Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Śnieg oblepiał mu twarz. Tamten samochód pewnie jest gdzieś tu na dnie. Schodził uparcie, musiał się dowiedzieć... Poruszał się jak we śnie, w koszmarze zimna i bólu... Ból chwilami znikał. Cooper przewracał się i padał w zaspy, przedzierał przez zwaliska kamieni, drzewa, gałęzie, które uderzały go w twarz, gdy tylko się pochylił. Ziemia drżała od ryku wodospadu, tysiące ton wody spadały do rzeki zaledwie o sto metrów od niego... rozlegał się taki huk, że ledwie mógł myśleć... Zsunął się ze zbocza i uderzył o samochód wyglądający jak jeszcze jedna zaspa. Puch już przykrył maskę. Wóz spadł na dach. Przypominał rozpłasz- czonego karalucha. Jakieś ciało przebiło przednią szybę. Z twarzy została krwawa maska... Wyciągnął rękę i dotknął futra z norek. Chryste, to ta kobieta z samolotu, to musi być ona... Serce mu stanęło z przerażenia. Osunął się na śnieg, przyklęknął, dyszał ciężko, zrobiło mu się słabo... Przeszłość wracała, znowu go ścigali... Wstał, przytrzymując się koła wykręconego pod ostrym kątem, potem pochylił się i szarpnął przednie drzwiczki. Ciągnął tak długo, aż otworzyły się ze zgrzytem. Zapaliło się górne światło. Był tam. Leżał na podłodze. Stopy utkwiły w schowku na rękawiczki. Głowa zwrócona twarzą ku górze. Cooper musiał mieć pewność. Wcisnął się do środka przewróconego samochodu. Stąpał po dachu, który stał się teraz podłogą. Musiał mieć pewność. Ominął kierownicę wiszącą w dwóch częściach jak złamana ręka... Sięgnął, dotknął skórzanego płaszcza. Tak, płaszcz się zgadzał. Głowa stoczyła się w kierunku Coopera, krew płynęła z ust, nosa i ran na szerokim czole i łysej czaszce... Nagle zamknięte powieki zamrugały jak u lalki. Cooper z krzykiem cofnął się gwałtownie, uderzył głową o pedał gazu... Oczy wpatrywały się prosto w Coopera, biedny martwy Denlinger, czy jak się tam nazywał... Wydał z siebie długie westchnienie, zadrżały mu wargi, a potem zapadła cisza... Jeśli jeszcze żył, to był tak bliski śmierci, że nie miało to już żadnego znaczenia... Cooper drżał, nie mogąc się opanować. Z trudem wydostał się z samochodu. Uciekał przez śnieg prosto przed siebie, jakby goniła go jakaś bestia. Potem zawrócił i ruszył pod górę po śliskim, zlodowaciałym zboczu. Padał, ale popychał go paniczny strach przed dwoj- giem zabitych... strach przed wszystkimi zabitymi, nowymi i duchami sprzed dwudziestu lat... Ścigali go. Ciągle to sobie powtarzał. Ścigali go... To nie mógł być żaden idiotyczny zbieg okoliczności... zbieg okoliczności, kiedy miano go zabić... To druga część opowieści, rozpoczętej wiele lat temu, jeszcze za życia jego dziadka... Ścigali go i znowu im się nie udało... Dotarł na szczyt urwiska i stanął w świetle reflektorów, ogłuszony rykiem wodospadu Cooper's Falls, śmiertelnie przerażony. Musiał sobie przypomnieć, po co się tu znalazł. Po raz pierwszy od lat pozwolił sobie na chwilę słabości. Poczuł łzy płynące po twarzy, zamarzające na policzkach. Głośno płakał na wietrze, jakby ona mogła go usłyszeć w Niemczech, w Berlinie. Tam gdzie została, gdy skończył się pierwszy etap tej wojny... "Kocham ją, kocham ją..." Rozdział 6 Mężczyzna ze złamaną nogą budził się w przegrzanym motelowym pokoju, w którym unosiła się woń chrupek, dawno wypalonych papierosów i kulek na mole. Stara, wycięta z gazety pokolorowana fotografia Cooper's Falls w grubej drewnianej ramce wisiała na ścianie na wprost jego łóżka. Leżał, próbując przełknąć ślinę w wysuszonym gardle. Syczał grzejnik. "Kocham ją..." Płacz wciąż odbijał się echem w głowie. Nadal widział zabitych ubiegłej nocy, światła reflektorów niczym palce dłoni, macającej przed sobą śnieżną ciemność, słyszał ogłuszający ryk spadającej wody. Wyplątał się spod koców. Uświadomił sobie, że boli go głowa. Poszukał w torbie proszków. Połknął, cztery. Podreptał do okna po turkusowym, wyleniałym dywanie. Był wczesny ranek, za zamarzniętą szybą powoli rozjaśniała się ciemność. Śnieg wciąż padał. Cooper otworzył szeroko skrzy- piące okno i głęboko odetchnął wilgotnym, zimnym powietrzem. Recepcjonis- ta z motelu, zabijając ręce i przytupując, wędrował po parkingu. Od czasu do czasu zmiatał szczotką śnieg ze stojących tam samochodów. Miał na sobie czapkę myśliwską z opadającymi nausznikami i czerwono-czarną kurtkę z grubego sukna, która przypomniała Cooperowi żakiet Beate Hubermann. Wielkie wąsy recepcjonisty były białe od śniegu. Mógłby znaleźć się na okładce "Saturday Evening Post" z tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku, w którym zamieszczono artykuł Normana Rockwella, opisujący Cooper's Falls. Obraz był ponadczasowy, jednakże to, co zdarzyło się w śniegu dwadzieścia lat temu, w niczym nie przypominało okładki tego pisma. Norman Rockwell nie poświęciłby zbyt dużo czasu wydarzeniom z ubiegłej nocy. Był to niewłaściwy obraz Ameryki. Pod prysznicem Cooper zastanawiał się, kiedy zostaną odnalezione ciała i samochód. Jak już znajdą wrak, to wcześniej czy później zaczną szukać samochodu, który będzie pasował do resztek lakieru zostawionego na drewnianej barierze nad wąwozem. Wcześniej czy później trzeba będzie za to zapłacić. Jednak w tej chwili wszystko było w porządku. A jeśli dopisze mu szczęście, zniknie, zanim cokolwiek złego się wydarzy. Znowu myślał jak kiedyś, przewidywał sposoby przetrwania, wiedząc, jak kruche jest życie. Kimkolwiek byli, jeszcze nie wiedzieli, co się stało ubiegłej nocy. Na pewno im się to nie spodoba. Pługi śnieżne pracowały przez całą noc. Nieliczne samochody poruszały się powoli w padającym puchu. Zjawiały się znienacka niczym duchy zza trzymetrowych zlodowaciałych zasp. Cooper wyprowadził wóz z parkingu i pojechał starą, znaną drogą do końca odśnieżonego odcinka. Potem włożył na nogi czarne wysokie kalosze, które recepcjonista znalazł dla niego w schowku na szczotki, i ostatnie dwieście metrów pokonał pieszo. Dotarł na miejsce zadyszany i oblany potem. Za otwartą bramą ciągnął się podjazd prowadzący do dużego domu. Tu się wychował, a Austin Cooper przesiedział tu całą wojnę, skazany na areszt domowy. Dwadzieścia lat temu John Cooper przyjechał tutaj na pilne wezwanie brata Cyrila i znalazł go martwego..