Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Lacerti sama, niby strwożona, przybiegła do Marynki, zwiastując jej tę smutną wiadomość, iż ona zaledwie mogła wymodlić bardzo skromne pomieszczenie, na przypadek gdyby primadonna zastąpiona być miała. — A wy? — zapytała Marynki — nie staraliżeście się? — Ja dotychczas nie wiedziałam nawet o niczym... Z wielką troskliwością o los przyjaciółki Laura ubolewać zaczęła nad tą jej nieopatrznością, nad zaniedbaniem jej przez przyjaciół. Wieczorem tegoż dnia dowiedział się Percival o tym, zadumał i niedobrze rozumiejąc, radził cierpliwość. — Z głosem pani — rzekł — nie potrzeba się napraszać nikomu, można czekać... Marynka, której niepilno było wystąpić, była tegoż zdania, że się narzucać nie wypada. Do czasu miała za co prowadzić to skromne życie, a potrzebowała wypoczynku... Żadnego więc kroku nie przedsięwzięła i życie szło swoim trybem, a Juraś, któremu się Marynki opuszczać nie chciało, siedział na strychu szczęśliwy, gdy mu do niej przyjść pozwolono. I ona też, co by go była powinna odprawić do Berezówki, ociągała się z tym, sama przed sobą nie umiejąc wytłumaczyć dlaczego. Zdawało się jej, że z nim była tu bezpieczniejszą, że ten ktoś swój nieodbicie był jej potrzebny. Z nim jednym mogła mówić tak po prostu, tym językiem wsi i młodości swej, który jej lepsze przypominał czasy. Z jego oczu patrzało coś tak szczerego, tak tchnącego prawdą i gorącym przywiązaniem, iż on jeden na świecie był dla niej bratem i rodziną. Zastępował jej niemal matkę, wcielała się w nim przeszłość, wiało od niego wiejskim powietrzem, nie zatrutym wyziewami, które ją dusiły... Przy nim zapominała o sieroctwie swym, o doznanych boleściach... o wszystkim. Uśmiech nawet i wesołość dla niego powracały, czuła się młodszą... Byłali to miłość? Któż wie? Choć może zwykłej jej fizjognomii nie miała, choć wcale różna od pospolitych miłostek, choć się w przywiązanie braterskie przybierać rada, była z pewnością pierwszym biciem serca tego dziewczęcia, a każdy dzień i rozmowa zbliżały ich więcej do siebie. Juraś kochał się zapamiętale, szalenie, lecz w nim uczucie to pod naciskiem religijnych zasad, którym był wierny, zmieniało się w rodzaj czci i uwielbienia pokornego. Nie myślał ani o pozyskaniu sobie jej serca, bo by to grzesznym było, skoro żenić się z nią nie mógł, ani w poufalszym zbliżeniu się, którego znał teoretycznie niebezpieczeństwo. Gotów był tylko dla tej niewiasty tak nieszczęśliwej, zbolałej, osieroconej, życie oddać na usługi i nie pragnął nic nad to, ażeby przy niej choćby psem podwórzowym mógł być. Była tak dobrą dla niego, tak względną, tak łaskawą, gdy mu u drzwi w salonie usiąść pozwoliła słuchać dźwięku swej mowy, dopuściła rozmawiać z sobą, dzielić się myślami, wspomnieniami, że Juraś nic już więcej nie pożądał. Grzeszne przypuszczenie, aby on, biedny Poterski, proste chłopię, mógł bliżej przystąpić do tego anioła i więcej coś nad końce jego palców ucałować, nad rąbek jego szaty, nigdy mu nawet w myśli nie pozostało. Pragnął tak jej szczęścia, że nawet bez siebie widząc ją szczęśliwą, byłby Bogu za to dziękował. Taka miłość, na pół z modlitwą i pobożnością zmieszana, dziś wprawdzie jest fenomenem prawie nieprawdopodobnym, lecz Juraś też do ludzi współczesnych sobie nie był podobny. Zdjął suknię, ale dusza jego chodziła jeszcze w czarnej sutannie kleryka. Sezon teatralny rozpoczął się bez Marynki, a że Rosini umiał przygotować swą salę przy pierwszym jej otwarciu, publiczność była spragnioną, ciekawą, i artyści a artystki zawczasu sobie zjednali przyjaciół i szło bardzo dobrze. Laura, która mówiła o sobie, że ma tylko dublować jakąś primadonnę, nie przybywającą dotąd, była na pierwszym planie. Zbierała obfite wieńce, oklaski. Wprawdzie wielcy znawcy i smakosze mieli dużo do zarzucenia nowemu składowi opery, lecz w początkach należało pobłażać. O Marynce ludzie, którzy zapominają zawsze najłatwiej, wcale jakoś nie myśleli. Jeden stary hrabia Samsonow jej żałował