka za ucho i - wciąż milcząc - zaprowadził go korytarzem do pokoju Macalpine'a. Zapukał do drzwi i wszedł do środka, wciągając Rory'ego za sobą. Po zrozpaczonej twarzy chłopca płynęły łzy bólu. Leżący na łóżku Macalpine uniósł się na łokciu. Oburzenie szefa Coronado z powodu tak okrutnego traktowania jego syna przewyższał jedynie fakt, że to Harlow tak go traktował. - Wiem, że nie jestem w Coronado w specjalnych łaskach - odezwał się Harlow. - Wiem też, że to pański syn. Ale jeżeli jeszcze raz złapię tego szczeniaka, jak podsłuchuje pod moimi drzwiami, to naprawdę zdrowo mu przyłożę. Macalpine spojrzał na Harlowa, na swojego syna, i z powrotem na kierowcę. - Nie do wiary. Zupełnie nie do wiary. - W jego matowym głosie nie było ani cienia przekonania. - Nie interesuje mnie, czy pan mi wierzy, czy nie. - Harlow nieco się uspokoił, a kamienna maska wróciła na jego twarz. - Ale wiem, że uwierzy pan Alexisowi Dunnetowi. Niech go pan spyta. Byłem właśnie u niego w pokoju, kiedy chyba zbyt nieoczekiwanie dla naszego przyjaciela otworzyłem drzwi. Tak się do nich przyciskał, że poleciał na podłogę. Pomogłem mu wstać. Za włosy. Dlatego płacze. Macalpine popatrzył na syna w niezbyt ojcowski sposób. - Czy to prawda? Rory przetarł rękawem oczy, spoglądając posępnie na czubki butów i przezornie nic nie mówiąc. - Zostaw go mnie, Johnny. - Macalpine nie sprawiał wrażenia kogoś szczególnie rozgniewanego czy zmartwionego, po prostu był wymęczony. - Przepraszam, jeśli odniosłeś wrażenie, że wątpię w twoje słowa. Nie wątpię. Harlow skinął głową, wrócił do pokoju Dunneta i zamknął drzwi na klucz. Następnie, pod bacznym spojrzeniem dziennikarza, zaczął starannie przeszukiwać pokój. Po kilku minutach wyraźnie niezadowolony wszedł do łazienki, odkręcił wodę pod prysznicem i wrócił do pokoju, zostawiając szeroko otwarte drzwi. Nawet najbardziej czuły mikrofon ma kłopoty z czystym wyłapaniem głosu ludzkiego przez szum płynącej wody. Harlow bez zwłoki przeszukał ubranie, które Dunnet miał na sobie w chwili napadu. Odłożył je i spojrzał na porwaną koszulę dziennikarza i biały ślad, pozostawiony na jego opalonym nadgarstku przez pasek od zegarka. - Nie przyszło ci czasem do głowy, Alexis, że twoja działalność wzbudza w pewnych kręgach niezadowolenie i że ktoś cię próbuje zastraszyć? - Zabawne. Zabawne jak jasna cholera. - Dunnet, co zrozumiałe, mówił tak ochryple i niewyraźnie, że w jego przypadku stosowanie jakiegokolwiek zabezpieczenia przed podsłuchem było całkowicie zbyteczne. - To dlaczego mnie nie zastraszyli nieodwracalnie? - Tylko głupiec zabija bez potrzeby. A to nie byli głupcy. Choć z drugiej strony kto wie, co jeszcze może się zdarzyć? No proszę. Portfel, drobne, zegarek, spinki, nawet twoje pół tuzina długopisów i kluczyki do samochodu... wszystko zniknęło. Wygląda to na robotę zawodowców, nie sądzisz? - Idź do diabła. - Dunnet splunął krwią w chusteczkę. - Najważniejsze, że kaseta zniknęła. Harlow zawahał się i chrząknął nieśmiało. - Powiedzmy, że zniknęła jakaś kaseta. Jedyną względnie całą częścią twarzy Dunneta było jego prawe, podbite oko. Po chwili zaskoczenia dziennikarz skorzystał z tego, łypiąc na Harlowa podejrzliwie. - O czym ty gadasz, do ciężkiej cholery? Johnny wpatrywał się w przestrzeń. - Jak by ci to powiedzieć, Alexis, przykro mi trochę z tego powodu, ale kaseta, o którą chodzi, znajduje się w hotelowym sejfie. Ta, którą mają teraz nasi przyjaciele - ta, którą ci dałem - to była tylko przynęta. Dunnet, którego nieliczne widoczne skrawki twarzy spurpurowiały ze złości, spróbował usiąść, lecz Harlow łagodnie acz stanowczo ułożył go z powrotem. - No, no, Alexis - zaprotestował. - Tylko sobie nie zrób krzywdy. Następnej. Mieli na mnie oko, więc musiałem oczyścić się z podejrzeń, bo byłbym skończony. Bóg mi świadkiem, że nie przypuszczałem, że cię spotka coś takiego