Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Murowany sukces! Mieliśmy przygotować Oferty wspólnie, współreżyserować je w Teatrze Dramatycznym – o ile oczywiście jego nowy dyrektor, Maciej Prus, w zmieniających się wciąż warunkach zdoła utrzymać stanowisko dyrektora. W kilka miesięcy po premierze Króla Leara Tadeusz 206 ------------------------------------------------------------- page 207 chciał wchodzić na ogromną, pustą scenę, kłaniać się niewidzialnemu rozmówcy, propono- wać mu swą niezachwianą lojalność jako urodzony minister policji, kłaniać się, wychodzić. I w kilkanaście sekund później powracać, niby ten sam, ale już całkiem inny. Znów ukłon, oferta, ukłon. Wejście, oferta, zejście. Ostatnim niewidzialnym rozmówcą miał być Pan Bóg. Me-ta-fi-zy-ka. Bo Fouché był przekonany, że również Panu Bogu dla utrzymania świata w ryzach przyda się szpicel i policjant. Przywiozłam do Poznania nie tylko rzodkiewki, również garść pomysłów dotyczących Ofert. Więc między jednym kęsem a drugim mówiliśmy przy śniadaniu o tym, czy na scenie powinno być coraz więcej światła, czy coraz mniej, i w jaki sposób odmłodzić Tadeusza fi- zycznie tak, żeby w pierwszym monologu był młodym księdzem (tylko nie peruka!), i jakimi środkami dokonywać nieskomplikowanych a wyrazistych zmian w kostiumie: Fouché jako gorący zwolennik Rewolucji Francuskiej nosił zapewne kokardę tricolore, w następnym wyj- ściu na scenę mógłby więc niby to bawić się wstążkami, zręcznie chowając do kieszeni czer- woną i niebieską, a z pozostałej od niechcenia zrobić białą kokardkę – znak niezłomnego od- dania monarchii! Muzyka też mogłaby odegrać w tym spektaklu dużą rolę! Trzeba by pójść samymi przebojami, od Lully'ego i Couperina po Plaisirs d'Amour i późniejsze, coraz mniej elitarne motywy: muzyka najlepiej uświadomi widzom upływ czasu, zmianę konwencji arty- stycznych, ogrom tak zwanych procesów i przemian historycznych, jakich aktywnym świad- kiem był niejaki Fouché, stawny minister policji. Obiecałam Tadziowi, że zaraz po powrocie z Poznania do Warszawy poszperam w nutach, posłucham płyt i taśm, przygotuję mu kilkana- ście bardzo atrakcyjnych dla słuchacza utworów (ludzie muszą mieć koniecznie muzykę / między aktami!), których frazy nie tylko wypełnią dźwiękiem krótkie wyciemnienia sceny, potrzebne dla całkowitej – choć osiąganej jak najprostszymi sposobami – metamorfozy akto- ra, ale i będą coś znaczyć. Czekała nas naprawdę trudna, pasjonująca praca. A jeśli Maciej Prus straci teatr? To wtedy będziemy się nad tym zastanawiać, nie wcze- śniej! Tylko się nie bać, nie wolno się bać, nic tak nie denerwowało Tadeusza, jak przed- wczesne obawy i wątpliwości, jak asekurancki pesymizm i tchórzostwo, on sam nie myślał tracić wiary tak długo, jak to było możliwe, w końcu do spacyfikowania zostało w tym kraju jeszcze kilka scen, nieprawdaż? Na którejś z nich z pewnością będzie można przedstawić Oferty. Na którejś z nich z pewnością da się zagrać inne przedstawienia, inne role, o których Tadeusz marzył, o których od dobrych paru lat rozmawiał z rozmaitymi dyrektorami i reżyse- rami, na przykład Horsztyńskiego – dramat polski, dramat zwycięzców i przegranych, jed- nostki i narodu, dramat śl e p c a (Nie potrzeba oczu, żeby widzieć, jak się na tym świecie dzieje!) , al b o W a l e r ia n a Ł u k a s i ńs k i e g o – c z ło w i e k a , k t ór y milczał p r z ez kilkadziesiąt lat więziennej katorgi (sztukę o Łukasińskim od dawna zamierzał napisać Różewicz, ale to był bardzo trudny temat, być może niemożliwy do pokazania w teatrze, była to sztuka wciąż nie- napisana), bo tacy właśnie Polacy, ślepi i milczący, nie wiedzieć czemu ogromnie intereso- wali aktora, ale można by też zagrać (dla rozjaśnienia palety) na przykład Żołnierza samo- chwała Plauta, ale można by też przedstawić gdzieś wreszcie Burzę, „testament artystyczny” Szekspira – komedię, której nowy przekład, sporządzony dla niego przez Barańczaka, musiał Tadeusz jakiś czas wcześniej oddać innemu teatrowi, innemu reżyserowi. Musiał – bo rozu- miał, że tłumacz ma prawo nie czekać latami na sceniczne ucieleśnienie rezultatów swej pra- cy. W sobotni poranek była przed nami nadzieja życia, więc między jednym kęsem a drugim rozmawialiśmy o przyszłości i o Burzy, którą również mieliśmy zrobić wspólnie, współreży- serować, do diabła z moimi neurotycznymi obawami, do diabła z ewentualnością pomówień, jakoby pomylony Theatermacher uparł się windować na afisz swą żonę, zapewne gigantycz- ny antytalent, w końcu i tak od dawna przypominaliśmy rodzinę Brusconów, wszystko pod- porządkowując teatrowi, uprawiając teatr w rodzinie, między jednym a drugim wyjazdem, między jedną a drugą premierą. Burzę chcieliśmy robić wspólnie, bo przekład Barańczaka stał 207 ------------------------------------------------------------- page 208 się dla nas najprawdziwszym olśnieniem artystycznym: okazało się, że „testament” Szekspira wcale nie jest tak wzniosły, jak to się dotychczas wydawało, wręcz przeciwnie! Nie udało się Tadeuszowi zagrać Burzy w 1988 ani w 1989, ani w 1990, ani w 1991, ale nic to, nasza inter- pretacja wcale nie traciła na aktualności i wciąż mogła widzów ubawić. Bo Burza to komedia, a nowy przekład i burzliwa najnowsza historia Polski niespodzianie przydały jej znaczeń nie- bywale aktualnych (choć ponadczasowych, oczywiście) i bardzo, bardzo śmiesznych