Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Tak, tak — poparł go Stannard — nie trzeba niczego przyspieszać. Może nie wszystko się jeszcze skończyło... A dopóki Jack-sonville będzie pod wpływem Texara, mamy powody do obaw... — Dlatego też będę postępował ostrożnie — odrzekł Burbank. — Perry, dopilnuje pan, żeby nieco przed świtem łódź była przygotowana. Wystarczy mi jeden człowiek, aby dopłynąć... Bolesny krzyk, rozpaczliwe wezwanie przerwało raptem Burbankowi. Krzyk dobiegał z tej części parku, której trawniki rozciągały się przed domem. Zaraz po nim rozległy się słowa: — Ojcze!... Ojcze!... — To głos mojej córki! — zawołał Stannard. — Ach! znowu jakieś nieszczęście!... — rzekł na to Burbank. I otwarłszy drzwi, wszyscy wybiegli na zewnątrz. Kilka kroków dalej stała Alicja obok leżącej na ziemi pani Burbank. Nie było przy nich Dy ani Zermy. — Gdzie Dy? — zawołał Burbank. Na dźwięk jego głosu podniosła się pani Burbank. Nie mogła mówić... Wyciągnęła dłoń w kierunku rzeki. — Porwane!... Porwane!... — To Texar!... — dodała Alicja. Po czym upadła obok pani Burbank.   ROZDZIAŁ XII SZEŚĆ NASTĘPNYCH DNI   Kiedy pani Burbank i Alicja weszły w tunel prowadzący do zatoczki Marino na Saint Johns, Zerma szła przed nimi. Jedną ręką trzymała dziewczynkę, w drugiej niosła latarkę, której słaby blask oświatlał im drogę. Znalazłszy się na końcu tunelu, Zerma poprosiła panią Burbank, żeby zaczekała. Chciała się upewnić, czy łódź i dwaj Murzyni, mający je zawieźć do Cedrowej Skały, są na miejscu. Otwarłszy drzwi w końcu korytarza, poszła w kierunku rzeki. Minęła minuta — ledwie jedna minuta — odkąd pani Burbank i Alicja niecierpliwie czekały na powrót Zermy, kiedy Alicja spostrzegła, że nie ma przy nich małej Dy. — Dy!... Dy!...— zawołała pani Burbank, nie zważając, że może zdradzić swoją obecność w tym miejscu. Dziewczynka nie odpowiedziała. Przyzwyczajona zawsze chodzić za Zermą, wyszła za nią z tunelu od strony zatoki niepostrzeżenie dla matki. Nagle rozległy się jęki. Przeczuwając jakieś nowe niebezpieczeństwo, nie zastanawiając się nawet, czy im samym nie zagraża, pani Burbank i Alicja wybiegły na brzeg rzeki, a skoro się tam znalazły, ujrzały tylko znikającą w ciemnościach łódź. — Ratunku!... Ratunku!... To Texar!... —krzyknęła Zerma. — Texar!... Texar!... — zawołała z kolei Alicja. I ręką wskazała Hiszpana oświetlonego blaskiem pożarów płonących na plantacji, stojącego na rufie łodzi, która wkrótce zniknęła. Potem wszystko ucichło. Dwaj Murzyni, zamordowani, leżeli na ziemi. Wtedy pani Burbank, przerażona, pobiegła brzegiem nawołując córeczkę, a za nią Alicja, która nie mogła jej powstrzymać. Żaden krzyk nie odpowiedział na jej wołanie. Łódź zniknęła, gdyż albo ciemność kryła ją przed wzrokiem, albo przepłynęła już rzekę i przybiła do lądu gdzieś na lewym brzegu. Godzinę trwały bezowocne poszukiwania. Wreszcie pani Burbank, u kresu sił, padła na brzegu. Wtedy Alicja, wytężając siły, zdołała postawić nieszczęsną matkę, podtrzymać ją, niemal ponieść. Z dala, od Castle House, dochodziła strzelanina, a niekiedy straszliwe wycie oblegającej dom bandy. Jednakże musiały tam wrócić! Musiały próbować powrotu do domu przejściem podziemnym, poradzić sobie z otwarciem drzwi, które wiodły do podziemnych schodów. A gdy już tam się znajdą, to czy obrońcy usłyszą Alicję od środka? Dziewczyna prowadziła panią Burbank, nieświadomą tego, co się z nią dzieje. Wracając wzdłuż brzegu, musiały się niejednokrotnie zatrzymywać. W każdej chwili mogły natrafić na jedną z grup pustoszących plantację. Może lepiej doczekać dnia? Ale jakże na tym brzegu udzielić pani Burbank pomocy, której potrzebowała natychmiast? Toteż Alicja postanowiła za wszelką cenę dotrzeć do Castle House. Ponieważ jednak droga wzdłuż załomów rzeki była znacznie dłuższa, doszła do wniosku, iż lepiej będzie pójść na przełaj przez łąki, kierując się na płonące chaty murzyńskie. Tak też uczyniła i dotarły w pobliże domu. I tam pani Burbank legła bez ruchu obok Alicji, która sama nie mogła się już utrzymać na nogach. Oddział milicji, a wraz z nim banda łupieżców, poniechawszy ataku, był już wtedy daleko od domu. Nie rozlegał się żaden więcej krzyk, ani na zewnątrz, ani wewnątrz. Alicja pomyślała, że napastnicy, zdobywszy Castle House, opuścili je, nie zostawiając przy życiu jednego nawet obrońcy. Ogarnął ją wtedy okrutny strach i upadła wyczerpana, a z ust jej wyrwał się ostatni jęk, ostatnie wezwanie. Zostało ono usłyszane. James Burbank z przyjaciółmi wybiegli z domu. Teraz wiedzieli już o wszystkim, co się wydarzyło w zatoce Marino. Jakie znaczenie miało to, że bandyci odstąpili? Jakiej wartości był fakt, że nie musieli się już obawiać, iż wpadną w ich ręce? Uderzyło w nich straszliwe nieszczęście. Mała Dy była w mocy Texara! To właśnie Alicja opowiedziała im głosem przerywanym łkaniem. To usłyszała pani Burbank, gdy przyszła do siebie, i zalała się łzami. Tego dowiedzieli się James Burbank, Stannard, Carrol, Perry i kilku innych obrońców. Biedne dziecko porwane, uwiezione nie wiadomo dokąd, w rękach hajokrutniejszego wroga swego ojca!... Czy mogło być coś gorszego i czy było możliwe, żeby w przyszłości jeszcze większa boleść dotknęła tę rodzinę? Wszystkich przybił ten ostatni cios. Gdy panią Burbank przeniesiono do jej pokoju i położono do łóżka, Alicja została przy niej. Na dole w holu James Burbank z przyjaciółmi rozważali, co należy począć, by odnaleźć Dy, by wyrwać ją i Zermę z rąk Texara. Wierna Mulatka będzie niewątpliwie próbowała bronić dziewczynki aż do śmierci! Uwięziona jednak przez nędznika ziejącego nienawiścią, czy nie przypłaci życiem zeznań, jakie przeciw niemu kiedyś złożyła? James Burbank wyrzucał sobie, że zmusił żonę do opuszczenia Castle House, że przygotował jej sposób ucieczki, która tak źle się zakończyła