Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jednakże bada się to tylko, jak on przedstawia, ale nie, co on właściwie przedstawia. Owo c o już do lingwistyki nie należy: to jest świat znaczeń przedmiotowych i myślowych. Otóż filtr, który w pole widzenia lingwisty wpuszcza tylko takie artykulacje, jakie należą do językowych, jako uporządkowane zgodnie z regułami języka, ten filtr nie znajduje się w „lingwistycznym polu widzenia”. Ten filtr — to wszystkie procesy, które najpierw w diachronii język uporządkowały, a potem go urzeczywistniają w każdym mówiącym człowieku w jego lokalnej synchronii artykulacyjnej. Gdyż lingwistyka nie wyjaśnia nam, skąd się biorą reguły języka, a tylko — jakie one są. Lingwistyka jest jak badanie skoczków, które wykrywa kinematykę, dynamikę postaw cielesnych, ale nie zajmuje się w ogóle tym, dlaczego ludzie skaczą (tj. po co oni to robią, w sensie kulturowym oczywiście, a nie neuralno–motorycznym). Ruchy skoczka podlegają określonym prawidłowościom mechanicznym i te bada się najpierw; podlegają też określonym prawidłowościom fizjologicznym, jako neuralno–mięśniowym i wtedy można dojść nawet psychicznych nastawień, jako nadających skokowi maksimum sprawności, jako koncentrujących skutecznie ludzki wysiłek. Lecz nigdy z tego badania nie wyniknie, czemu, po co ludzie skaczą np. na zawodach sportowych. Lingwista jest w takiej szczególnej sytuacji, że porządek, który ma badać świadomie i z rozmysłem, potrafi sam generować nieświadomie, bo przecież ludzie umieją mówić, nie znając reguł języka. Jest to właśnie ta okoliczność, która czyni jego sytuację ,,pojedyncza”. Reguły, wykryte przez lingwistę, są całkiem pewne, są to prawdziwie te reguły, jakim język systemowo podlega. Reguły te są jednak poznawalne tylko poprzez wstępne rozumienie jeżyka, takie jakie stanowi „nieuczoną” umiejętność wszystkich ludzi mówiących. Każdy człowiek normalny potrafi (nie samotnie, zapewne) „zrobić dziecko”. Biologia dąży do tego, by mogła kiedyś — ewentualnie — „zrobić dziecko” czy też inny organizm — „sama”, tj. poznawszy dokładnie budowę genotypu jajowego. Otóż to jest w zasadzie możliwe — jeżeli pozna się strukturę genotypu informacyjną oraz własności substratu jaja — fizykochemiczne. Sama struktura informacyjna (mówiliśmy o tym) — to jeszcze mało; ten program maksimum jest w zasadzie realizowalny dlatego, ponieważ artykulacja genowa to takie „słowo”, które się w odpowiednich warunkach „samo” w „ciało obraca”. Natomiast struktura języka odnosi się do „substratu”. jakim jest świat cały. doznawany i „przerabiany” przez człowieka: pełnię systemową, jak złączenie tego, co formalnie wykrywane, i tego, co jest znaczeniami, daje dopiero sprzęgnięcie struktury informacyjnej z „fizycznymi własnościami substratu—świata”. Lecz na „podsemantycznych”, „niedosemantycznych” poziomach języka panuje owa „pojedynczość”, która umożliwia formalne roboty lingwistyczne. Sytuacja owej „pojedynczości” zaprzepaszcza się — w stopniu niejednakowym — w miarę tego, jak wykraczamy poza sferę lingwistyki i oddalamy się od niej. Język służy komunikacji i niczemu ponadto. Lecz już funkcje takich systemów, które nie są językowe, a działają w kulturze informacyjnie, np. jako tej kultury „cyrkulacja matrymonialna” albo „krążenie dóbr”, nie służą wyłącznie komunikacyjnym celom. Teoria informacji dostarcza ostrych struktur modelowych i dlatego można owe zjawiska badać metodą przypominająca metody strukturalnej lingwistyki, ale o tyle tylko, o ile są to naprawdę komunikacyjne zjawiska. Lecz jeżeli pewien fenomen społeczny należy do wielu różnych systemów komunikacyjnych naraz i nie da się przez to uczynić izolatem, metoda będzie bezsilna. Otóż, na szczęście dla antropologii strukturalnej. nie ma właściwie takich kulturowych zjawisk, które choć w potencji nie byłyby służkami funkcji komunikacyjnej. Gdyż i kulinaria wyznaczają pewien „system informacyjny”, jak na to zwrócił uwagę Lévi–Strauss. Jeść w obrębie pewnej kultury homary i popijać je szampanem to nie tylko mi i? ć przyjemność gastronomiczną, ale to także — włączać owe potrawy (a raczej ich spożywanie) w obieg informacyjny, ponieważ tak jadać to „coś znaczy”. Można też (o tym pisał R. Barthes) badać jako zjawisko informacyjne — modę. Jednakże ani ożenek, ani zjedzenie obiadu, ani nabycie mini–spódniczki — nie są to operacje dokonywane na jednostkach jakiegoś „czystego informacyjnie” kodu. Nie wyodrębniają się przeto w system ani pojedynczo, ani porządnie zamknięty; ogólnie mówiąc — im bardziej homogeniczna jest kultura i im bardziej są przez to zdeterminowane jednoznacznie w niej określone przebiegi (matrymonialne inicjacyjne, gastronomiczne itd. — tym większe ma pole do popisu metoda antropologii strukturalnej. Tu też od razu, choć przedwcześnie, wyjaśnimy, dlaczego jest zasadniczo możliwe modelowanie wielkich procesów całościowych typu kulturogenezy na materiale izolowanych grup pierwotnych, a nie jest możliwe metodologicznie na materiale takich społecznych grup. jakie zna współczesność. Otóż wszędzie tam. gdzie istnieją zarówno uregulowane ze względną jednoznacznością zjawiska (np. matrymonialne), a zarazem — gdzie powszechnik interpretacyjny tych zjawisk jest tylko jeden, metoda daje się stosować. Krajowcy wykonują pewne praktyki nie tylko instrumentalne i wyjaśniają antropologowi, czemu to robią właśnie: nie jest tak, żeby istniały w tej kulturze „szkoły”, z których każda ma na podorędziu „własny mit” jako „własną teorię”, tj. Interpretację realnych zachowań. Jedynemu zasadniczo systemowi czynności odpowiada tam. prawie że z jednoznacznością wzajemną, jeden system eksplikacji