Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Dałem mu wyraźnie do zrozumienia, że jego uwagi nie zdołały mnie onieśmielić i jestem przekonany, iż był wściekły poczuwszy się tak niespodziewanie zdemaskowanym. Miss Harradine zauważyła oczywiście wrogość Sandsa w stosunku do cudzoziemca i raniło to jej poczucie przyzwoitości. W ogóle gniewała ją fanfaronada majora. — W takim razie potrafił w cudowny sposób zataić swój gniew — zauważyła. — Zapewne. Przyznaję, że w sztuce udawania jest mistrzem. Ale ja łatwo dostrzegłem, że uznał swoją porażkę. Poza tym z początku utrzymywał, że nie myśli pozostać na „Centaurze”. Później gadał o przyjacielu, który czeka na niego w Sainte Croix, ale dopiero wtedy, gdy jego wysadzenie na tej wyspie zostało mu narzucone przez kapitana. Pytam się, co ten człowiek chciałby ukryć, że musi kłamać w sposób tak niezręczny? — Ba! — westchnęła dziewczyna. — Ale po co pan się tym martwi, skoro ma on nas opuścić za kilka dni? — Bogu dzięki! — odparł major. — Po cóż błogosławić niebiosa z takim zapałem? Pan de Bernis byłby doskonałym towarzyszem podróży. Major zmarszczył brwi i otworzył usta, aby coś powiedzieć. Usłyszał jednak stukot czyichś kroków. To de Bernis właśnie wchodził po stopniach prowadzących do tylnego kasztelu i kierował w ich stronę. Sands znowu zmarszczył brwi na to najście, podczas gdy błyszczący wzrok dziewczyny zdawał się przyjmować Francuza z widocznym zadowoleniem. Podniosła się nawet, żeby mu zrobić miejsce na tapczanie. Tymczasem major starał się pokryć swą złość grzecznościowymi formułkami i chłodem. Za rufą okrętu tonęły w błękitnych oparach zbocza Martyniki. „Centaur”, przechylony na lewą burtę, płynął na zachód. Nad jego pokładem piętrzyła się piramida żagli. De Bernis opowiadał o bryzie północno-wschodniej używając terminów, które świadczyły o jego doskonałej znajomości spraw morskich. Żaglowcowi sprzyjało szczęście, gdyż w tej porze roku wiatry wiały na ogół z północy. Wyrażał też nadzieję, że już nazajutrz ujrzą wybrzeża Dominikany. Major czuł się dotknięty do żywego. Pragnąc pokazać, że nic, co dotyczy Antyli, nie było mu obce, zdumiewał się, że Bransome zgodził się zatrzymać u brzegów wyspy o tak małym znaczeniu i zaludnionej prawie wyłącznie przez Karaibów z wyjątkiem jednej kolonii francuskiej w Rosseau. Natychmiastowa odpowiedź Francuza zdziwiła go tym bardziej. — Z pewnością Rosseau nie jest portem o wielkim znaczeniu, ale bardzo sprzyja transakcjom handlowym, co jest ważne dla każdego kapitana, który wiąże finansowe nadzieje ze swoim ładunkiem. Ścisła słuszność tego stwierdzenia sprawdziła się nazajutrz, gdy „Centaur” zarzucił kotwicę koło Rosseau na zachodnim brzegu Dominikany. Bransome, który istotnie był zainteresowany w transakcjach handlowych, jakie przeprowadzał na rachunek swoich armatorów, udał się na ląd, aby zakupić skóry zwierzęce. Wiedział doskonale, że będzie je mógł nabyć po najtańszej cenie z tego powodu, iż koloniści francuscy używali do zabijania bawołów i obdzierania ich ze skór Karaibów. Tubylcy ci bowiem zadowalali się mierną zapłatą i pracowali lepiej, niż niewolnicy murzyńscy z wielkich wysp zachodnich. Ponieważ ładowanie skór zapowiadało dłuższy postój statku, de Bernis zaproponował wycieczkę na wyspę. Priscilla przyjęła ten projekt z zapałem, Sandsowi nie pozostało nic innego, jak również wziąć udział w tej eskapadzie. W towarzystwie Piotra, sługi Francuza, który wystarał się o konie dla nich, wyruszyli w głąb kraju, aby zwiedzić jezioro wrzących wód i urodzajne równiny, nawadniane przez rzekę Layon. Major nalegał, żeby towarzyszyła im eskorta, ale de Bernis zapewniał, że nie mają się czego obawiać ze strony łagodnych i przyjaźnie usposobionych Karaibów. Priscilla jechała pomiędzy obu mężczyznami. De Bernis przykuwał uwagę dziewczyny ze względu na swą błyskotliwą wymowę, a major zapytywał w duchu sam siebie, czy Francuz posuwa swoje podobieństwo do króla Karola II aż do dzielenia wraz z nim uroku, jaki ów władca wywierał na kobiety. Jego niepokój, trwogę prawie, łagodziła jedynie myśl, że za parę dni ten groźny szatan o cygańskim obliczu zniknie na zawsze z ich życia. Major nie mógł pojąć, co w tym płochym człowieku budziło zainteresowanie dziewczyny. Ale myślał, że kobiety często w swoich ocenach popełniają tego typu omyłki. Bogu dzięki, że ten awanturnik wysiądzie w Saint Croix. Jeśli bowiem towarzyszyłby miss Harradine aż do Anglii, to z pewnością nie omieszkałby się dowiedzieć, że Priscilla odziedziczyła znaczny majątek i to by go pobudziło do rozwinięcia całej jego uwodzicielskiej sztuki. Że de Bernis to awanturnik, o tym major był wewnętrznie przekonany całkowicie. Pochlebiał sobie, że zna się na ludziach, a poza tym przed Francuzem ostrzegał go instynkt. Jego obawy zostały potwierdzone jeszcze tego wieczora. Skoro tylko zsiedli z koni na plaży, napotkali jakiegoś Francuza, odzianego w sposób niedbały i cuchnącego tytoniem oraz rumem. Był to jeden z łowców bawołów, którzy handlowali z Bransomem. Osobnik ten zatrzymał się zdumiony, robiąc wielkie oczy, i uparcie wpatrywał się w de Bernisa. Potem uśmiech rozszerzył jego wargi i ogorzałą twarz. Zerwał kapelusz z ironicznie przesadną grzecznością. Major nie rozumiał po francusku, ale poufały ton mowy nieznajomego nie mógł nikogo omylić. — Toś ty, de Bernis? Niech mnie diabli, jeżeli spodziewałem się jeszcze cię zobaczyć! De Bernis odpowiedział tym samym tonem: — A toś ty, cudaku? To ty teraz handlujesz skórami? Sands odciągnął dziewczynę pozostawiając obu mężczyzn, żeby mogli sobie porozmawiać. — Dziwne, jak na dżentelmena, spotkanie — powiedział. — A jakich to ma dostojnych przyjaciół! Tym usilniej zapytuję siebie, kim jest ten człowiek?! Ale ta pogardliwa ironia zniecierpliwiła Priscillę. Wiedziała ona, że na Antylach życie narzuca niekiedy dziwne znajomości i że jedynie ignoranci albo głupcy mogliby wyciągnąć z tego uwłaczające wnioski. Nie zataiła tej swojej myśli przed majorem. — Jak to! Ty jeszcze go bronisz? — zakrzyknął. — A kto go napada? — odparła. — Ty, Bart? Pan de Bernis nigdy nie utrzymywał, że przybywa prosto z Wersalu. — Nie, bo wiedział dobrze, że byśmy wątpili w jego oświadczenie