Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Sześć tylko miała harmat; wciąż dymią i świecą; I nie tyle prędkich słów gniewne usta miecą, Nie tyle przejdzie uczuć przez duszę w rozpaczy, Ile z tych dział leciało bomb, kul i kartaczy. Patrz, tam granat w sam środek kolumny się nurza, Jak w fale bryła lawy, pułk dymem zachmurza; Pęka śród dymu granat, szyk pod niebo leci I ogromna łysina śród kolumny świeci. Tam kula lecąc, z dala grozi, szumi, wyje, Ryczy jak byk przed bitwą, miota się, grunt ryje; Już dopadła; jak boa śród kolumn się zwija, Pali piersią, rwie zębem, oddechem zabija. Najstraszniejszej nie widać, lecz słychać po dźwięku, Po waleniu się trupów, po ranionych jęku: Gdy kolumnę od końca do końca przewierci, Jak gdyby środkiem wojska przeszedł anioł śmierci. Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia? Czy dzieli ich odwagę, czy pierś sam nadstawia? Nie, on siedzi o pięćset mil na swej stolicy, Król wielki, samowładnik świata połowicy; Zmarszczył brwi — i tysiące kibitek wnet leci; Podpisał — tysiąc matek opłakuje dzieci; Skinął — padają knuty od Niemna do Chiwyl, Mocarzu! jak Bóg silny, jak szatan złośliwy! Gdy Turków za Bałkanem 2 twoje straszą spiże, Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże 3, Warszawa jedna twojej mocy się urąga, Podnosi na cię rękę i koronę ściąga, 1 Chiwa — kraina w Azji na wschód od Morza Kaspijskiego, dziś terytoria Uzbeckiej i Turkmeńskiej S.R.R. 2 Gdy Turków za Bałkanem... — aluzja do wojny rosyjsko-tureckiej, kiedy wojska rosyjskie przeszły zwycięsko góry Bałkanów. 3 Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże — mowa o poselstwie króla Ludwika Filipa do cara Mikołaja I po rewolucji we Francji w 1830 roku. 310 Jan Feliks Piwarski: Wiarus Koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy, Boś ją ukradł i skrwawił, synu Wasilowy1! Car dziwi się — ze strachu drżą Petersburczany, Car gniewa się — ze strachu mrą jego dworzany; Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara Jest car. — Car gniewny: umrzem, rozweselim cara! Posłany wódz kaukaski2 z siłami półświata, Wierny, czynny i sprawny — jak knut 3 w ręku kata. 1 Synu Wasilowy — w znaczeniu ogólniejszym: potomku, następco Wasyla. 2 Wódz kaukaski — feldmarszałek Iwan Paskiewicz, naczelny wódz rosyjski w wojnie z Polską od czerwca 1831 r. 3 Knut — bat używany do kary chłosty. 311 Ura! ura! Patrz, blisko reduty, już w rowy Walą się, na faszynę1 kładąc swe tułowy; Już czernią się na białych palisadach 2 wałów. Jeszcze reduta w środku, jasna od wystrzałów, Czerwieni się nad czernią, jak w środek mrowiska Wrzucony motyl błyska, mrowie go naciska, Zgasł; — tak zgasła reduta. Czyż ostatnie działo Strącone z łoża w piasku paszczę zagrzebało? Czy zapał3 krwią ostatni bombardyjer zalał? Zgasnął ogień. — Już Moskal rogatki4 wywalał. Gdzież ręczna broń? — Ach, dzisiaj pracowała więcej Niż na wszystkich przeglądach za władzy książęcej 5; Zgadłem, dlaczego milczy, bo nieraz widziałem Garstkę naszych walczącą z Moskali nawałem. Gdy godzinę wołano dwa słowa: pal, nabij; Gdy oddechy dym tłumi, trud ramiona słabi; A wciąż grzmi rozkaz wodzów, wre żołnierza czynność; Na koniec bez rozkazu pełnią swą powinność, Na koniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci, Żołnierz jako młyn palny nabija, grzmi, kręci Broń od oka do nogi, od nogi na oko: Aż ręka w ładownicy długo i głęboko Szukała, nie znalazła — i żołnierz pobladnął, Nie znalazłszy ładunku, już bronią nie władnął; I uczuł, że go pali strzelba rozogniona; Upuścił ją i upadł; nim dobiją, skona. Takem myślił, a w szaniec nieprzyjaciół kupa Już lazła, jak robactwo na świeżego trupa. Pociemniało mi w oczach — a gdym łzy ocierał, Słyszałem, że coś do mnie mówił mój jenerał. 1 Faszyna — wiązki wikliny lub chrustu używane do budowy lub wzmacniania fortyfikacji, wałów obronnych. 2 Palisada — ściana z grubych pali utrudniająca dostęp do wałów. 3 Zapał — tu: otwór w tyle lufy armatniej, do którego przykładano zapalony lont. 4 Rogatki — tu: zapory, zastawy. 5 Za władzy książęcej — to znaczy za czasów wielkiego księcia Konstantego, który urządzał częste parady wojskowe. 312 On przez lunetę wspartą na moim ramieniu Długo na szturm i szaniec poglądał w milczeniu. Na koniec rzekł: „Stracona". Spod lunety jego Wymknęło się łez kilka, rzekł do mnie: „Kolego, Wzrok młody od szkieł lepszy, patrzaj, tam na wale, Znasz Ordona, czy widzisz, gdzie jest?" — „Jenerale, Czy go znam ?... Tam stał zawsze, to działo kierował. Nie widzę — znajdę — dojrzę! — śród dymu się schował; Lecz śród najgęstszych kłębów dymu ileż razy Widziałem rękę jego, dającą rozkazy... Widzę go znowu, widzę rękę-błyskawicę, Wywija, grozi wrogom, trzyma palną świecę1, Biorą go — zginął — o nie — skoczył w dół — do lochów". „Dobrze, rzecze jenerał, nie odda im prochów". Tu blask, dym, chwila cicho — i huk jak stu gromów! Zaćmiło się powietrze od ziemi wyłomów, Harmaty podskoczyły i jak wystrzelone Toczyły się na kołach — lonty zapalone Nie trafiły do swoich panew. I dym wionął Prosto ku nam; i w gęstej chmurze nas ochłonął