Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nigdy nie chciał być królem, nigdy nie pragnął od życia niczego więcej niż tylko nieograniczonej swobody bez obowiązków: bawiły go polowania, pijackie uczty do rana, dziwki na każde skinienie. Perdikkas wcześnie przejrzał ten brak politycznych aspiracji Filipa i zapewne dlatego od początku swego panowania nawet nie brał pod uwagę możliwości zgładzenia swego młodszego brata. W dodatku Filip skrzętnie unikał spraw związanych z państwem. Ostrzegał wprawdzie Perdikkasa i wielokroć powtarzał mu, jakie ryzyko łączy się z atakiem na Ilirów, ale podobne bitwy były na porządku dziennym i niezwykle rzadko toczono je na śmierć i życie. Przeważnie niczego nie rozstrzygały: przegrani zgadzali się po prostu płacić zwycięzcom wielkie sumy w ramach odszkodowania i życie toczyło się dalej. A tu nagle taka klęska. Król ginie na polu bitwy wraz z czterema tysiącami swoich ludzi! Od dawna nie zdarzyła się w Helladzie podobna tragedia. Równowaga sił w północnej Grecji była zazwyczaj delikatna, a po tej katastrofie w całym regionie zapanuje prawdopodobnie kompletny chaos. Perdikkas okazał się dobrym królem i cieszył się sympatią ludu, choć rządził dość twardą ręką. Niestety, cierpiał na wyraźną obsesję – wprost opętany był pragnieniem rozbicia armii Bardylisa i Filipowi żadnymi przestrogami nie udało się go skłonić do porzucenia wojowniczych planów. „Poślij po Parmeniona”, nalegał Filip. „Nie potrzebuję tego półkrwi Spartanina”, odparł jego brat. „Chcesz, żebym z tobą pojechał?” Przez chwilę młodzieniec sądził, że odpowiedź króla będzie pozytywna. Urodziwa twarz Perdikkasa złagodniała na moment, lecz później w jego oczach ponownie pojawiła się surowość. „Nie, bracie – oznajmił. – Zostań w Ajgąj. Baw się dobrze”. Kiedy Filip odwrócił się z zamiarem odejścia, Perdikkas przytrzymał go za ramię. „Nigdy nie zapomniałem, coś dla mnie uczynił”, stwierdził. „Wiem o tym. Nie potrzebujesz tego przypominać”. „Niektórzy twierdzą, że powinienem cię zabić, Filipie. Są tacy, którzy sądzą... Ach, cóż to ma teraz za znaczenie... Nie zabiłem Archelaosa i okazało się, że nie stanowi dla mnie zagrożenia”. „Nie obawiaj się mnie, bracie – powiedział wtedy młodzieniec. – Tron w ogóle mnie nie interesuje. Strzeż się wszakże Bardylisa. Jeśli przegrasz bitwę, wyznaczy haracz, którego nie będziemy w stanie zapłacić”. Perdikkas uśmiechnął się. „Nie przegram!” Filip otrząsnął się ze wspomnień i przywołał do siebie gońca. – Gdzie są teraz Ilirowie? – Na szczęście nie poszli naprzód, panie. Obdarli z szat naszych zmarłych i teraz obozują cztery dni jazdy od Pelli. – Nie nazywaj mnie „panem”. Nie jestem królem – odburknął oschle książę i odprawił mężczyznę. Myśli szalały w jego umyśle niczym burza. Najważniejsza przecież była równowaga sił! Na zachodzie Ilirowie, na północy Pajonowie, na wschodzie Irakowie, a na południu Tebańczycy. Póki każdy naród miał silną armię, istniało niewielkie niebezpieczeństwo totalnego najazdu z którejś strony. Teraz jednakże, gdy Bardylis rozbił macedońskie wojsko, rodzinne ziemie Filipa stały otworem dla wszystkich, którzy tylko znajdą w sobie dość odwagi, by je przejąć. Książę rozważył w myślach aktualną sytuację w ościennych państwach. Ilirią rządził przebiegły król Bardylis, osiemdziesięcioletni, może nawet starszy, ale z bystrym umysłem leśnego wilka. Drugi był Kotelas, król Tracji, który dopiero co skończył sześćdziesiątkę; chciwy, bezlitosny monarcha, którego pazerne oczka obracały się teraz na macedońskie kopalnie odległe nie więcej niż o dzień jazdy od jego zachodniej granicy. Na północy mieszkali Pajonowie, plemię, którego sens życia sprowadzał się do wojen i łupiestwa. Nie można zapomnieć o głodnych władzy Tebańczykach oraz nadętych mieszkańcach Aten. Tylko bogowie wiedzą, ilu jeszcze innych, nieznanych wrogów miał Filip! „Trzeba się wziąć za jednego po drugim, nie zaś za wszystkich od razu”, ostrzegł siebie. Zapytał siebie, co się zdarzy, jeśli nie zdecyduje się sięgnąć po koronę. Jedno imię pojawiło się w jego głowie: Archelaos. Jego przyrodni brat natychmiast przejmie władzę. Nienawiść między młodzieńcami była trwalsza niż żelazo i chłodniejsza niż zimowa zamieć. Archelaos z pewnością będzie walczył o tron, a gdy go zdobędzie, natychmiast wyda rozkaz zamordowania Filipa. Książę przywołał Attalosa. – Jadę do Pelli – poinformował go. – Istnieje szansa, że Archelaos jeszcze nie słyszał nowin. Kiedy się dowie o śmierci króla, też wyruszy do stolicy, lecz z gór Kerkine ma dłuższą drogę ode mnie. Weź dwudziestu ludzi i dopilnuj, by nie przeżył podróży. Zabójca błysnął złowrogim uśmiechem. – Spełnię to zadanie z niekłamaną przyjemnością – zapewnił swego władcę. Suza, Persja, jesień 359 roku p.n.e. To wyłącznie twoja wina – rzucił Motak do Parmeniona, który chodził w tę i z powrotem po pokoju