Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Przed postawieniem maszynie zadania, wszystkie liczby przekształca się w kod za pomocą zer i jedynek. Maszyna elektronowa dodaje, odejmuje, mnoży i dzieli liczby, wyrażone przez impulsy elektryczne. Jedynka oznacza, że impuls jest, zero, że impulsu nie ma, rok zajmowałem się studiami i konstrukcją maszyn przekładowych. Dodać należy, że zbudowanie takich maszyn przez samych tylko matematyków i konstruktorów było zupełnie niemożliwe. Wielką pomoc okazali nam lingwiści, którzy pomogli w zestawieniu prawideł ortograficznych i gramatycznych, nadających się do przekształcenia w kody i umieszczenia w doskonałej pamięci maszyny w charakterze programu działania. Nie będę opowiadał o trudnościach, które musieliśmy przezwyciężyć. Powiem tylko, że w końcu udało nam się skonstruować maszynę elektronową, która tłumaczyła rosyjskie artykuły i książki dowolnej treści na angielski, francuski, niemiecki i chiński język. Przekład był wykonywany z taką szybkością, z jaką drukowało się tekst rosyjski na specjalnej maszynie do pisania. Maszyna ta równocześnie wypracowywała niezbędny do tłumaczeń kod. Podczas pracy nad udoskonalaniem jednej z maszyn do tłumaczenia zachorowałem i spędziłem około trzech miesięcy w szpitalu. W czasie wojny dowodziłem stacją radarową i zostałem kontuzjowany podczas nalotu niemieckiego. Doznałem ciężkiego wstrząsu mózgu co dawało, a i teraz daje o sobie znać. Więc właśnie wtedy, gdy pracowałem nad nowym typem elektrostatycznej pamięci maszyn elektronowych, z moją własną pamięcią zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Wie pan, zdarzało mi się tak: widzę człowieka, którego dobrze znam, i nie mogę sobie przypomnieć, jak się nazywa. Leży przede mną jakiś przedmiot, a ja zapomniałem jego nazwy. Przeczytam jakiś dobrze mi znany wyraz i nie wiem, co on oznacza. Teraz mi się to również zdarza, ale nie tak często… A wtenczas przybrało to niemal katastrofatalne rozmiary. Pewnego razu był mi potrzebny ołówek. Zawołałem laborantkę i mówię jej: „Niech mi pani przyniesie to… no to, czym się pisze”. Laborantka uśmiechnęła się i przyniosła mi pióro. „Nie — mówię — potrzebne mi jest co innego”. „Inne pióro?” — „Nie — powiadam — co innego, to, czym się pisze”. Sam się przeląkłem tego bredzenia i widocznie ją również wystraszyłem. Wyszła na korytarz i powiedziała głośno do jednego inżyniera: „Niech pan prędko tam wejdzie i zobaczy, co się stało z panem Eugeniuszem. Zdaje mi się, że mówi od rzeczy”. Wszedł inżynier. Stoję przed nim i nie wiem, kto to taki, chociaż pracowałem z nim już od trzech lat. „Oj, przyjacielu, myślę, że się przepracowałeś — rzekł do mnie. — Posiedź chwilę spokojnie, zaraz wrócę”. Wrócił z lekarzem i dwoma młodymi współpracownikami instytutu, wyprowadzili mię z pokoju, wsadzili do samochodu i zawieźli do kliniki. W klinice zapoznałem się z jednym z najwybitniejszych neuropatologów w naszym kraju, profesorem Wiktorem Zaleskim. Wymieniam go dlatego, że ta znajomość wywarła wielki wpływ na moje dalsze losy. W szpitalu doktor Zaleski badał mię długo, osłuchał, ostukał, walił młoteczkiem w kolana, wodził ołówkiem po plecach, potem poklepał po ramieniu i powiedział: „To nic, to przejdzie. Ma pan…” — i wymienił jakąś nazwę po łacinie. Leczenie polegało na codziennych spacerach, chłodnych kąpielach i środkach nasennych przed nocą. Dostawałem luminal lub nembutal, zasypiałem i rano budziłem się jak z głębokiego omdlenia. Stopniowo pamięć zaczęła mi wracać. Pewnego razu zapytałem doktora Zaleskiego, po co dają mi środki nasenne. „Podczas snu, mój drogi, wszystkie siły organizmu koncentrują się, aby naprawić naruszone w pańskim układzie połączenia nerwowe”. Na te słowa zapytałem: „Doktorze! O jakich połączeniach pan mówi?” — „O tych, które przekazują do mózgu wszystkie pańskie doznania. Pan jest, o ile się nie mylę, specjalistą w dziedzinie radiotechniki? Więc pański system nerwowy jest, mówiąc z grubsza, nader skomplikowanym schematem radiotechnicznym, w którym zostały uszkodzone niektóre przewodniki”. Pamiętam, że po tej rozmowie długo nie mogłem zasnąć mimo środków nasennych. Podczas następnego obchodu poprosiłem Zaleskiego, aby mi dał coś do przeczytania o połączeniach nerwowych w żywym organizmie. Doktor przyniósł mi książkę akademika Pawiowa „O pracy półkul mózgowych”. Dosłownie połknąłem to dzieło. Wie pan dlaczego? Bo znalazłem w niej to, czego dawno szukałem: zasady budowy nowych, bardziej udoskonalonych maszyn elektronowych. Zrozumiałem, że w tym celu należy dążyć do naśladowania struktury systemu nerwowego człowieka, struktury jego mózgu. Mimo to, że miałem surowo zakazane zajmowanie się poważną pracą umysłową, udało mi się przeczytać kilka książek i czasopism poświęconych różnym zagadnieniom działania układu nerwowego i mózgu