Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zaproponowałem zatem zawarcie przymierza i wspólny rejs do Pisza. - Przepraszam - chrząknęła Osa i zerknęła na Dankę. - W dalszym ciągu nie wiem, kim pani jest? - Pani Danuta - zacząłem wyjaśniać - szuka w okolicy swojego byłego męża... - Nie lepiej poszukać nowego? - ironizowała Osa. Ale Danka umiała czynić pożytek z buzi i odcięła się Osie z nawiązką. Zapytała słodko i zarazem tajemniczo: - A może już znalazłam? Idąc do cumujących na przystani jachtów, wzięła mnie nawet pod rękę, aby pognębić Osę do reszty. Przed odpłynięciem pomachałem na pożegnanie znajomemu staruszkowi siedzącemu cały czas pod drzewem, ten odmachał mi w zgodzie z naszym nowym rytuałem. Osa wskoczyła na pokład swojego “Magnata”. Ja z Danutą zajęliśmy kokpit mojego “Wehikułu czasu”. Odczepiliśmy linę cumowniczą i zacząłem szybko stawiać żagle ku uciesze Skórki, która szczekała jak najęta. - Kto ostatni - stawia kolację! - krzyknęła Osa i ruszyła na silniku w kierunku południowym. - Zaraz! Nie tak szybko! - wołałem za nią i zwróciłem się do Danki tonem szorstkiego kapitana. - Podaj szota! - Proszę! - Dzięki. Umiesz trzymać ster? - Nie. - To się nauczysz. - Ale... - Bez dyskusji! W końcu, udało nam się opuścić przystań w Nowych Gutach. Oczywiście Danka - laik w dziedzinie żeglarstwa - tylko mi przeszkadzała w rejsie do Pisza. Zanim dotarliśmy na przystań przy hotelu, Osa już na nas czekała. Niestety, nie była sama. Razem z nią czekali na mnie: Antoś, Portoś i Wulgaris. Stali na jachcie Osy, jeden z nich przytrzymywał dziewczynę, podczas gdy ona próbowała się mu wyrwać. W pobliżu nie było ich łajby, więc to dlatego mnie zmylili. Pewnie jakimś cudem wypatrzyli mnie z brzegu albo wybrali się na tę przystań przypadkowo. Zresztą nie miało to teraz znaczenia - byli tutaj i wzięli Osę jako zakładniczkę. Jak na złość, przystań była opustoszała i nie było kogo zawiadomić. - Witamy Pomarańczowego! - zagrzmiał Antoś. - Puśćcie dziewczynę - zwróciłem się do nich. - Nic wam nie zrobiła. Skórka groźnie zaszczekała na nich, ale Muszkieterowie zignorowali psa. - Masz już jedną dziewczynę - zarechotał Portoś. - Nam też coś się należy od życia. Podzielmy się demokratycznie, po równo. Jedna dziewczyna dla ciebie, jedna dla nas. Danka z wyraźną ulgą odetchnęła, Osa wściekle prychnęła. - Mów lepiej, jak zabrałeś z naszej łodzi ster? - zapytał mnie ciekawski Wulgaris. - Chwileczkę! - zaprotestowałem. - Ja miałbym wam coś zabrać? To wy mi coś zabraliście. - Cicho! Mów, kiedy wziąłeś ster?! - Sami go oddaliście - palnąłem bez namysłu. Improwizowałem. - Nie pamiętacie już? Spojrzeli na siebie zdumieni. Nikt nic nie mówił. Kobiety milczały i tylko rzucały nerwowe spojrzenia to na mnie, to na Muszkieterów. - O czym ty gadasz, Pomarańczowy? - ocknął się pierwszy Antoś. - Przyszedłem wczoraj wieczorem do was, byliście na porządnym rauszu, poprosiłem was o zwrot steru i już! - I już?! - Wulgaris o mało co się nie zakrztusił z wrażenia. - Tak bez słowa oddaliśmy ci ster? - Tak. Popatrzyłem na Osę. Westchnęła niepocieszona moim idiotycznym wyjaśnieniem. - Nie wierzę! - złapał się za głowę Wulgaris. - Ludzie! Nie wierzę. Nie oddalibyśmy steru za nic! - To praktycznie jest niemożliwe - dodał Portoś. - To skąd niby miałbym ten ster? Chłopaki, macie dobre serca. - Kto? Że niby my? Dobre serca? - dziwił się Antoś. - A to numer! Te, Portoś słyszysz? My mamy dobre serca. - W mordę, nawet nie wiedziałem - zarechotał tamten. - Kim ty jesteś? - zainteresował się Wulgaris. - Nikim specjalnym. Naprawdę. Portoś mocniej ścisnął Osę, aż ta zajęczała. - No, powiedz im! - syknęła w moją stronę Osa. - O czym? - Że szukasz skarbu. - A ty to nie szukasz? - zdenerwowałem się, choć przecież nie mogłem do końca obwiniać ją o zdradzanie naszych sekretów. - To ty powiedz, czego szukasz i kim jesteś. - O jakim skarbie gadacie? - zaciekawili się Muszkieterowie. - O żadnym - wyjaśniłem. - Żartowaliśmy. Puśćcie dziewczynę. - Ty jesteś jakiś dziwny, koleś - rzekł do mnie Antoś. - Bujasz nas! Nie mogliśmy ci oddać steru. To nie w naszym stylu. Co nie, chłopaki? - Pewnie! - My dobrze siebie znamy. Tak się składa, że nie mamy dobrych serc... - Aj - zapiszczała Osa, którą Portoś mocniej przytrzymał. Skórka mocniej wyszczerzyła zęby na Muszkieterów, więc musiałem uspokoić psa. Pogłaskałem go kilka razy po głowie i dopiero wtedy zrobiłem krok do przodu, jakbym chciał przeskoczyć z pokładu mojej łajby na sąsiednią, na której znajdowali się Muszkieterowie i przetrzymywana przez nich Osa. Jednakże Danka mocniej uchwyciła się mojego rękawa. - Zostań, Pawełku - błagała mnie. - Jeszcze coś ci zrobią. - Pawełku? - westchnęła zła Osa i pokiwała niezadowolona głową. - Co za melodramat. - Tak jest, proszę pani! - krzyknął Wulgaris i mocniej naprężył pierś. - Jesteśmy groźni, nie mamy serca! - Okażcie je teraz - zaproponowałem. - Czy my wyglądamy na mięczaków? Proszę pani - zwrócił się znowu do Danki. - Niech pani sama powie, czy my jesteśmy mięczaki jakieś? - No nie... wy jesteście ci, no... macho! Zaśmieli się z komplementu. - To Trzej Muszkieterowie - dodałem. - A ci byli dobrzy. Mieli dobre serca, choć czasami lubili narozrabiać. Najgorsi byli jednak ludzie kardynała... - Jakiego znowu kardynała, człowieku? Odbiło ci. - Richelieu. - Jaki on oczytany - zapiał z udawanego zachwytu Wulgaris. - Prawie jak ty, Antoś. - Ja? Ano czytało się w młodości. Teraz już z tego wyrosłem