Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Jednak kolejne zdjęcie wyglądało już inaczej. Zaintrygowanie obecnych wzrosło. – Teraz będzie krótki film – zapowiedział dyrektor CIA. – Tak, jak rejestrowały to kamery naszego satelity. Pojawiła się lecąca w górę rakieta, zaś w lewym górnym rogu widniały dane dotyczące jej szacunkowej prędkości i wysokości. Krótko po przekroczeniu wysokości trzech kilometrów pojazd nagle eksplodował bez żadnej widocznej przyczyny, zmieniając się w kulę ognia, dymu i rozżarzonych szczątków. Castleford wyłączył projektor i wyjął dysk z czytnika; światła ponownie rozbłysły jaśniej. Doszedł do swojego krzesła i oparł się o nie z tyłu. – Proszę państwa – powiedział. – Mamy wrażenie, iż Chiny mają poważne problemy z jakimś nowym projektem. A nie była to pierwsza nieudana próba; pół roku przed tą, którą przed chwilą widzieliście, miała miejsce poprzednia, której co prawda nie mieliśmy szczęścia zarejestrować, ale o której poinformował nas wywiad brytyjski w 134 ramach współpracy. Tamta próba podobno nie dość, że również zakończyła się katastrofą testowanej rakiety, ponadto doprowadziła do śmierci przynajmniej części zespołu kontrolującego i obserwującego jej start. A wiedzą może panowie, iż w takim zespole można znaleźć przede wszystkim ludzi, którzy wcześniej projektowali cały ten interes. Przynajmniej tak jest u nas, a nie sądzę, aby u Chińczyków było inaczej. Czyli po tej pierwszej katastrofie Chińczycy stracili najprawdopodobniej swoich najcenniejszych i najbardziej doświadczonych specjalistów w dziedzinie projektowania rakiet i pocisków… To są na razie nasze pierwsze wnioski, przygotowane w dużym pośpiechu – zastrzegł, obchodząc krzesło dookoła i siadając na nim – i być może w trakcie dalszych prac wyjdzie na jaw coś nowego, co skieruje naszą uwagę w inną stronę, ale na razie wygląda to obiecująco. Tyle z mojej strony. Podziękował skinieniem głowy za uwagę i rozsiadł się wygodnie, pijąc wodę ze szklanki. Prezydent spojrzał po zebranych i westchnął głęboko. – W chwili obecnej naszym celem chyba winno być ustalenie planu działania w obecnej sytuacji – powiedział zmęczonym głosem. – Powinniśmy jakoś zareagować na to wszystko. Oczywiście z podjęciem wszelkich bardziej stanowczych kroków wobec kogokolwiek musimy wstrzymać się aż do momentu zakończenia prac ekip pracujących przy zniszczonym ośrodku, jednak pewne przygotowania można i należy zacząć czynić od zaraz. Jakieś propozycje? Spojrzał przy tym wyczekująco na dyrektora CIA, jednak ten gestem dłoni dał do zrozumienia, iż chciałby najpierw wysłuchać opinii innych. Sekretarz stanu w zamyśleniu spoglądał po obecnych. – Oni porywają jedynie znanych naukowców, nieprawdaż? – zaczął powoli, opierając się wygodniej o wysokie oparcie skórzanego fotela. – I to specjalistów w ściśle określonych dziedzinach, to chyba jasne. Mam pytanie: czy są w naszym kraju inni specjaliści, czy to mikrobiolodzy, czy też fachowcy od silników rakietowych, którzy są 135 lepsi od tych, których już straciliśmy, a przy tym… trudniej osiągalni? – Co pan ma na myśli? – spytał w napięciu szef CIA, pochylając się nieświadomie do przodu. – Chodzi mi o to, czy są takie znakomitości, które na przykład pracują przy jakichś ściśle tajnych projektach, i w związku z tym pozostają pod nieustannym nadzorem i ochroną naszych odpowiednich służb – sprecyzował sekretarz stanu. – Inaczej mówiąc tacy ludzie, których uprowadzenie przez kogokolwiek było do tej pory wręcz niemożliwe. W ciszy, jaka zapadła, pozostali patrzyli na Barnesa z rosnącym zaintrygowaniem. – Zapewne są tacy specjaliści – odparł wreszcie Castleford z pewnym wahaniem. – Jeśli dobrze rozumiem, do czego pan zmierza, to proponuje pan wystawienie takiego naukowca niejako na przynętę? – Mniej więcej – uśmiechnął się zimno Barnes. – Choć sądzę, iż rzeczywiste wystawienie cenionego specjalisty na takie zagrożenie byłoby chyba nierozsądne. Myślałem o podstawieniu na jego miejsce sobowtóra, człowieka mającego odgrywać jego rolę. Wyeksponowanie go w takim miejscu, gdzie próba porwania miałaby rzeczywiste szanse powodzenia; przy tym wszystkim zaś osoba samego zainteresowanego powinna być dostatecznie nęcąca dla ewentualnych… porywaczy, nie wiem, jak ich określić inaczej. Panowie, dla nich rzecz musiałaby być naprawdę warta zachodu. Należałoby zainscenizować to wszystko bardzo starannie, i nie zapomnieć o dyskretnym nagłośnieniu całej sprawy, aby wiadomość o kilkudniowym urlopie profesora X dotarła, do wszystkich możliwych zainteresowanych. A potem wystarczy tylko czekać na moment, w którym pułapka się zatrzaśnie… Obecni spojrzeli po sobie, zaś prezydent uniósł brwi z wyraźnym uznaniem. – To mi się podoba – stwierdził już nieco raźniej i zerknął na Castleforda. – Panie dyrektorze, co pan o tym sądzi? – Owszem – zgodził się z nim zapytany, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Kiwnął głową