Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Stój - zawołał Adam do woźnicy. - Musimy jej pomóc. - A po co? - rzekł zuchwale chłopak i zaczął popędzać półtora konia. - Mówię ci: stój! - wołał Adam i ułapił chłopca za kołnierz. - Wojtek, pobiegnij no do tej panienki, bo ja muszę trzymać tego ananasa, aby nie uciekł. Wojtek wyskoczył z bryczki wspaniałym skokiem i szybko zbliżył się do nieszczęścia z rozpaczą, licząc konia jako nieszczęście a panienkę jako rozpacz. Zerwał czapeczkę z głowy i zarumieniwszy się, mówił szybko: - Przepraszam panią... Panią musiało spotkać coś złego... Może panią pod- wieźć na bryczce, a konia uwiążemy z tyłu. Bardzo uprzejmie prosimy panią! Panienka zatrzymała się i spojrzała na niego z prześlicznym uśmiechem. - Ależ ładna! - krzyknęła dusza Wojtka. - Serdecznie panu dziękuję - rzekła panienka. - Głos jak miód! - pomyślał Wojtek. - Zleciałam z tej bestii i muszę teraz drałować ze dwa kilometry. A dokąd panowie jadą? - Niedaleko... Do Głodowiec - Do Głodowiec? - krzyknęła panienka dziwnym głosem. Obejrzała się szybko i obrzuciwszy wzrokiem stojący opodal wehikuł i dwa niedopasowane bachmaty spytała zmienionym głosem: - Kto to jedzie? - Nowy dziedzic... - odparł zdumiony Wojtek. - I mój ojciec. - A pan kto taki? - Przyjaciel nowego dziedzica. - Więc jedźcie do diabła, słyszy pan? I nowy dziedzic, i jego przyjaciel! - Ależ proszę pani... - jąkał się Wojtek. - Przecie my chcieliśmy... - Wynoś się! - krzyknęła panienka odebrawszy mu godność "pana". Ponieważ Wojtek wpadł w stan odrętwienia, który nauka określa terminem "zbałwaniał" i zdawało się, że nie może pojąć nagłego napadu furii w isto- cie żeńskiego rodzaju, które zazwyczaj odznaczają się łagodnością pełną słodyczy, wobec tego panienka usiłowała użyć środków gwałtownych. Podniosła szpicrutę na wysokość szlachetnej głowy Wojtka, a ponure to narzędzie złoś- ci poczęło drgać jak wąż gotujący się do skoku. - Ho, ho! - ozwał się głos w oddali. - To tata... - pomyślał oburzony Wojtek. - Jeżeli ona mnie uderzy, tata chwyci za pałę i będzie nieszczęście. - Wynoś się głupcze! - wołała słodka istota, kwiat ziemi zmieniony w pa- rzącą pokrzywę... - I biegnij prędko, bo wam konie pozdychają. Tego było już za wiele. Dusza Wojtka zjeżyła się ostro; stanęła dęba koń- ską modą, lecz żaden ze znajdujących się na miejscu akcji dwóch i pół koni nie uczyniłby tego zgrabniej. Cofnął się przezornie zwyczajem wojowników łączących w sercu odwagę lwa z chytrością lisa i zakrzyknął: - Nasze konie mają przynajmniej po cztery nogi, a "twój" ma trzy! A gdy- byś sama nie była kobietą, inaczej bym się z "tobą" rozprawił. Słowa "twój" i "tobą" wypowiadał z trudnością, jak gdyby połykał cierń. Było mu niezmiernie przykro, że sponiewierano jego rycerską grzeczność; nie tylko sponiewierano, lecz chciano znieważyć szpicrutą. - Ma dość! - pomyślał z goryczą. Panienka przypominała w tej chwili wojownika, któremu wszystką broń z drżącej wytrącono ręki, więc łapczywym wzrokiem szukała dokoła siebie ka- mienia, cegły lub innego przedmiotu odznaczającego się ciężarem. Usta jej drżały tak nieznośnie, że nie mogła przez nie przepchnąć jakiegoś zabójcze- go słowa, a mogła go dosięgnąć jedynie słowem, gdyż cofnął się przezornie. Zmogła się wreszcie