Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Miejsce sprawiało wrażenie nie tylko bezludnego i bezstworzeniowego, lecz także całkowicie pustynnego. Szczur kręcił nosem, nie mając zamiaru opuszczać bezpiecznego schronienia. – Nie wysiądziesz z nami, szczurku? – zapytała Zuzanka. – To nie jest miejsce dla mnie – odparł gryzoń. – Nie jestem szczurem pustynnym. – W takim razie ja postawię pierwszy łapę na planecie – postanowił Zuzak. – Proszę bardzo – rzekł szczur wzruszając ramionami – ja mogę pilnować rakiety. Gdyby coś wam się stało, zawiadomię rodzinę. Zuzak zawisł w powietrzu tuż nad ziemią. – Dlaczego ma stać się coś złego? – zdziwił się. – To przecież dopiero początek tej historii o lądowaniu na nieznanej planecie. – Bywają historie, które kończą się fatalnie już na początku – zauważył zgryźliwie szczur. Szczury należą bowiem do stworzeń zgryźliwych, a on pod tym względem nie różnił się od pobratymców. – Gdybyśmy mieli karabin maszynowy – westchnął Zuzak patrząc wyczekująco na Zuzankę. – Nie ma mowy – stwierdziła dziewczynka stanowczo. – To przynajmniej procę – powiedział Zuzak błagalnym głosem, ale jego opiekunka oświadczyła, że nie biorą udziału w wyprawie wojennej, więc użycie broni jest stanowczo zabronione. Po chwili Zuzak jako pierwszy dotknął stopą nieznanej planety, co wprawiło go w taką dumę, że natychmiast zapomniał o wszelkich obawach. Wypiął dumnie pierś i rozglądał się wokół wzrokiem prawdziwego zdobywcy. – Naprawdę nie jesteś ciekaw, co będzie dalej? – zapytała Zuzanka spoglądając na gryzonia z niedowierzaniem, ale ten odparł, że wystarczy mu w zupełności, jeśli po powrocie opowiedzą mu o swoich przygodach. – Pukać trzy razy! – przypomniał zamykając starannie drzwi rakiety. – Nie zeżre kredek? – niepokoił się Zuzak. – Przyrzekł, że nawet ich nie powącha – odparła Zuzanka. – Zresztą – dodała rozglądając się po pustyni – pewnie zaraz wrócimy, bo wygląda na to, że nic tu nie znajdziemy. Ruszyli przed siebie stawiając stopy ostrożnie, bo pustynia pustynią, a w piachu też może kryć się jakaś niespodzianka w trudnej do przewidzenia postaci. Nie mylili się, ale niespodzianki mają to do siebie, że nadchodzą w najmniej oczekiwanym momencie i z najmniej oczekiwanej strony. Tym razem niespodzianka posuwała się ich śladem w postaci wielkiego węża piaskowego koloru, który zamierał bez ruchu za każdym razem, gdy jedno z nich odwracało głowę, i wówczas był prawie niewidoczny na tle pofałdowanego piachu. Jego kształt odcinał się wyraźnie od tła dopiero w odległości kilku kroków, ale wąż najwidoczniej zdawał sobie z tego sprawę, bo zachowywał bezpieczny dystans. Gdy pełznął w pobliżu rakiety, dostrzegł go szczur. W pierwszej chwili chciał krzyknąć, żeby ostrzec znajomych przed niebezpieczeństwem, ale widok gada przeraził go do tego stopnia, że nie mógł się ruszyć z miejsca. Węże są, jak wiadomo, wrogami szczurów, a ten wyglądał na wroga potężnego. „Jeśli otworzę drzwi, połknie mnie jak śliwkę” – pomyślał ze zgrozą – „a potem zje na obiad resztę naszej wyprawy. Jeśli nie mogę ocalić wszystkich, uratuję przynajmniej część, to znaczy siebie. W końcu to jedna trzecia... Poza tym jestem dla siebie jakby kimś z rodziny i znam się od dziecka...” Wiedział doskonale, że gdyby nie miał tak podłego charakteru, to powinien przynajmniej ostrzec przyjaciół przed zagrożeniem, także we własnym interesie. Nie umiał przecież uru- 28 chomić rakiety, ani nawet rysować. Gdy Zuzanka i Zuzak nie wrócą, to przyjdzie mu zdechnąć z głodu na pustyni. „E, co tam!” – pocieszał się – „Jest jeszcze parę kredek i trochę papieru... Ale co potem?... Wolę być ofiarą własnego głodu niż cudzego.” Choć przed wężem chroniły go mocne pokrywy rakiety, jego ogon drżał i dygotał z panicznego lęku. Nie był to jedyny ogon, który trząsł się na tej pustyni, i nie był to ogon najdłuższy, bo pustynny wąż, prawdę mówiąc, nie miał nic poza głową i ogonem. Nie był to jeden z tych węży próżniowych, jakie żyją w międzygwiezdnych przestrzeniach, zwanych przez kosmitów próżniakami, lecz zwykły miejscowy gad o imieniu Gadko, wielki dziwak i odludek. Gadko uważał się za węża poetyckiego i był w istocie stworzeniem całkowicie nieszkodliwym, chyba że ktoś jest wyjątkowo uczulony na poezję. Założył sobie w pobliżu niewielką oazę, gdzie hodował rośliny zwane smakowcami, i w samotności rozmyślał nad kształtem przyszłego poematu