Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Po raz pierwszy od wielu dni nigdzie jej się nie spieszyło, na niczym jej nie zależało, tylko na tym, żeby się cieszyć chwilą. Baax wręczył jej kubek, patrząc przy tym na Ha Meknarina. Pociągnęła łyk i podała go Zicie, która półleżała, wspierając się na ramieniu Kirema. Chłopak delikatnie głaskał jej rozpuszczone włosy. - No powiedz jej wreszcie – nie wytrzymał kupiec, szturchając rycerza. - Co mam powiedzieć? – Ha Meknarin machnął ręką, jakby opędzał się od naprzykrzającej się muchy. Elheres nastawiła ucha zaintrygowana. - No... powiedz jej – Baax nachylił się do rycerza, ale jego szept rozszedł się głośno wokoło – powiedz jej, co myślisz. Że jest niezła… Zatoczył się od niespodziewanego uderzenia w twarz. Gdyby nie siedział, to by się przewrócił. Wytrzeszczył oczy na poczerwieniałą twarz czarodziejki i zupełnie bez sensu zaczął się zastanawiać, czy zrobiła się taka czerwona ze złości, czy za szybko wypiła kubek pobudzającego napoju. Jej włosy w kolorze dojrzałej pszenicy opadały w nieładzie na ramiona, a błękitne oczy ciskały gromy. Była niezwykle śliczna, co Baax przyznawał w duchu z wielkim żalem. Teraz nie miał już u niej szans, skoro to Ha Meknarin był jego konkurentem. Rycerz w przeciwieństwie do czarodziejki pobladł, a jego spojrzenie mogłoby chyba zmrozić najgorętszą elfkę pod Górą. Ale wpatrywał się w Baaxa. Elheres podniosła się i bez słowa odeszła w tłum. Dawno już nie czuła się tak znieważona. Rycerz wstał i pobiegł za nią. Chwycił ją za ramię i zmusił, by spojrzała mu w twarz. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo ona odezwała się pierwsza. - Więc jaka jestem? – spytała nad podziw spokojnie. Nagle wpadła na zupełnie nowy pomysł. Wpatrywała się w jego twarz i widziała, jak oblewa się purpurą. Spuścił wzrok, bo nie mógł znieść jej spojrzenia. Odchrząknął, ale nic nie powiedział. – Niezła? Tylko tyle? Pokażę ci jaka jestem niezła. Chodź. – Pociągnęła go do góry, gdzie elfy podobierane w pary, trójki i większe grupy oddawały się cielesnym rozkoszom. – Pamiętasz Xen Melair, Hadar, Eriaar. Nie? Już zapomniałeś? To dlatego jestem niezła. Ale zobaczysz, jaka jestem naprawdę. Fantastyczna! Rozumiesz? Jestem wspaniała i zaraz ci to udowodnię – mruczała do siebie całą drogę, aż znaleźli się dostatecznie wysoko, wyżej niż jakiekolwiek elfy. Drżała. Z zimna, z podniecenia… nie wiedziała. Bo zimno było bardzo, powietrze wydobywało się z jej ust kłębami pary, oddychała szybko, zmęczona wspinaczką. A podniecenie… Leżeli obok siebie zmęczeni i rozgrzani. Kłęby pary z ich ust rozpływały się w powietrzu. Elheres zaczęła się nimi bawić, rozwiewała je i łączyła, ale szybko przestała, podniosła się na łokciu i popatrzyła mu w twarz. - Nie udało się, co? – spytała z nutą wyższości w głosie. – Co teraz powiesz szlachetnemu Keran Lihesowi? Że nie udało ci się uchronić mnie przed Magią. A może powiesz mu, że ci się udało i pokochałam cię, co? Ha Meknarin spojrzał na nią zdziwiony, ale nic nie powiedział. - Ach, nie wiedziałeś – wyszeptała, głaszcząc jego spierzchnięte wargi wskazującym palcem. – No cóż, ja go przejrzałam. Okrągły rok nie mniej, ani nie więcej. Byłby gotów wydać mnie za rycerza bez rodu, żeby tylko doczekać ukochanych wnuków. Ukochanego wnuka płci męskiej. – Usiadła i objęła ramionami kolana. – Co z tego, że z kobiecej linii rodu, ale zawsze byłby to Keran Lihes. Przepraszam, pomyliłam się, nie wydałby mnie za rycerza. Przecież zaofiarował ci taką sumę, że mógłbyś odkupić nazwisko i ród. Jesteś Keranem, prawda? Kiedyś byłeś. Tylko że mój syn i tak nie nosiłby nazwiska Keran Lihes! Chyba od urodzenia wie, że jest ostatnim z rodu. Przecież Przeznaczenia nie da się zmienić, Wieszcz nie okłamał chyba jego ojca, nie? Wygląda na to, że nie. W takim razie po co chce zrujnować swój majątek, aby mnie wydać za mąż? To bez sensu, nie sądzisz? – spojrzała na niego. – Nudzę cię pewnie. Sądzisz, że będziemy mieli dziecko? – spytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi. Patrzyła w dal, na lasy i na majaczący na południowym wschodzie Quanitawial. Gdzieś tam była Isela, tam był Eitel. Dom. - Elheres – wyszeptał za jej plecami. – Nie rozumiem, o czym mówisz. Nie wiem, jaki był plan twojego ojca. To znaczy wiem – powiedział głośniej, jakby nagle podjął jakąś decyzję. – Wiem, co kazał mi zrobić… – zająknął się. – Seszijo, wybacz. Niegodny jestem… - Przestań! - Kiedy to prawda. I wcale nie dlatego, że tyś Seszija, a ja parias bez rodu i nazwiska. Masz rację, kiedyś byłem Keranem, pamiętam jeszcze te czasy. Imię moje brzmiało Keran Jaynar Meknarin, ale już nim nie jestem. Jednak swój honor mam, dlatego wyjawię ci to, co uczyniłem i co czyni mnie niegodnym rozmowy z tobą. A gdy to usłyszysz, będziesz mogła ze mną uczynić wszystko, co zechcesz. Nawet mnie zabić, gdyż na to właśnie zasługuję. To ja jestem winny tego, że nie dopuszczono cię do Próby podczas Zgromadzenia Magów w Hadarze. Twój ojciec wręczył mi list, w którym opłacony przez niego czarodziej opisał wydarzenia, które miały miejsce w Daey podczas twojej pierwszej Próby. Opisał zniszczenia, które wtedy spowodowała twoja Magia. I radził koncylium w Hadarze, by nie dopuścili cię nigdy więcej do Próby. Miałem ten list dostarczyć i choć wiedziałem już, jak wiele znaczy dla ciebie Magia, dostarczyłem go. Ważniejsza była dla mnie nagroda, czego teraz się wstydzę. Ale wierz mi, że przez cały czas po Zgromadzeniu, kiedy widziałem twój ból, czułem żal. Seszijo, winien jestem twego cierpienia i zasługuję na karę, a zatem ukarz mnie, jeśli taka jest twoja wola. Lecz wiedz także, że pokochałem cię i nie chciałem więcej twego cierpienia. Pomogłem ci w drodze do Ptasiej Twierdzy, by zadośćuczynić za moje winy. Wybacz mi zatem lub ukarz mnie, zgodnie ze swą wolą. - Niesamowite! – powiedziała powoli, patrząc na niego dziwnie rozradowanym wzrokiem. – A ja myślałam, że to znowu Ochan. Tak jak w Daey, choć nie pasowało to do niego