Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
– Zupełnie jakbyśmy jechali po chmurach. – Co takiego? – burknął Brat Koń. – Chmury. Wydaje mi się, że jedziemy nad chmurami, zaledwie muskając ich wierzchołki. Perkar skinął głową. Z łatwością mógł sobie wyobrazić, że przebywają po drugiej stronie zachmurzonego nieba. Przed nimi rozwijała się w biała równina, a odległe wzgórza przybrały postać szarej linii nakreślonej na prawo oraz za ich plecami. W górze rozpościerały się niebiosa o barwie głębokiego błękitu, pozbawione nawet najmniejszej plamki bieli. Wydawało się rzeczą całkiem naturalną, że lada moment natrafią na jakąś dziurę, przez którą widać będzie rozciągniętą daleko w dole zielono-brązową ziemię. – Czy taka pogoda nie przeszkodzi w... – Perkar urwał, usiłując znaleźć właściwe słowo – Bun-shin? – Bencheen – poprawił go Brat Koń. – Ben, „namiot”, rozumiesz? „Rozdęte Namioty”. Perkar zrobił udręczoną minę, ale skinął głową. – Czy ten śnieg przeszkodzi w odbyciu święta Ben’cheen? – Ani trochę – zapewnił Brat Koń. – Nasi pobratymcy z gór powinni przybyć lada dzień, a są przyzwyczajeni do znacznie gorszej pogody. – Ilu ludzi weźmie udział w tym święcie? – spytała Hezhi. – Słuchając Duk i innych kobiet, można by pomyśleć, że przybędzie na nie cały świat. – Dla ciebie liczba gości wyda się pewnie niewielka – powiedział Brat Koń. – Będzie ich kilka setek, może nawet tysiąc, a przebywać będą razem przez dwadzieścia dni. – Dlaczego akurat w zimie? – A dlaczego nie? – burknął Brat Koń. – Cóż więcej mamy wtedy do roboty? Poza tym, wierz mi, zimy tu, na południu, są łagodne – niemal przypominają wiosnę, a ten pierwszy śnieg będzie pewnie zarazem ostatnim. Jest naszym obowiązkiem wyprawić Ben’cheen dla braci z północy i zapewnić im pobyt w cieplejszym miejscu. – Uśmiechnął się ze smutkiem. – Jak ptakom, które odlatują na południe. Zima to najlepszy czas na snucie opowieści, na wyszukanie odpowiedniej kobiety... – mrugnął na Perkara – i na załatwienie różnych spraw. Latem nie czeka nas nic oprócz pracy! – Poklepał Perkara po plecach. – Wy dwaj będziecie zadowoleni. Poznacie nowych ludzi. Może nawet spotkasz wojowników ze szczepów północno-wschodnich i będziesz miał sposobność porozmawiać o rozejmie pomiędzy nimi a twoim ludem. – Chodzi mi o coś więcej – odparł Perkar. – Mam nadzieję przekonać ich, żeby pozwolili nam wypasać bydło na swoich ziemiach granicznych. – Sądzę, że to jest możliwe – stwierdził Brat Koń – pod warunkiem, iż weźmiesz odpowiedniego rozjemcę. Perkar potrząsnął głową. – Nasze ludy żyły we wrogości od tak dawna... Brat Koń rozcapierzył palce dłoni. – „Tak oto wzrasta drzewo – zacytował – a każda nowa gałąź jest jak nowe drzewo. Nic nie ostaje się niezmiennym, a już najmniej ludzkie drogi”. – Ściągnąwszy brwi, posłał mu surowe spojrzenie. – Lecz jeśli chcesz cokolwiek osiągnąć, musisz tam być. Perkar zacisnął wargi. – Będę – obiecał. – Według twego bratanka Yuu’hana podróż ta opóźni mnie zaledwie o kilka dni. Hezhi zwróciła ku niemu szeroko rozwarte, pełne złości oczy. Widać było, że zmaga się ze sobą, by powstrzymać jakąś ostrą uwagę, a sądząc z wyrazu jej twarzy, wkładała w to mnóstwo wysiłku. – A więc wciąż planujesz wyjechać? – Muszę, Hezhi – odrzekł Perkar. – Jeżeli sprawy mają potoczyć się w dobrą stronę, powinienem uczynić wiele rzeczy, a ten wyjazd jest właśnie jedną z nich. Muszę dotrzeć do miejsca oddalonego stąd o dwa dni jazdy na północ. – W takim razie pojadę z tobą – oznajmiła, tracąc nagle całą wcześniejszą radość. – Chyba, że nadal mi nie dowierzasz. – Ależ dowierzam – zapewnił Perkar. – Już ci mówiłem, że nie żywię do ciebie jakiejkolwiek urazy. – Tylko tak mówisz – wyszeptała Hezhi. W jej głosie zadźwięczała dziwna mieszanina złości i... czegoś jeszcze. – Ja jednak widzę, jak czasami mi się przyglądasz. Widzę to spojrzenie. Kiedy zaś mówisz o sprawach toczących się w dobrą stronę, wiem... – urwała ze złością, nie bardzo wiedząc, czy spiorunować go wzrokiem, czy raczej zrobić urażoną minę. Perkar pomyślał, że dziewczyna ma dopiero trzynaście lat. Westchnął z rezygnacją, wypuszczając z ust w chłodne powietrze biały obłoczek pary. – Może trochę. Wiem jednak, że nie uczyniłaś niczego rozmyślnie, w przeciwieństwie do mnie. – Myślałam, że mógłbyś... – zaczęła, lecz znów urwała wpół zdania. Z zaciętą miną ścisnęła wierzchowca kolanami, ściągając zarazem wodze, co zmusiło zwierzę do nawrotu. – Zatem jedź – rzuciła. – Nic od ciebie nie chcę. – Hezhi... – Perkar umilkł na widok oddalających się pleców dziewczyny. Zaledwie przed chwilą wydawali się najlepszymi przyjaciółmi, ramię w ramię podglądali dzikie bydło. Co też w nim siedziało, skoro zawsze robił i mówił niewłaściwe rzeczy? – O co wam poszło? – zagadnął starzec. Perkar przekrzywił głowę w zdumieniu. Dopiero po krótkim namyśle uprzytomnił sobie, że rozmawiał z Hezhi w języku Nhol. Zaczął tłumaczyć, lecz niemal natychmiast pojawiła się następna myśl: Brat Koń znał ten język. Po ucieczce z miasta to właśnie on pocieszał dziewczynę jako pierwszy. Teraz zaś przez grzeczność udawał – we właściwy Mangom sposób – że nie rozumie wypowiadanych w sprzeczce słów. – O nic