Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Tam, gdzie przełożona była dożywotnia, raczej zwyczaje lub instrukcje wizytatorów niż ustawy zakonne wyznaczały kadencję niższych urzędniczek. Wszędzie zresztą zakonnica, która wykazała szczególny talent do jakiejś funkcji, mogła pełnić ją przez długie lata: na przykład zdolności muzyczne, konieczne dla kantorki, nieraz bardzo zawężały liczbę kandydatek do tego urzędu. Miało to swoje złe strony: kto przywykł patrzeć na życie wspólnoty z punktu widzenia jednego tylko urzędu, ten często może nie mieć zrozumienia dla trudności związanych z innymi. Widzieliśmy już na przykładzie Cecylii Zygmuntowskiej, jak się taka jednostronność mogła skończyć. Niestety niedokładne prowadzenie (lub najczęś- ciej nieprowadzenie) kronik klasztornych sprawia, że trudno dziś powiedzieć, jak często w którym domu urzędy zmieniano. U benedyktynek na ogół to wizytatorzy nalegali na częstsze i regularne zmiany,27 ksieniom zaś, kiedy raz sobie dobrały grono odpowiednich współpracowniczek, na rękę były dłuższe okresy stabilizacji. Niemniej w klasztorze poznańskim, jak wskazuje znana nam już księga inwen- tarzowa poszczególnych urzędów,28 zmiana następowała zwykle co cztery do sześ- ciu lat. Nie lada trzęsieniem ziemi musiało to być, kiedy jak w zabawie w komórki do wynajęcia wszyscy na raz przeskakiwali na inne miejsce, przy czym często trzeba było się uczyć od zera jakiejś nowej posługi czy umiejętności. Oczywiście doskonałość zakonna polegała w tej sprawie na tym, aby każdą taką zmianę i nową funkcję przyjąć bez mrugnięcia okiem i spełniać z całym poświęceniem, dla miłości Boga i dla dobra zgromadzenia. Nie zawsze było to łatwe! 211 Rozdział 29 Obediencja W epoce potrydenckiej nie istniały samodzielne, scentralizowane zakony żeń- skie. Poszczególne klasztory żeńskie albo wchodziły w skład ogólnego, męsko- -żeńskiego zakonu, a tym samym podlegały władzom gałęzi męskiej, albo też były poddane biskupom swoich diecezji, a więc w polskiej praktyce każdy niemal taki klasztor komu innemu. Ta zależność, zwana obediencją, miała już za sobą ciekawą historię. W dużym uproszczeniu tak by ją można streścić: w średnio- wieczu wspólnoty żeńskie starały się o obediencję zakonną, w czasach potrydenc- kich o biskupią. Jak w każdej sprawie, tak i tutaj nie istniało oczywiście roz- wiązanie idealne, a każde z dwu możliwych miało swoje dobre i złe strony. Nowo zakładane klasztory odczuwały zrozumiałą potrzebę formacji w duchu swojego zakonu, toteż zwykle starały się o opiekę mnichów. W dodatku klasztory żeńskie w średniowieczu powstawały na naszych ziemiach na ogół z pewnym opóźnieniem w stosunku do męskich i jest zrozumiałe, że w nich szukały oparcia. Przypomnijmy jednak, ile trudu i zachodów trzeba było, żeby cystersi zgodzili się przyjąć do swego zakonu klasztor trzebnicki! Średniowieczni mnisi w okresach gorliwości wcale nie mieli ochoty obarczać się takim kłopotem, jakim były wspólnoty żeńs- kie: ambicji rządzenia widać nie żywili, a bali się o swoje skupienie. Powstawały więc już i w średniowieczu klasztory żeńskie, które nie mogąc uzyskać obediencji zakonnej, żyły pod biskupią. Jeden jedyny zakon na ziemiach polskich był w śred- niowieczu poddany biskupom z zasady, a nie z konieczności tylko, a mianowicie brygidki: ale to z tej prostej przyczyny, że w tym zakonie ksieni była wyższą władzą od przeora. Poza tym na Pomorzu Wschodnim było kilka wspólnot żeńs- kich, zachowujących regułę benedyktyńską z dodatkiem konstytucji cysterskich lub bez nich, co się zresztą często zmieniało w ciągu wieków i jest trudne do uchwycenia z powodu braku źródeł. Tak było u mniszek toruńskich i chełmińskich; wszystkie inne klasztory podlegały u nas mnichom, kanonikom lub braciom żeb- rzącym - zależnie od reguły. Nie było ich zresztą wiele. Żeński ruch zakonny najżywszy był z początku na Śląsku i na Pomorzu Zachodnim; po odpadnięciu tych ziem i po Reformacji pozostało w granicach Rzeczypospolitej w XVI wieku 19 klasztorów żeńskich, z których tylko 4 (2 brygitańskie i 2 benedyktyńskie) były pod władzą biskupią: mniej niż jedna czwarta ogólnej liczby.1 A i to liczę tu tylko wspólnoty klauzurowe, pomijając luźne wspólnoty tercjarskie. Te ostatnie już wkrótce będą musiały stać się klauzurowymi klasztorami mniszek (tego żądał sobór trydencki od wszystkich wspólnot kobiecych) i gdyby je już teraz dodać do rachunku, klasztory pozostające w obediencji biskupiej okazałyby się mniejszością ledwo zauważalną. Tymczasem właśnie na progu epoki potrydenckiej, w końcu XVI wieku, zaczęło się nagle dążenie wspólnot żeńskich do zmiany obediencji. Zapewne miało to związek z faktem, o którym już wspomniałam: że wspólnoty te często podejmowały dzieło odnowy wcześniej niż męskie, toteż zależność od tych ostatnich mogła je tylko hamować w tym dziele. Myślę jednak, że doszło do głosu także coś więcej: psychiczne usamodzielnienie się kobiet. Być może, iż na Zachodzie ten proces zaszedł już o wiele wcześniej; u nas jednak, gdzie docierały tylko słabe echa średniowiecznego kultu kobiety, trzeba było z tym dłużej poczekać. Proszę zauważyć, że prawie wszystkie nasze święte i błogosławione średniowieczne to księżniczki (a przez to na ogół nie Polki). Zauważono je tylko dzięki ich pozycji społecznej, a świętość osobista grała rolę drugorzędną. Jako kobiety, nie liczyły się nawet pomimo świętości czy powołania: nawet ksienie w swoich klasztorach nie mogły przecież w średniowieczu rządzić samodzielnie, ale poddane były tzw. prepozytowi. Ten urząd zasługuje na chwilę uwagi i na wyjaśnienie. Łacińskie słowo praepositus, oznaczające po prostu przełożonego, szło do nas dwiema drogami: albo spolszczono je wprost z łaciny, i wtedy brzmiało „prepozyt", albo przechodziło najpierw przez niemczyznę: prae- positus - Probst - proboszcz