po długiej operacji i wykrzyknęła: - Bałwan! Zwinnym ruchem wiewiórki skoczyła na siodło i nie zważając na chromanie konia, podcięła go szpicrutą kierując go równocześnie w stronę pola. Zdu- miona szkapa przelazła na trzech nogach przez przydrożny rów i podpierając się umiejętnie chorą nogą pobiegła. Wojtek stał bez ruchu, patrząc przez chwilę za tym dziwnym stworzeniem damskiego rodzaju. Chociaż dziewczyna nie oddaliła się zbytnio, obraz jej nagle zatarł się w jego oczach. Oczy Wojtka były wilgotne. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mu się coś podobnego. Na dziewczęta patrzył zawsze z po- dziwem i rzewną tkliwością; zawsze mu się zdawało, że są one kwiatami stro- jącymi szarość życia. Na dziewczęcych twarzyczkach widział zawsze albo we- soły uśmiech malowany słonecznym promieniem, albo cichutki, blady smutek, co mgiełką, ledwie widną, snuł się na niebieskich oczach. Skąd się wzięła taka, co go chciała sprać szpicrutą? I dlaczego? Za co? Co jej złego uczy- nił? Ofiarował jej pomoc, ozłoconą uśmiechem i miękkim, dobrym słowem. Za to został nazwany głupcem i bałwanem i odesłany ze swoją pomocą do diabła. I nie tylko on sam, ale i Adaś, o którym nigdy nie słyszała i nie widziała nigdy, bo z tej odległości trudno go było dojrzeć dokładnie. Niepojęte! Zgoła niepojęte... Coś ścisnęło jego serce tak mocno, że poczuł w nim ból. Oczy jego napełniły się łzami... Otarł je szybko, bo posłyszał natarczywe wołanie. To Adaś wołał niespoko- jnym głosem. Wojtek zaczął iść powoli ku bryczce. Sprawiał takie wrażenie, jak gdyby powracał z pogrzebu, pochowawszy jedno piękne złudzenie. Szedł z głową opu- szczoną na piersi. - Co się tam stało? - zapytał Adaś niespokojnie. - Kto to był? - Naczynie złości... - odrzekł Wojtek niechętnie. - Obraziłeś ją? - Ja? - krzyknął Wojtek ze zdumieniem. - Kobietę? - A dlaczegóż podniosła szpicrutę? - Szpicrutę podnosi się w wiadomym celu. Wątpię o tym, czy mnie chciała pogłaskać - mówił Wojtek udając ton wesoły. - Chciała cię uderzyć? - krzyknął Adaś ze zgrozą. - Coś w tym rodzaju... Tata, niech tata tak na mnie nie patrzy... Nic się nie stało... Panienka zleciała z konia i musiała upaść na rozum... Dziwna panienka... - Czego ten się śmieje? - zawołał Adaś wskazując chłopaka na koźle. Wszyscy spojrzeli z żywym zaciekawieniem na władcę półtora konia. -Młodzian uśmiechał się złośliwie i wycedził. - Wiadomo, gadzina... - Jedźmy! - rzekł Wojtek. - Stało się i nie ma o czym mówić. A ty, boża kreaturo, przestań się śmiać, bo nie ma z czego. Zdawało się im, że promienisty dzień spochmurniał, jak gdyby czad spadł na świetny kryształ. Szkapa na trzech nogach i panienka bez serca przepadły za lasem, zresztą nikt nie patrzył w tamtą stronę. Starego Kropkę sen odle- ciał, chłopcy zaś spoglądali w mroczność własnych serc. Zajście było niemi- łe i jakoby złowróżbne. Źle jest, skoro czarny kot przebiegnie drogę, zna- cznie jest gorzej, jeśli to uczyni czarna dziewczyna prychająca jak koncer- towy zespół kotów. - Kto to może być? - szepnął Adaś. - Ktoś z okolicy - również szeptem odpowiedział zadumany Wojtek. - Ten małpiszon, poganiający konie, musi ją znać, ale nie należy go o to pytać. Wyobraź sobie, że w pierwszej chwili uśmiechnęła się, bardzo ładnie się uś- miechnęła