Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Na rogu Dukes Avenue grupa wrzaskliwych nastolatków, chłopaków i dziewczyn, ubranych w kolorowe zestawy mundurowe o przedziwnych dystynkcjach, jadła chippsy. Drobny chłopak o fryzurze afro markował drybling, kopiąc, jak piłkę, pustą puszkę po piwie. Jedna z dziewuch była pijana. Nie krępując się kucnęła i oddała mocz. Mijał ich wolno, wsparty na lasce. Spoglądali na niego, próbując się, widać, domyślić, dlaczego kuleje. Najmniejszy z chłopaków, trzymając w swych ramionach pyzatą dziewczynę, beknął rozgłośnie. Pozostali roześmiali się. Był już na rogu Wellfield Avenue, naprzeciwko kościółka z czerwonej cegły, takiej samej, jaka posłużyła murarzom do wzniesienia nie kończących się rzędów domków, wspinających się razem z jezdnią w kierunku parku. Parter każdego z nich zajmowało wybrzuszenie livingroomu. Tuż pod oknami znajdowały się ogródeczki, także niemal jednakowe. Dopiero przy samym podejściu na szczyt wzgórza ogródki zmieniały charakter, stając się, podobnie jak zabudowania, okazałe i zadbane. Widać było, iż mieszkańcom tej części ulicy nie tylko zależało na maksymalnym upiększeniu swych obejść, lecz że mogli sobie na to pozwolić. Minął staw, znajdujący się na szczycie wzgórza. Pływały po nim kaczki, a ludzie w kolorowych łódeczkach wiosłowali z groteskową powagą, krążąc jednokierunkowo wokół wysepki na środku wody.„Śmierć Marcelego nie ma żadnego, najmniejszego znaczenia. Sunąć będą po tej wodzie bez przerwy jacyś nowi, żyjący ludzie. I będzie ich coraz więcej. Czym się różni ofiara tego Francuza od bohaterstwa kogoś, żyjącego przed wiekami czy też tysiącami lat, kogoś, kto także ofiarował samego siebie w imię obrony wolności, ludzkiej godności czy też sprawiedliwości... Czy »niegramotnyj« Wienia, który zginął pod Moskwą w 1812 roku, mniej był wart niż jego uświadomiony politycznie imiennik, poległy w sto lat później? Wszyscy zapominają o wszystkich, gdyż zdolność pamiętania doprowadziłaby ludzkość do obłędu. Gwoli profilaktyki istnieje zatem coś w rodzaju »strefowej pamięci«.” Tak, myśleć o czymkolwiek, byle nie o niej!... Gdzie ona jest? Co robi w tym Brighton?... Alexandra Palace... Sądziłem, że przyjedziemy tu razem. No nic. To zwaliste gmaszysko na szczycie wzniesienia górującego nad miastem starzeje się brzydko – jak ja. W podziemiach trwa aukcja samochodów. Jak okiem sięgnąć, samochody z numerami na szybach. Lśniące nowością lub zniszczone maski. A więc właśnie to miejsce miało się stać rozrywką twego samotnego weekendu. Bądź pozdrowiony! Stajesz się jednym z tych ludzi, którzy przechadzają się wolno, z kartkami w dłoniach. Uznaj, że to dla ciebie męski, sztucznie podniecony głos wykrzykuje do mikrofonu, podając co chwila inny rocznik, markę i cenę wywoławczą! Mężczyźni, siedzący na ławkach za balustradą, robią jedynie krótkie, urywane ruchy dłońmi. Podający ceny widzi wszystko. Każdy taki ruch znaczy co innego. Głos, odbijany przez ściany, zawraca, dudni. Niekiedy, gdy okazja jest – zdaniem handlarzy – szczególna, podnosi się ogólny tumult. Defilada pojazdów zostaje wówczas przerwana, a wóz, który wzbudził zainteresowanie, tkwi pomiędzy trybunami. Właśnie jest taki. Jaskrawoniebieski Austin. Lśniące chromy, przeciwmgielne reflektory... – Dwieście pięć! Kto daje więcej?! – wykrzykujej do trzymanego przy ustach mikrofonu spocony mężczyzna w kraciastej cyklistówce, stojący na trybunie sprzedawców. – Dwieście dziesięć! Widocznie nastąpiło niedostrzegalne dla postronnych machnięcie czyjejś ręki i: – Dwieście dwadzieścia po raz pierwszy! Dwieście dwadzieścia po raz drugi, po raz... – wykrzykującemu ceny głos odmawia nagle posłuszeństwa. Przeciera twarz chusteczką. Zastępuje go inny, stojący obok. – Dwieście trzydzieści po raz pierwszy! Dwieście trzydzieści po raz drugi! Po raz trzeci! – następuje stuknięcie młotkiem i symboliczne – „gone!” Nabywca podchodzi do trybuny, aby załatwić formalności. Kupiony pojazd zostaje wywieziony na parking przed bocznym wejściem. Postał chwilę wśród gapiów. W bufecie za trybuną dla gości można było kupić kanapki, pieczone ziemniaki z surowym masłem i piwo. Prawie wszyscy siedzący na ławach poruszali ustami. Zajął miejsce. Zmusił się do myślenia o tym, co widzi. Jeden z dwóch młodych mężczyzn najwyraźniej był zainteresowany zbliżającym się ceglastym Fordem Escortem. Przysunął się ku nim bliżej. Spojrzeli na intruza krótko, by już potem, w czasie transakcji, nie poświęcić mu najmniejszej uwagi. Milcząca umowa niedostrzegania siebie wzajem przestrzegana była przez Brytyjczyków najwidoczniej i w takim miejscu. Pomyślał, że było to założenie przewrotne i zafałszowane. Żaden chyba bowiem przedstawiciel innej nacji nie mógł się równać z mieszkańcem Albionu w szybkości dokonywania oceny nawet przypadkowego sąsiada. Uczuł zmęczenie. Zapach spalin wydał mu się nagle nie do zniesienia