Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Joe znowu poczuł znużenie. Był już naprawdę śpiący. Wino, tasiemcowe mowy pożegnalne i gorący, ciągnący się w nieskończoność dzień zrobiły swoje. Chwilowe rozbawienie zniknęło. Za oknem, daleko, gdzieś na pasach runwayu, zagrzmiały i przygasły silniki wielkiego samolotu. W poczekalni było cicho. Przyglądając się tłustej, lśniącej twarzy swego natrętnego rozmówcy, Alex nie wiedział jeszcze, że przeznaczenie rozpoczęło nieuchronny marsz, a on sam został już wplątany w zdarzenie najbardziej ponure i zdumiewające spośród tych, z jakimi zetknął się dotąd. Ale Joe Alex nie miał daru czytania przyszłości. Czując, że nie odczepi się od pana Knoxa do chwili, gdy rozkaz z megafonu uniesie ich z krzeseł, postanowił wykorzystać, choćby pobieżnie, jego doświadczenia. Mógł mu się może kiedyś przydać taki człowiek handlujący diamentami w imieniu wielkiego koncernu kopalnianego. - I jeździ pan tak, zupełnie sam, przewożąc z sobą te wszystkie kamienie do zaoferowania? - zapytał udając zaciekawienie, co niezupełnie mu się udało, gdyż ziewnął i zaledwie zdążył zasłonić ręką usta. Ale pan Knox nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wzrok, który utkwił w swym rozmówcy, świadczył wyraźnie, że każde jego zachowanie gotów jest bez wahania uznać za słuszne i jedynie właściwe. W tej chwili był zresztą najwyraźniej przejęty nie tylko osobą rozmówcy, ale i tematem, który był mu najbliższy. - Ach, nie! - odpowiedział z lekkim uśmiechem, jak gdyby chcąc dać do zrozumienia, że pojmuje doskonale tak ogromną nieznajomość spraw dostępnych jedynie wąskiemu kręgowi branżowych specjalistów. - Po pierwsze, nie byłoby to przecież bezpieczne, a raczej, powiedzmy sobie szczerze, byłoby to prowokowaniem opryszków z całego świata, którzy zapewne nie marzą o niczym innym, tylko o jak największej ilości samotnych ludzi, kręcących się z walizeczkami pełnymi surowych diamentów i brylantów po dworcach lotniczych i postojach taksówek. Nikt z nas nie podjąłby się takiego ryzyka. Po drugie, jestem w stanie, nie mając kamieni przy sobie, określić je jak najdokładniej ewentualnemu nabywcy. Między fachowcami nie jest to wcale takie trudne, wystarczy często kilka słów. A zresztą nie wolno bez wielkiego cła protekcyjnego wywozić kamieni wydobytych w naszym kraju: ani oszlifowanych, ani surowych. Mamy największe kopalnie na świecie i nic dziwnego, że rząd nasz pilnuje swoich interesów i także pragnie mieć udział w zyskach. Oczywiście, mam przy sobie dokładnie spisane dane o ciężarze, odcieniu, jakości i innych cechach oferowanych przez nas kamieni. W pewnych wypadkach dysponuję także odlewami gipsowymi i fotografiami. Nie dotyczy to oczywiście kamieni zupełnie wyjątkowych. Jeśli znajdzie się jakiś fenomenalny okaz, goście zjeżdżają tu sami, nie czekając, aż im się go zaoferuje. Wtedy urządzamy aukcję na miejscu. Ale jeśli chodzi o zwykłe wydobycie kopalni, to jest ono duże i stałe. Trzeba oferować je w hurcie firmom jubilerskim i handlarzom, którzy wiedzą, co komu w danej chwili jest potrzebne, a często sami skupują poważne rezerwy kamieni, jeśli przeczuwają hossę. Wszystko także zależy od... Alex, który słuchał go z umiarkowanym zaciekawieniem, błądząc myślami po twarzy oczekującej w Londynie dziewczyny o imieniu Karolina, poznanej niedawno i pozostawionej tak niechętnie, przez chwilę nie pojmował zmiany, jaka nastąpiła nagle w zachowaniu pana Knoxa, który umilkł i znieruchomiał, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w przestrzeń. W oczach tych tyle było zdumienia i prawdziwego zaskoczenia, że Joe mimowolnie odwrócił głowę, żeby odnaleźć przyczynę tej nagłej zmiany. Ale w poczekalni było cicho i spokojnie. Barmanka i kelnerka nadal rozmawiały przy barze. Kraniec sali, w który wpatrywał się pan Knox, był niemal pusty. Siedziała tam jedynie owa nieruchoma dama w średnim wieku, wyprostowana i nie zwracająca najmniejszej uwagi na otoczenie